czwartek, 16 lutego 2017

Life after Life


Biegli razem przez łąkę, trzymając się za ręce. Wiatr rozwiewał jej włosy, a promienie słońca padały na jej uśmiechniętą twarz. Lou widział w niej cudowną istotę, a śmiech Shanny był dla niego czymś fenomenalnym, niepojętym, był rajem dla jego duszy. Mógłby patrzeć godzinami na to jak się uśmiecha i ten obraz zawsze byłby ekstazą. Coś tak niepowtarzalnego jest w uśmiechu każdej kobiety, coś co nie dorównuje niczemu innemu na świecie. On za taką jedną chwilę oddałby bez wahania całe swe życia. Ale teraz byli razem i mógł na nią patrzeć bezustannie. W tej chwili tylko to się liczyło. Biegli razem przez łąkę, trzymając się za ręce. Wiatr rozwiewał jej włosy, a promienie słońca padały na jej uśmiechniętą twarz. Spojrzeli sobie głęboko w oczy i oboje spostrzegli to samo. Uczucie, którego nawet jeśli bardzo by się chciało, nie uda się wyrazić słowami. Tylko serca znają ten język i tylko one mogą zrozumieć sens tych specyficznych słów. W oczach ukochanej spostrzegł odbicie własnych marzeń i pragnień, tęsknotę za szczęściem. Jego serce spostrzegło z kolei jej uczucia i pragnienia. Okazało się, że są one zbieżne. Oczy nigdy nie kłamią, nigdy nie są fałszywe. Oczy są powiązane niewidzialną linką z sercem i przekazują to, co ono chce powiedzieć. On chciał co dzień obejmować ją budząc się u jej boku, co dzień patrzeć w jej piękne oczy, co dzień być z nią. Nic więcej, tylko być.
Zatrzymali się. Wreszcie ich usta znalazły wspólną drogę do szczęścia. I w tym momencie otworzyły się przed nimi bramy raju. On chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie, wiedział, że ona również tego pragnie. Pocałunek z ukochaną był dla niego czymś, co powodowało, że stawał się silniejszy, był w stanie góry przenosić. Jeśli taki stan duszy jest w Niebie, to bardzo pragnął się tam znaleźć. To było coś wspaniałego, nic innego nie mogło równać się z tym uczuciem. Nawet seks. Czym byłby sam seks bez pocałunków, bez tej czułości? Byłby niczym, zwykłym zaspokojeniem fizycznym. A on chciał czegoś więcej, oprócz potrzeb ciała , miał również potrzeby duszy. I tylko połączenie jednego z drugim mogło przynieść pełną ekstazę, taką, która rozlewa ciepło od stóp do głów; taką, którą nie każdy może przeżyć, bowiem to domena prawdziwie zakochanych.
Patrzył na nią bezustannie, na jej włosy, usta, szyję, piersi, nogi, stopy. Swoim istnieniem wlewała w niego ogromną radość, być może nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielka jest to radość.

Ona była dla niego Wszystkim. Choć może wielu powiedziałoby, że nie ma w niej nic szczególnego, że jest taką kobietą, jakich wiele. Dla niego była najpiękniejszą, najcudowniejszą istotą chodzącą po tym ziemskim padole. Był w stanie spełnić jej każdą prośbę, bez żadnego wahania. Był w stanie rzucić wszystko z czym był do tej pory związany, zostawić swoje dotychczasowe życie i pójść z nią choćby na koniec świata. Położyli się na trawie i zaczął całować jej nos, usta, policzki, szyję. Całował całe jej ciało, nie zostawiając ani jednego wolnego centymetra. Ona wzdychała z rozkoszy, a on leżąc wdychał woń jego ukochanej. Gdy tak czule i dokładnie pieścił jej ciało, nagle stało się coś nieoczekiwanego.
Został brutalnie obudzony, przez donośny płacz dziecka dochodzący z drugiego końca domu. Sen się skończył i zostały mu tylko bajkowe wspomnienia oraz nadzieja, że być może przyjdzie taki dzień, gdy ów sen stanie się ponownie rzeczywistością.
Nakrył głowę poduszką, gdy płacz dziecka nie ustawał. To było ponad jego siły. Był zmęczony. Nagle poczuł jak ciepłe ciało jego żony wtula się w te jego.
-Kochanie, to tylko dziecko.
Do Louis'a po prostu w dalszym ciągu nie dochodziło to, że został dziadkiem.
Wraz z narodzinami jego wnuka, przeminęło wszystko. Została tylko miłość.
-Myślę, że odstrzelenie ptaka Joseph'owi było dobrym pomysłem.
Usłyszał melodyjny śmiech jego żony i już wiedział, że nie potrzebował powrotu do snu. Miał przecież swoją jawę.
-Kocham Cię, Shanno.
-Kocham Cię, Lou.

I zagłębi się w swojej miłości tak jakby nie było jutra.

czwartek, 29 grudnia 2016

Epilog


Los nieraz pcha nas w błoto, aby trochę utrudnić nam życie. Nie ma co jednak się tym przejmować, przynajmniej wiesz, że dojdziesz na szczyt.

Louis wszedł na betonowe schody ciągnąć za sobą ciężką brązową walizkę. Był zmęczony. Pot spływał po nim ciurkiem. Nie był pewien, czy uda mu się włożyć kluczyk do drzwi. Kiedy stanął przed nimi przetarł czoło i błagał w myślach o to, aby ktoś się nad nim zlitował.
Usiadł na chwilę na torbie. Tak jakby odwlekał wejście do domu. Dobrze wiedział co go czeka i nabranie sił było na miejscu.
Nagle drzwi szeroko się otworzyły i stanął w nich wysoki niebieskooki chłopak. Louis zmarszczył czoło. Mógł się spodziewać wszystkiego, ale nie tego, że zobaczy swojego najstarszego syna. Alek Tomlinson, jego pierworodny.
-Louis... -chłopak jak zawsze chciał zdenerwować ojca. Od kiedy skończył szesnaście lat robił wszystko, aby doprowadzić Lou do białej gorączki. Mężczyzna zaciągnął zęby i wstał z walizki. Posłał osiemnastolatkowi wymowne spojrzenie.
-Alek -jeśli uduszenie własnych dzieci nie byłoby przestępstwem, Louis nawet by się nie zawahał. Co dziennie pluł sobie w twarz, że chłopak odziedziczył po nim charakter.
-oj tatusiu. Nie spinaj się staruszki. -Alek podszedł do ojca i lekko go przytulił. Zabrał jego bagaż i wniósł do domu. Louis był w małym szoku. Jego dziecko nigdy tak się nie zachowywało. Coś musiało być na rzeczy i było.
Wystarczyło, aby Lou przekroczył próg. W salonie stał średniego wzrostu chłopak. Niebieskooki widział go kilka razy w obecności swojego syna. Czyżby coś ich łączyło?
-tatuś! -został objęty przez szczupłe ramiona dziewczynki. Spojrzał na nią z uśmiechem. Milen Tomlinson, jego księżniczka. Piętnastolatka prawie wtopiła się w ojca.
-Louis? -szeroki uśmiech wyszedł na usta mężczyzny. -myślałam, że będziesz jutro -kobieta podeszła do męża i przytuliła się do niego. Ciepło które poczuł Louis utwierdziło go, że decyzja podjęta sprzed laty była najlepszą jaką mógł kiedykolwiek podjąć. -kocham cię -Miał doskonałą rodzinę i tego chłopaka, który stał na środku ich salonu. Wyglądał jakby miał zaraz paść trupem.
-a to kto? -subtelne pytanie to nie było, ale od czegoś trzeba zacząć.
-to jest mój... -Louis posłał synowi znaczne spojrzenie. Alek nie musiał kończyć, aby ten wiedział o co chodzi.
Mężczyzna zaciągnął usta. Wystarczyło, aby go nie było miesiąc, a jego syn już musiał zacząć spotykać się z facetami. Nie to, że Lou miał coś do gejów, ale bolało go to, że wszystko działo się za jego plecami.
Chciał już powiedzieć co o tym myśli kiedy to z drzwi prowadzących do ogrodu wyszła dość spora liczba ludzi. Harry, Hana i trójka ich dzieci. Darcy, Melody, Joe. Liam, Zayn i Steve. Niall, Jeniss i Jordan.
Cała jego rodzina w komplecie. Przeżyje już nawet chłopaka swojego syna.
Bo koniec tak naprawdę zawsze jest początkiem. Jedno się zaczyna, a drugie kończy.
Mówią, że samą miłością człowiek nie żyje. Louis obalił tą teorię. Żył miłością, bo prawdopodobnie bez niej już tu by go nie było.
-jak masz chłopczyku na imię? -Tommo staje naprzeciwko chłopaka swojego syna i próbuje być poważny, ale mina nastolatka była przerażająco zabawna.
-Stan
-witaj w rodzinie, Stan -podszedł do przerażonego młodzika i pochwycił go w objęcia. Mocno do siebie przytulił i wyszeptał wprost do jego ucha -skrzywdzisz mojego syna, a przyjdę nocy i zrobię z ciebie durszlak.
Odszedł pozostawiając chłopaka.
Lubił jak jego rodzina się powiększała.


KONIEC

od autora:
Chciałabym wam tu dużo napisać, ale tak naprawdę jestem w tym słaba. Nie umiem pisać wyniosłych opowiadań, a powinnam coś takiego stworzyć.
Kończąc to opowiadanie zamykam pewien etap w swoim życiu. Każdy kiedyś to robi, prawda?
Kończysz rozdział, stawiasz kropkę przy ostatnim zdaniu i zamknięty temat. Jeśli coś zmieniasz to robisz to w następnym rozdziale. Ja właśnie postawiłam postawić kropkę na pewien czas przy mojej 'samotnej' twórczości.
Jak już pisałam zawieszam swoje konto na jakiś czas. Nie jestem pewna na jak długo. Trochę nad tym ubolewam, ale już od dłuższego czasu się nad tym zastanawiałam. Dlatego też zmieniłam całkowicie zakończenie DA. Ta historia miała się zakończyć całkiem inaczej, ale nie mogłam was zostawić z takim czymś. Na odchodne chciałam wam podarować szczęśliwe zakończenie.

Dziękuję wam za każdą gwiazdkę, każdy komentarz. Za piękne słowa i motywacje mojej osoby do tworzenia tego opowiadania. Jestem tak bardzo szczęśliwa! Dzięki wam powstawał każdy rozdział.
Jesteście wspaniałymi czytelnikami. 
Tak bardzo wam dziękuję, za to, że jesteście ze mną od pierwszych chwil opublikowania Jokera, że przetrwaliście te wszystkie moje przerwy. Jesteście dla mnie WIELCY!

Zawsze uważam, że mam najlepszych czytelników na świecie!

Pierwszy rozdział „Joker'a” został opublikowany 30.09.15
Ostatni rozdział „Die again” 29.12.16
Ponad rok spędzony razem. Jestem wniebowzięta.

Kocham was, tak bardzo!!
I ciężko mi powiedzieć, że to właśnie tu kończymy ich historię.

W takim razie...
Do kiedyś :*


Szczęśliwego Nowego Roku!!

środa, 28 grudnia 2016

Trzydzieści


Wszystko wokół się zmienia, nawet Ty 

Nasze wspólne marzenia to my 
Małe i duże problemy – przeżyjemy 
To nic dla nas 
Razem wszystko przetrwamy 
Nawet złe dni
Farba - Wszystko wokół się zmienia

*Louis*

Stałem w drzwiach i czułem się jak piąte koło u wozu. Shanna przytulała się do człowieka, którego w ogóle nie poznawałem. Ja się zmieniłem, ale Victor przeszedł mega metamorfozę. Praktycznie nic z wyglądu nie pozostało z mojego starego przyjaciela. Byłem ciekawy, czy to samo jest z charakterem. Miałem chęć się o tym przekonać, ale najpierw pozwoliłem pobyć Shan z ojcem przez kilka chwil. Później będzie cały mój i postaram się o to, aby zapamiętał do końca życia, że mnie się nie okłamuje!
Odrywam na chwilę wzrok od Vess'ów. Szepczą do siebie jakby skrywali największą tajemnicę. Trochę mnie to denerwowało. Nie lubiłem tego. Czy nie mogli do jasnej cholery mówić głośno?!
Kiedy mój wzrok ponownie ląduję na nich. Już się nie przytulają. Vess stoi i wpatruje się we mnie ze złością. Przecież ja nic nie zrobiłem! Chciałem to powiedzieć na głos, ale nie zdążyłem. Twarda pięść zderzyła się z moją twarzą. Poczułem silny ból. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i upadłem na plecy. Ciepła ciecz splunęła po mojej twarzy. Cholera! Dotknąłem bolącego miejsca i skrzywiłem się.
W pokoju nagle zrobiło się cicho, jakby ktoś umarł, albo coś w ten deseń. Z wielkim trudem usiadłem. Harry stał z wycelowaną w Victor'a bronią. Liam ze szczęka po kolana próbował zrozumieć co tu się stało, a Shanna jak zahipnotyzowana wpatrywała się we mnie.
-za co to było? -pytam. Może to najgłupsze pytanie, ale chciałem wiedzieć za co dostałem w mordę od człowieka, którego traktowałem jak ojca.
-Harry, czy mógłbyś wziąć Shannę stąd? -chłopak kręci głową. Pewnie chce mnie bronić, ale ja wiem, że Vess mnie nie zabije.
Odprawiam chłopaków. Shan głośno protestuje, nie chce wychodzić. Musi jednak. Są sprawy o których nie powinna wiedzieć. A szczególnie o morderstwach. Nie może się denerwować w takim stanie. Nigdy bym siebie nie wybaczył jeśli coś by się stało jej lub mojemu jeszcze nie narodzonemu dziecku.
Jak tylko wszyscy wyszli pozostawiając nas samych, Victor ruszył do akcji.
-miałeś jej pilnować, a nie pieprzyć, smarkaczu! -jego słowa zadziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Czy tak właśnie wszyscy postrzegają to? Pieprzyłem ją i zrobiłem jej dzieciaka? Miałem rację nie nadawałem się na kogoś kto stworzy rodzinę.
-nie pieprzyłem jej... kocham ją -mówię cicho. To dość nie podobne do mnie. Dałem się ponieść mojej przemianie. Pozwoliłem tej zalęknionej dziewczynce zmienić mnie. Stawałem się normalnym przeciętnym człowiekiem. Joker powoli odchodził w zapomnienie. Chyba prawdopodobnie powinienem zrobić mu jakieś przyjęcie pożegnalne. Pomachać na odchodne. Musze stwierdzić, że lepiej mi było w moim ciele, kiedy tylko ja jeden w nim rządziłem. Nie pamiętam kiedy ostatni raz czułem się taki wolny i szczęśliwy. Odnalazłem swojego przyjaciela. Chłopcy uniemożliwili zabójcy zabicie go. Miałem najpiękniejszą kobietę na ziemi i będę ojcem. Cholera, czego jeszcze mógłbym chcieć id życia?!
Teraz wydostanę się z tego przeklętego życia. Stanę się Louis'em Tomlinson'em. Zwykłym facetem z ukochaną, dzieckiem, domkiem z ogrodem i jakiś psem. I rodziną, która zawsze mnie wspierała. Harry, Niall, Zayn, Liam. Moi rodzice. Mogłem być teraz kimś lepszym.
-kocham ją... -powtarzam się i uświadamiam sobie, że mógłbym to powtarzać w nieskończoność.
-może najpierw poprosiłbyś ją o rękę, a później myślał na odwrót. Myślałem, że mnie szanujesz -chciałem się śmiać, ale tego nie zrobiłem. Trzeba szanować to co mówią starsi.
Wyciągnąłem broń za paska spodni. Pozbyłem się magazynku. Położyłem wszystko przy drzwiach i ruszyłem w stronę okna. Minąłem trochę zdziwionego Victor'a. Ja też byłem zdziwiony moim zachowaniem.
-na to przyjdzie czas -usiadłem na parapecie i wlepiłem wzrok z mężczyznę. Oczekiwałem kilku odpowiedzi. -teraz masz mi za dużo do powiedzenia.
Może byłem zbyt szybki, ale musiałem wiedzieć wszystko, nawet jeśli umarłbym przez prawdę. Nie zacznę żyć od nowa jeśli nie rozwiąże tej zagadki do końca. Możliwe, że to powie nie będzie niczym dobrym, ale przyjmę to na klatę.
-pracowałem do federalnych. Miałem rozebrać szajkę Dylan'a od środka. A jak najlepiej to zrobić? Zdobyć zaufanie młodzika -moje oczy się zwężają -musiałem zdawać raporty co tydzień. Najgorsze jest to w tym, że w pewnym momencie nie chciałem tego robić. Tak bardzo się z wami zżyłem. Staliście się moją rodziną. Tworzyłem lewe raporty. A kiedy pojawił się Joker, próbowałem wszystkich przekonać, że to tylko jakieś wymysły. -przetarł twarz dłońmi i spojrzał na mnie -nigdy nie myślałem, że będę stał murem za mordercą -widziałem jak jego wszystkie mięśnie się spinają. -traktowałem cię jak syna. Powierzyłem córkę. Myślisz, że zrobiłbym to jeśli chciałbym cię pogrążyć. -przerwał. Stanął obok mnie. Jego wzrok był wbity w przestrzeń za oknem -wreszcie ktoś się zorientował, że coś jest nie tak. Zarządzali wszystkich dokumentów. Przesiedziałem tydzień nad sfałszowaniem wszystkiego. Musiałem jednak to zakończyć. Poszedłem po pomoc do Dylan'a. Śmierć jest dobra, gdy chcesz zniknąć. Dobrze o tym wiesz, prawda? -pokiwałem głową. -resztę znasz. Nigdy bym was nie wydał. Felix tylko został pogrążony. Jemu się należało
Próbowałem przetrawić to wszystko. Był winny i to od samego początku. Działał na dwa fronty od samego początku. Mógłbym go teraz za to zabić. Jednak próbował stać za nami murem. Byłem też ojcem Shanny. Musiałem go zostawić przy życiu.
Za karę będę mu podrzucał malucha co weekend.
Zeskoczyłem z parapetu i go przytuliłem. Wiem, odebrało mi
*
Wybiła północ, kiedy Shan wreszcie nagadała się z ojcem. Z wielkimi oporami zabrałem ją do hotelu. Nie mogłem pozwolić jej zostać w tym zrujnowanym domu. Oczywiście Harry zaproponował zapłacenie za szkody, które zrobił w salonie. Shanna miała nadzieję, że ojciec wróci z nią do Anglii, ja jednak wiedziałem, że on tu zostanie. Nie chciał wracać do swojego starego życia. Widziałem to po jego oczach.

-kocham cię -wyszeptałem wprost do jej ucha, kiedy już leżeliśmy wtuleni w siebie w hotelowym pokoju -zawsze kochałem -moje usta przycisnęły się do jej czoła -i zawsze będę.

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Dwadzieścia dziewięć


Gdybyś kiedy we śnie poczuła, że oczy moje już nie patrzą na ciebie z miłością, wiedz, żem żyć przestał.”
Stefan Żeromski
*Shanna*
Ciepło bijące z mojej prawej strony doprowadzało mnie do białej gorączki. Było mi tak gorąco, że miałam ochotę wybiec na dwór w samej bieliźnie.
Otworzyłam powoli oczy i spojrzałam na twórcę tego ciepła. Miałam ochotę krzyczeć, kiedy zobaczyłam tuż obok siebie Louis'a. Jego ramiona oplątały mój brzuch niczym bluszcz drzewo. Chciałam zamiar panikować, ale wtedy uderzyło we mnie coś co czułam od dawna.
Nie wybaczyłam mu tą zabijającą mnie od środka krzywdę tylko po to, aby teraz wpadać w złość. Kochałam go i o to w tym wszystkim chodziło. Być ze sobą mino wszystko. Zmarnowaliśmy już tyle lat. Mogliśmy teraz być razem mimo wszystko.
Niedługo ma urodzić się nasze dziecko.
Wzięłam głęboki wdech na samą myśl o tym maleństwie, które rozwijało się w moim łonie.
Nie byłam do końca pewna, czy jestem na to gotowa, ale mam nadzieję, że oboje damy radę. Będziemy przecież rodzicami.
Głowa Lou poruszyła się i chwilę po tym zobaczyłam jego twarz. Niebieskie zaspane oczy spojrzały w te moje. Lekki uśmiech wyszedł na jego usta. Może to głupie, ale dopiero teraz zobaczyłam jak bardzo czas go nie oszczędził. Wyglądał trochę starzej na swój wiek. Praca w nerwach robiła swoje.
-dzień dobry -zachrypnięty głos mężczyzny zrobił swoje. Jak to się stało, że chciałam go zabić?! Kochałam go nad życie i cokolwiek by zrobił i tak by tego nie zmieniło. Może i chowałam do niego lekką urazę, ale to było nic w porównaniu do tego co nas połączyło.
Niech Louis będzie sobie Joker'em, bo to nieodłączne jego drugie ja, ale nie pozwolę mu już nigdy w życiu mnie zostawić. Nas!
Chcę mu powiedzieć co czuję, ale przeszkadza mi gwałtowne otwarcie drzwi. Harry wyglądał jakby przed chwilą przebiegł maraton. Jego zazwyczaj perfekcyjnie ułożone włosy teraz były ułożone w totalny bezład. Koszula całkowicie rozpięta, a spodnie porwane i tak jakby czerwone. O butach nie wspomnę.
-znaleźliśmy Victor'a. Greyson nie żyje -tyle wystarczyło, aby Louis szybko się podniósł i wybiegł z pokoju. Potknął się o własne buty. Nie przeszkodziło mu to jednak.
Usiadłam na łóżku i słuchałam tylko jak za drzwi dobiega mnie zdenerwowany głos niebieskookiego. Zdarzało się, że przeklinał, ale to co przedstawiał nam teraz przekraczało wszystko. Zastanawiałam się dlaczego jest zły. Chciał przecież znaleźć mojego ojca i dopaść tego wspólnika Felix'a. Nie wiem o co teraz robił takie hallo.
Zasłoniłam twarz dłońmi. Teraz zaczęło do mnie docierać to co się wydarzyło. Mój ojciec żyje, a ja nie byłam tak do końca pewna, czy chcę go widzieć. Po tylu latach życia w świadomości, że on nie żyje... Louis zrobił to samo, ale każdego dnia pragnęłam go zobaczyć, bo nigdy nie pogodziłam się z jego stratą. Z ojcem było inaczej. Z czasem po prostu stało się to codziennością. Może brakowało mi go, ale wiedziałam, że on już nie wróci. Z szatynem było jakby inaczej. Gdzieś w podświadomości czułam, że to wszystko jest bujdą.
Bałam się go zobaczyć, bo co to będzie jeśli zareaguję tak jak przy Lou? Jeśli będę go chciała zabić?!
*
Dłonie pociły mi się jakbym ktoś lał na nie wodę. Trzęsłam się cala z nerwów. Nic nie pomagało na uspokojenie. Chciałam uciec z auta. Jednak nie byłam gotowa na spotkanie z ojcem.
Zacisnęłam oczy i oparłam twarz o zimną szybę. Przełknęłam ślinę i powoli uniosłam powieki. Krajobraz nie zmienił się od dłuższego czasu. Drzewa i tylko drzewa.
Nagle auto zatrzymało, a ja poleciałam do przodu. Znaleźliśmy się na jakimś zadupiu. Brama obok której staliśmy była wyłamana. To tak jakby ktoś tu się włamał.
Do środka wsiadł Zayn. Wyglądał podobnie jak Harry, tylko jego policzek zdobił wielki siniak. Przeraziłam się tym.
*
Skrzypiące drzwi doprowadzały mnie o gęsią skórkę. Niall skłonił się wpuszczając mnie do środka. Za mną kroczył Lou, który rzucam kąśliwe uwagi. Nie mógł ścierpieć tego, że nikt go nie poinformował o całej akcji.
Weszliśmy do dużego salonu. Wszystkie znajdujące się tu rzeczy były porozrzucane. W rogu tego totalnego bezwładu siedział przygarbiony mężczyzna. Kucający przy nim Liam opatrywał mu dłoń. Kiedy uniósł twarz do góry, nie rozpoznałam w nim nikogo. Długie włosy, broda oplatająca szczękę. Jakby nie oczy.
-tato? -to pytanie przyszło mi tak łatwo, że aż sama się zdzieliłam. Poczułam nagle taką wielką tęsknotę za tym człowiekiem. Za jego zapachem, głosem i ciepłem.
-Shanno -wstał odpychając Liam'a od siebie. Rzuciłam się w jego stronę. Musiałam być tuż obok niego. Chciałam być z nim. To silniejsze.
-tato, tak bardzo tęskniłam -szepczę, kiedy jej ramiona oplatają moje ciało. Może i używał innych perfum, ale ciepło zostało to samo. -kocham cię, tatusiu -łzy spływały po moich policzkach niczym wodospad. Wszystkie uczucia wychodziły na wierzch.
-też cię kocham...

-cieszę się, że cię odnaleźliśmy -pociągam nosem i spoglądam w jego twarz. Z bliska wyglądał jak człowiek, który zawsze przed snem opowiadał mi bajki -mam dla ciebie nowinę. Będziesz dziadkiem -nie wiem dlaczego to mu mówię. Możliwe, że chcę się tym z kimś podzielić, a szczególnie z bliską mi osobą.

Dwadzieścia osiem


(od au.:Rozdział jest trochę krótki i dość *ujowy. Mam nadzieję jednak, że sama treść to wszystko wyrówna i wszyscy będą zadowoleni.)

Omnia vincit amor et nos cedamus amori” - Miłość wszystko zwycięża i my ulegamy 
  Wergiliusz - Bukoliki

*Louis*

Miesiąc później.

Zieleń gabinetu już mnie dobijała. Kto mądry maluje ściany na taki kolor?! To wszystko przypominało mi o Harry'm, a wierzcie mi, nie miałem ochoty wiecznie myśleć o Styles'ie. Wystarczy, że musiałem go oglądać za każdym razem, gdy wychodziłem z sypialni. Miałem ochotę walić głową o biurko. Dlaczego to wszystko mnie spotkało?!
Rozciągnąłem się. Kilka kości jak na zawołanie strzeliło. Jęknąłem. Za długo siedziałem w tych papierach. Szukanie Vess'a to jak kostka Rubika. Niby wiesz jak to zrobić, ale nie do końca ci wychodzi. Kiedy masz już wizję, że idzie ku lepszemu, wystarczy jeden zły ruch, aby wszystko poszło w cholerę.
Wolnym krokiem ruszyłem do wyjścia z gabinetu. Za nim jednak moje nogi przekroczyły próg, przetarłem twarz dłońmi. Miałem dość. To co działo się przez ostatni czas po prostu mnie przerastało. Mógłbym teraz paść na kolana i błagać o litość. Chowający się Victor. Naburmuszony Harry. Ciągle telefony Hany. Ciche dni Zayn'a i Liam'a. Wiecznie roześmiany Niall i ta niepewność co do Shanny.
Wlekąc za sobą stopy wszedłem do salonu. Znalazłem tam chłopaków. Każdy siedział we własnym kącie i udawał, że sam jest w pomieszczeniu. Śmieszyło mnie to trochę. Dlaczego oni zachowywali się jak dzieci.
-co tam, przedszkole? -usiadłem obok Harry'ego i objąłem go ramieniem. Mężczyzna przewrócił tylko oczami i odsunął się ode mnie.
Wzdycham.
Pogrążamy się ponownie w ciszy. Mam ochotę tym wszystkim rzygać. Chciałbym zamknąć się we własnym świecie i nie mieć już nic wspólnego z tymi ludźmi. Niby przyjaciele, ale tak cholernie mnie denerwowali. Tak naprawdę to wszystko mnie wkurwiało.
-Louis? -moja głowa momentalnie odwróciła się w stronę skąd dobiegł głos. Shanna stała z lekkim przerażeniem w oczach. Sam trochę się przestraszyłem. Co mogło się stać takiego, że wywołało u niej ten strach. Wstałem. Mogłem w tej chwili wyciągnąć broń i bronić ją własną piersią. Prawda była taka, że od miesiąca jakoś próbowaliśmy poskładać nasze życie tak, żeby coś mogło później się z tego 'urodzić'. Nie miałem zamiaru pozwolić Shannie odejść. -możemy porozmawiać na sposobności?
Teraz to się zdziwiłem.
-mów. Nie mam przed nimi tajemnic -chłopcy jak na zawołanie spojrzeli na mnie. Wzruszyłem ramionami. Shan nie mogła przecież powiedzieć nic co by miało być jakąś większą tajemnicą.
-jestem w ciąży -rzuciła na jednym wydechu. Jej słowa powoli do mnie dochodziły. Mój mózg nie mógł tego przetrawić. Ogarnęła mnie lekka złość. Usłyszałem jak Hazz wciąga gwałtownie powietrze.
-z kim? -czyżby mnie zdradzała, kiedy to ja się tak bardzo starałem?!
-z tobą, idioto! -parsknąłem śmiechem. Co ta dziewczyna mówi?! Chyba upadła na głowę! Ja ojcem?! Miałem niby mieć dziecko?!
Cholera... ona jest w ciąży, ze mną.
Spojrzałem na jej brzuch i zrobiło mi się słabo. Będę ojcem. Nie mogłem nim być. Nie nadaję się na niego.
Będę mieć dziecko!
Czarna otchłań pochłonęła mój umysł. Zabrała mnie na krawędź. Przytrzymała chwilę, aby później pchnąć w stronę nicości.
Kiedy otwieram oczy, mój umysł jest pusty. Tak jakby ktoś wymazał mi z niego wszystkie wspomnienia. Nie czuję się z tym dobrze. Co się ze mną dzieje?!
-obudziłeś się -słowa Harry'ego odbijają się w moim pustym umyśle niczym piłeczka ping-ponga.
-ona musi usunąć... -pierwsze moje słowa i ostatnie. Dostaje w mordę od przyjaciela.
-jebło cię?! -moje oczy zrobiły się wielkie. Siadam na łóżku.
-nie nadaję się na ojca. -potrząsam głowa -nie mogę być ojcem. Jaki ja przykład daję?!
-co ty pieprzysz?! Nie możesz zabić jeszcze nienarodzonego dziecka! -widzę w jego oczach złość. Dobrze wiem dlaczego. Jego nienarodzone dziecko, które nie dożyło urodzenia. Hana i niedługo jego pierworodny synek. Ja własne chciałem... -to że twój biologiczny ojciec był chujem, a ten którego nosisz nazwisko był jeszcze gorszy, to nie znaczy, że ty też musisz nim być! Evan dobrze cię wychował. Będziesz wspaniałym ojcem! Teraz bierz dupę i idź do niej. Ona jest teraz najważniejsza. -przerwał i spojrzał na mnie tymi swoimi oczętami -stworzyliśmy małą istotę -jego głos był teraz spokojny i delikatny -będzie rodzicami. Jezu, Lou. To twoja szansa, aby być kimś lepszym dla kogoś. Wzorem do naśladowania.
Jego słowa są dla mnie jak kubeł zimnej wody. Nagle zdaję sobie sprawę z tego co chciałem zrobić. Byłem potworem, który miał zamiar doprowadzić do śmierci swojego dziecka. Jakim jestem idiotą. Zamieniałem się w swojego biologicznego ojca!
Wyszedłem szybko z pokoju i wbiegłem do tego należącego do Shan. Dziewczyna siedziała na krześle i czytała gazetę. Sukienka w kwiaty otulała jej ciało. Mój wzrok skupiony był na jej płaskim brzuchu. To tam rodziło się nowe życie. Nasze maleństwo. Moja mała kopia.
Podchodzę do niej i padam na kolana. Opieram głowę o jej nogi i na chwilę zapominam, że jestem odpowiedzialny za śmierć setki istnień. W tym momencie byłem tylko Louis'em Tomlinson'em. Odsłoniłem przed nią prawdziwego siebie. Byłem nagi.

-nie jestem dobrym materiałem na drugą połowę, a tym bardziej na ojca. Jednak cię kocham i myślę, że tą jeszcze nienarodzona istotę, też. Dlatego chcę być częścią waszego życia. Możliwe, że się nie nadaję, ale muszę spróbować i obiecuję, że dam z siebie wszystko.

czwartek, 22 grudnia 2016

Dwadzieścia siedem


...a ja powrócę, z prawdą na ustach.
*Louis*
Nieprzyjemny chłód ogarnął moje ciało. Chciałem się przekręcić na drugi bok, ale przeklęty ból głowy mi to uniemożliwił. Jęknąłem przeciągle. Szlak by to jasny trafił.
Nagle poczułem jak coś uderza w moją twarz. Obraz przed oczami rozdwoił mi się. Pulsujący ból rozszedł się po mojej twarzy. Teraz miałem w dupie mojego kaca. Usiadłem gwałtownie i złapałem się za nos, z którego już leciało ciurkiem.
Shanna siedziała przede mną z otwartymi ustami. Nie no pięknie, ledwo się obudziłem a już dostałem od niej po mordzie. Ta dziewczyna jest niebezpieczna i trzeba by było ją zamknąć w jakimś ośrodku dla obłąkanych.
-co ty odpierdalasz?! -przykładam białą pościel do nosa. Od razu pokrywa się czerwienią. Po prostu cudownie. Wygląda jakbym dostał okres!
-dlaczego jesteś w moim łóżku, nagi! -wygląda na zdezorientowaną -dlaczego ja jestem naga. -upadam z powrotem na plecy. Moja czaszka chce wyskoczyć z orbity, a ja mam ochotę wyć do księżyca.
-kretynka -mruczę pod nosem, zasłaniając oczy. Czuję jak po twarzy spływa mi krew. Nie przejmuję się tym. Może wykrwawię się na śmierć i będę miał wreszcie święty spokój. Ileż to można do jasnej cholery?! Dlaczego te kobiety nigdy nie pamiętają co robią?!
-wykorzystałeś mnie, dupku! -jej pieści ląduję kilka milimetrów od mojego penisa i powiadam, zabiję ją. Wezmę i uduszę! Prawie mnie zabiła! O nie, nie, nie!
-widzisz na swoim ciele jakieś przymuszenie? -nawet na nią nie patrzę i mogę dać sobie uciąć dłoń, że patrzy na mnie ze złością, bo dobrze wie, że wszystko co się wydarzyło było dobrowolne.
Siadam i patrzę na nią z wysoko uniesionymi brwiami. Dziewczyna mierzy mnie wzrokiem i mocniej opatula swoje ciało. Nie wiem po co to robi, skoro ją widziałem. Pamiętam najmniejszy szczegół. Na samo wspomnienie robi mi się gorąco. Z uśmiechem na twarzy sięgam do niej i szybko zakleszczam w ramionach. Upadam na łóżko ciągnąć ją za sobą.
-palant -mruczy w moją klatkę piersiową.
-idiotka...
Wycieram zaschnięta krew i całuje jej czubek głowy. Możliwe, że powinniśmy porozmawiać o tym co się wydarzyło, ale jakoś nie mam ochoty. Nawet nie wiem, czy coś to pomiędzy nami zmieni. Miałem jednak nadzieję, że już nie będzie chciała mnie zabić, bo postanowiłem walczyć o to co moje. Ona była moja i tego nic nie zmieni.
-nie myśl, że to coś zmieni -dotyka delikatnie mojego brzucha. -dalej mam ochotę ci wyrwać serce za to co zrobiłeś, idioto
-domyślam się -gładzę jej nagie plecy i zaczynam się śmiać.
*
Siedzę przy stoliku w hotelowej restauracji. Przez ostatnie pięć minut zdążyłem zapamiętać każdy szczegół sali. Najmniejszą plamkę na ścianie, zgięcie firan. Źle ustawiony stolik, wszystko!
Chciałem zatkać uszy, aby nie słyszeć co mówi Harry. Jego usta nawet na minutę się nie zamykały. Najgorsze było w tym to, że Niall go przekrzykiwał. Wszyscy się na nas patrzyli. Miałem ochotę się zapaść pod ziemię, ale najpierw zabiłbym tych dwoje.
Liam i Zayn nie odzywali się w ogóle, ale ciągle zerkali ba siebie. Zdążyłem też zauważyć, że ich dłonie pod stolikiem, stykają się. Brawo, wreszcie coś zrobili ze sobą.
Shanna zachowywała się jakby nic ją nie obchodziło. Piła herbatę i ciągle odpisywała na jakieś wiadomości. Jej telefon uporczywie brzęczał. Nie to, że mnie to jakoś denerwowało, bo mogło być gorzej.
-wynająłem dom -podskoczyłem, kiedy głos Zayn'a zabeczał tuż przy moim uchu.
Nie musiałem nawet pytać, gdzie, co, jak. Zen jak katarynka opowiadał o znalezionym domku w totalnej dziczy. Nikt prawdopodobnie nie miał nas tam znaleźć. Cieszyłem się, bo chciałem wreszcie móc pobiegać swobodnie nie przejmując się tym, że ktoś mógłby mnie rozpoznać.
Poczucie się wolnym było dla mnie czymś tak nie realnym. Nie mogłem tego mieć dopóki nie zamknę za sobą wszystkich drzwi. Pozostał tylko Vess.
-wieczorem wyruszamy. Spakujcie się -przewróciłem oczami i miałem ochotę powiedzieć: tak jest, mamusiu. Liam nieraz zachowywał się jak kwoka w stosunku do nas. To było trochę śmieszne.
Miałem ochotę uderzyć go w głowę i pokazać środkowego palca.
Cieszę się, gdy wreszcie idziemy do swoich pokoi, musiałem oczyścić umysł. Ciągle widziałem przed oczami nagie ciało dziewczyny. W uszach słyszałem jej przeciągły jęki. Czyli było ze mną gorzej niż myślałem. Nie mogłem o niej myśleć, ale widok Shanny jakoś mi w tym nie pomagał. Matko, jak najszybciej powinienem zamknąć się w czterech ścianach, bo cholernie miałem ochotę ją pocałować.
Oczywiście nic nie wyszło z mojego sam na sam ze samym sobą. Shan bez ceremonialnie weszła do mojej sypialni wywołując nie tylko na mojej twarzy zdziwienie, a też na chłopaków. Przybrałem jednak głupi wyraz twarzy i wzruszyłem ramionami. Wszedłem do swojej sypialni i zamknąłem za sobą drzwi. Napotkałem jednak coś czego nie chciałem. Srebrna lufa mojej broni wbijała się w moją klatkę piersiową. Skrzywiłem się lekko. Takiego czegoś to ja nie oczekiwałem. Panie Mój, czy ta dziewczyna musiała zawsze wymachiwać bronią i celować ją we mnie. Kiedyś mnie zabije.
-rozbieraj się -szczęka opada mi po same kostki. Jestem w szoku -na co czekasz, Lou? -odsuwa ode mnie lekko broń -rozbieraj się.
24 godziny później
Leżałam na niewygodnym łóżku. Poduszka na mojej głowie tłumiła jakikolwiek dźwięk. Chciałem być sam ze sobą. Sytuacja ze wczorajszego dnia odcisnęła się na mnie w stu procentach. Shanna to straszna wiedźma i zrobi wszystko, aby się odegrać. Nawet jeśli miałaby zmusić kogoś do rozebrania się do naga i wypchać go ba korytarz.
Pokojówka o mało nie dostała zawału kiedy stanąłem przed nią z gołym tyłkiem. Spaliłem się ze wstydu.
Kiedy kobieta z lekkim lękiem otworzyła mi drzwi, pierwsze co zobaczyłem, to Shan leżącą na moim łóżku i czytającą gazetę. Ze złości wskoczyłem na łóżko i przyszpiliłem ją do materaca. Chciałem ją zabić, ale wystarczyło jedno spojrzenie w ten błękit, abym padł przed nią na kolana.
Teraz wolałem zagrzebać się w najdalszy kąt pokoju. Naciągnąłem mocniej kołdrę na siebie. Moje myśli dudniały w mojej głowie. Miałem tego wszystkiego dość. Victor'a, chłopaków i tej przeklętej miłości do Shanny. Moje serce przez to nie działało zgodnie z rozumem. Kiedy to drugie krzyczało uciekaj, to pierwsze trwało w miejscu. Jeszcze przez moją mądrość wplatam się w jakieś problemy i umrę szybciej niż poprzednie dwa razy. To wszystko zapędzi mnie kiedyś do prawdziwego grobu. Zawał serca gwarantowany.
Przez tyle lat moje serce było całkowicie martwe. Czułem się z tym doskonale, ale wystarczyło aby pojawiła się ta dziewczyna i wszystko trafił szlak.
-cholera jasna! -zrzuciłem z siebie kołdrę i poduszkę. Usiadłem na łóżku i do moich uszu dotarły krzyki. Kurwa mać! Co tym razem?! Czy ja nie mogę mieć choć sekundy spokoju?!
Wychodzę z pokoju, potykając się o swoje własne buty. Opieram się o futrynę drzwi obiema dłońmi i wpatruję się z szeroko roztwartymi ustami w scenę, która rozgrywa się tuż przed moimi oczami.
Milo stoi oparty o drzwi wejściowe, a Shanna mierzy do niego z broni, należącej do Harry'ego. Chyba trzeba uderzyć tego idiotę w łeb, za trzymanie broni tuż pod nosem dziewczyny. Ona kiedyś nas pozabija!
-co tu się dzieje do jasnej kurwicy dzieje?! -mój głos brzmi tak zimno, że sam lekko podskakuje. Dawno tak się nie zachowywałem, więc to trochę dziwne. Wracając jednak do sprawy. Moje pytanie było głupie, bo przecież dobrze wiedziałem co się działo. Cała prawda o Milo wyszła na jaw. Miałem przejebane.
-no Dominick... -głos Shanny był przesiąknięty jadem i mogłem się założyć, że ma ochotę przestrzelić mu serce. Ja będę drugi w kolejności.
-on ma na imię Milo -miałem ochotę pieprznąć w łeb Niall'a za te jego głupie teksty. Musiał się zawsze wtrącać te swoje pięć groszy. Zabiję go.
-Shan... -głos Milo drży i mam ochotę się roześmiać. Taki duży facet boi się takiej drobnej dziewczyny? Podskakuję jednak, gdy słyszę wystrzał i przeciągły jęk. Huk upadku. Krzywię się.
Milo leży na podłodze i trzyma się za udo. Nie wytrzymuję i podbiegam do Shanny. Wyrywam jej broń i przyciskam ją do ściany. Kątem oka widzę jak Liam klęczy przy mężczyźnie.
-odjebało ci? -wiem, że nie powinienem tak się do niej zwracać, ale co ona odwala. Nie wolno jej przecież tak po prostu strzelać do ludzi. Jeszcze naprawdę kogoś zabije.
-okłamywał mnie, a ty dupku brałeś w tym udział -jej kolano ląduje wprost na moim kroczu i muszę ze wszystkich sił walczyć z bólem, aby czasem jej nie puścić. Musiałem ją utrzymać, aby powiedzieć to co myślę na ten temat.
-kochanie -jęczę opierając swoje czoło o jej. Chyba umrę z bólu -to dla twojego bezpieczeństwa.
Dziewczyna prycha w odpowiedzi. Przewraca oczami i ustawia twarz profilem do mnie. Zaciskam mocniej dłonie na jej nadgarstkach. Pewnie będzie mieć przez to siniaki. Najwyżej mnie za to zabije, ale chciałem teraz zwrócić na siebie jej uwagę.
-kocham cię -szepczę do jej ucha. Wiem, że to nie zmaże moich win, ale lepsze to niż nic.

-nie nawiedzę cię...

wtorek, 20 grudnia 2016

Dwadzieścia sześć


*Louis*
Nie wypieraj się... miłości.
Przycisnąłem drobne ciało dziewczyny do ścianki windy. Moje dłonie zacisnęły się na jej pośladkach. Podciągnąłem ją do góry, a ona oplotła moje biodra nogami, przyciągając moje krocze do jej skarbu. Jęknąłem przeciągle na to doznanie. Przez mój umysł przeleciało milion wizji. Mógłbym ją wziąć tu i teraz. Cholera, tak bardzo pragnąłem kobiecego ciała.
-Louuuuuu... -moje imię w jej ustach brzmiało tak seksownie. Zabrałem jedną z dłoni z jej pośladków i złapałem za jej twarz. Unieruchomiłem ją i wpiłem się agresywnie w jej usta. Smakowała drinkami, które wypiliśmy przy barze.
-to będzie nie zapomniana noc, dziecinko.
6 godzin wcześniej
-Louis, ja... -Shanna nie miała okazji dokończyć swojej wypowiedzi, ale może to dobrze. Nie chciałem wiedzieć co mogło wyjść z jej słodkich ustek. Uśmiechnąłem się do młodego chłopaka, który właśnie wylał na moją jedyną koszulę jakieś wino. Chciało mi się śmiać. Wreszcie się pozbędę tego ustrojstwa z szafy, a głupi Harry nie bd mnie zmuszał do noszenia jej.
-przepraszam, proszę pana... -chłopak zaczął nawijać jak opętany. Nawet ja nie rozumiałem nic z tego co mówił. Chyba porządnie musiał się zestresować tym co zrobił.
-spokojnie, właśnie uratowałeś mi życie. Nie będę musiał już nigdy w życiu nałożyć tej przeklętej koszuli -chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany. Shanna miała oczy jak spodki. Czyli zadziwiłem królewnę moim zachowaniem. Cieszę się niezmiernie. Poprawiłem włosy i zabrałem się za wycieranie mokrego śladu. Nuciłem sobie pod nosem jakieś dziwne piosenki. Po chwili dopiero się zorientowałem, że tak naprawdę odpłynąłem i zapomniałem co przed chwilą powiedziałem Shannie.
-Lou, ja ci wybaczam -moja dłoń znieruchomiała z serwetką w dłoni. Zaprzestałem jakichkolwiek ruchów. Dziewczyna powiedziała coś co nigdy nie powinna powiedzieć. -nie wiem dlaczego, ale ci wybaczam.
Coś ciężkiego spadło mi na barki i przygniotło do ziemi. Oddech zrobił się płytki. Miałem ochotę wstać i zacząć krzyczeć. Ona nie mogła tego zrobić. Mnie się nie wybacza.
Odłożyłem serwetkę i złapałem się boku stołu. Chciałem wstać i wybiec. Powstrzymała mnie jednak ciepła dłoń, która wylądowała na tej mojej. Serce podjechało mi pod samo gardło. Zacisnąłem zęby, aby żaden niepożądany dźwięk nie wydobył się z mojego gardła. Nie chciałem wybaczenia.
-muszę się napić -przywołuje kelnera i proszę o rachunek. Shanna ciągle mi się przygląda. Nie mogę na nią patrzeć, to wszystko było za dużo. Usłyszeć z jej ust, że mi wybacza po tym wszystkim co jej zrobiłem , było jak wbicie noża w plecy.
Płacę rachunek. Z lekkimi obawami pomagam dziewczynie ubrać płaszczyk. Zawieszam się na chwilę, gdy dotykam jej aksamitnej skóry. Prawdopodobnie jestem tępy skoro chcę rezygnować z tego wszystkiego. Jednak jej przyszłość jest ważniejsza od tego co chcę.
***
Klub jak zawsze tonął w zapachu alkoholu, papierosów i ludzi. Nie lubiłem tego, ale to mnie nie zmusiło do zmieniania zdania co do przebywania tu. Musiałem się napić, a to było jedyne miejsce, które dobrze znałem.
Rozpiąłem koszule do połowy i szedłem za kelnerką, ciągnąć za sobą Shanne. Ona tu nie była najlepszym pomysłem. Możliwe, że będę żałował tego, że ją tu zabrałem.
-to jedyna wolna loża -spojrzałem na wskazane mi pomieszczenie i skinąłem głową. Lepsze to niż nic.
Pokój tonął w krwistej czerwieni. Można było go porównać do scenerii jakiegoś pornola. Nie no cudownie. Przecież każdy by marzył, aby znaleźć się w takim miejscu z ukochaną osoba, ale nie ja. Nie Louis Tomlinson. Spojrzałem na Shan, której mina mówiła: Gdzie tyś mnie zaprowadził?!
Wzruszam ramionami i przepuszczam ją przodem. Niech już siada na swoją cudowną pupcie. Chyba to wino mi zaszkodziło.
-co podać?
-jakieś dobre drinki dla pani, a dla mnie butelkę whisky -siadam na kanapie blisko szklanej ścianki. Widzę stąd tłum ludzi wijących się na parkiecie. Cieszę się, że weneckie lustro w miarę zagłusza dudniącą muzykę. Nie wytrzymałbym tego jazgotu. Głowa prawdopodobnie by mi wybuchła. Za dużo myśli.
Kelner przynosi na tacy pięć drinków i butelkę procentów do mnie. Nawet się nie kłopoczę z użyciem szklanki, odkręcam korek i pije prosto z butelki. Paląca ciecz spływa po moim przełyku. Zacząłem płonąć żywym ogniem. Odstawiłem szkło i mój wzrok wbił się w Shanne, której wzrok mówili: Zachowujesz się jak nienormalny, czyli to nic nowego.
-no co? -pytam, a jej brew podchodzi do góry. Patrzę jak nakłada nogę na nogę i bierze niebieskiego drinka do dłoni. Mój wzrok cały czas podąża za jej ruchami. Pocieram dłonią kark. Panie daj mi siłę, abym to wszystko przetrzymał!
Jej nogi w krótkiej sukience wyglądały tak smakowicie, że miałem ochotę przed nimi uklęknąć i zacząć całować.
Dwie godziny i dwie butelki później jestem na kolanach i mam problem ze sobą.
-ko-koooooocham cię, wes? -moje słowa są tak niezrozumiałe, że sam nie kumam o czym mówię. Przykładam twarz do nagich nóg dziewczyny.
-jesteś pijamy...
-tak. Upiłem się miłością do ciebie -podnoszę się i napotykam błękit. Mój umysł jakby otrzeźwiał. Tak jakby mój organizm wyrzucił z siebie cały alkohol. Pochylam się w stronę dziewczyny i gwałtownie łącze nasze usta.
O ja pierdole! Czuje się jakbym po latach wrócił do domu, a to małe stworzenie czekało na mnie z otwartymi ramionami.
Smakowała tak jak kiedyś. To nic się nie zmieniło. Jej usta były miękkie, a dłonie tak delikatne. Przyciągam ją bliżej do siebie, aby poczuć jej ciało. Kipie z nadmiaru doznań.
-tak bardzo cię chcę -jęczę w jej usta.
*
Upadamy na łóżko. Sukienka Shanny już dawno zniknęła i leżaka gdzieś obok drzwi. Moja koszula w strzępkach zdobiła hotelowy żyrandol. Spodnie z oporem schodziły z mojego tyłka. Byłem może za mocno pijany i moje funkcje ruchowe były zaburzone.
Moje dłonie delikatnie sunęły po skórze jej ud. Zahaczyłem palcem o czerwoną koronkę jej majteczek. Czułem jak drży pode mną. Mimowolnie uśmiechnąłem się szeroko.
Ustani znaczyłem szlak od jej szyi aż po pępek. Na chwilę zatrzymałem się przy linii jej bielizny. Spojrzałem w jej oczy za nim zacząłem powoli zsuwać z niej czerwoną koronkę. Napawałem się widokiem jaki został mi odsłonięty.
Ukląkłem przy jej nogach i wyrzuciłem majtki za siebie, a do kostek jej stóp przystawiłem swoje wargi.
-Lou... -chciała się wyrwać, co oznaczało, że ma łaskotki. Puszczam jej nogę i kładę i powoli na jej ciele. Jej oczy lśnią w nikłym świetle lampki. Lekko zamglone, uśmiechały się do mnie.
I wtedy właśnie uświadomiłem sobie jakim idiotą byłem przez ostatnie lata, rezygnując z widoku tej dziewczyny. Nie wiem co wypaliło mi mózg, ale zmarnowałem przez to najwspanialsze lata życia. Zamiast stać u jej boku i pochłaniać naszą miłość, ja ukrywałem się jak szczur. Niby jej broniłem, ale to nie było żadne wytłumaczenie. Ja bałem się po prostu życia we dwoje.
-kocham cię, Lou -moje ciało najpierw zesztywniało, a późnej się rozluźniło. Tego właśnie potrzebowałem. Wiedzieć, że ona czuje coś więcej do mnie niż tylko nienawiść. -nie pozwolę ci już odejść...
Odejść? Jakbym mógł zrobić teraz coś takiego. Prawdopodobnie nie przeżyłbym już bez niej ani sekundy. Umierałbym z każdą nanosekundą.

-nigdzie się nie wybieram.