poniedziałek, 26 grudnia 2016

Dwadzieścia osiem


(od au.:Rozdział jest trochę krótki i dość *ujowy. Mam nadzieję jednak, że sama treść to wszystko wyrówna i wszyscy będą zadowoleni.)

Omnia vincit amor et nos cedamus amori” - Miłość wszystko zwycięża i my ulegamy 
  Wergiliusz - Bukoliki

*Louis*

Miesiąc później.

Zieleń gabinetu już mnie dobijała. Kto mądry maluje ściany na taki kolor?! To wszystko przypominało mi o Harry'm, a wierzcie mi, nie miałem ochoty wiecznie myśleć o Styles'ie. Wystarczy, że musiałem go oglądać za każdym razem, gdy wychodziłem z sypialni. Miałem ochotę walić głową o biurko. Dlaczego to wszystko mnie spotkało?!
Rozciągnąłem się. Kilka kości jak na zawołanie strzeliło. Jęknąłem. Za długo siedziałem w tych papierach. Szukanie Vess'a to jak kostka Rubika. Niby wiesz jak to zrobić, ale nie do końca ci wychodzi. Kiedy masz już wizję, że idzie ku lepszemu, wystarczy jeden zły ruch, aby wszystko poszło w cholerę.
Wolnym krokiem ruszyłem do wyjścia z gabinetu. Za nim jednak moje nogi przekroczyły próg, przetarłem twarz dłońmi. Miałem dość. To co działo się przez ostatni czas po prostu mnie przerastało. Mógłbym teraz paść na kolana i błagać o litość. Chowający się Victor. Naburmuszony Harry. Ciągle telefony Hany. Ciche dni Zayn'a i Liam'a. Wiecznie roześmiany Niall i ta niepewność co do Shanny.
Wlekąc za sobą stopy wszedłem do salonu. Znalazłem tam chłopaków. Każdy siedział we własnym kącie i udawał, że sam jest w pomieszczeniu. Śmieszyło mnie to trochę. Dlaczego oni zachowywali się jak dzieci.
-co tam, przedszkole? -usiadłem obok Harry'ego i objąłem go ramieniem. Mężczyzna przewrócił tylko oczami i odsunął się ode mnie.
Wzdycham.
Pogrążamy się ponownie w ciszy. Mam ochotę tym wszystkim rzygać. Chciałbym zamknąć się we własnym świecie i nie mieć już nic wspólnego z tymi ludźmi. Niby przyjaciele, ale tak cholernie mnie denerwowali. Tak naprawdę to wszystko mnie wkurwiało.
-Louis? -moja głowa momentalnie odwróciła się w stronę skąd dobiegł głos. Shanna stała z lekkim przerażeniem w oczach. Sam trochę się przestraszyłem. Co mogło się stać takiego, że wywołało u niej ten strach. Wstałem. Mogłem w tej chwili wyciągnąć broń i bronić ją własną piersią. Prawda była taka, że od miesiąca jakoś próbowaliśmy poskładać nasze życie tak, żeby coś mogło później się z tego 'urodzić'. Nie miałem zamiaru pozwolić Shannie odejść. -możemy porozmawiać na sposobności?
Teraz to się zdziwiłem.
-mów. Nie mam przed nimi tajemnic -chłopcy jak na zawołanie spojrzeli na mnie. Wzruszyłem ramionami. Shan nie mogła przecież powiedzieć nic co by miało być jakąś większą tajemnicą.
-jestem w ciąży -rzuciła na jednym wydechu. Jej słowa powoli do mnie dochodziły. Mój mózg nie mógł tego przetrawić. Ogarnęła mnie lekka złość. Usłyszałem jak Hazz wciąga gwałtownie powietrze.
-z kim? -czyżby mnie zdradzała, kiedy to ja się tak bardzo starałem?!
-z tobą, idioto! -parsknąłem śmiechem. Co ta dziewczyna mówi?! Chyba upadła na głowę! Ja ojcem?! Miałem niby mieć dziecko?!
Cholera... ona jest w ciąży, ze mną.
Spojrzałem na jej brzuch i zrobiło mi się słabo. Będę ojcem. Nie mogłem nim być. Nie nadaję się na niego.
Będę mieć dziecko!
Czarna otchłań pochłonęła mój umysł. Zabrała mnie na krawędź. Przytrzymała chwilę, aby później pchnąć w stronę nicości.
Kiedy otwieram oczy, mój umysł jest pusty. Tak jakby ktoś wymazał mi z niego wszystkie wspomnienia. Nie czuję się z tym dobrze. Co się ze mną dzieje?!
-obudziłeś się -słowa Harry'ego odbijają się w moim pustym umyśle niczym piłeczka ping-ponga.
-ona musi usunąć... -pierwsze moje słowa i ostatnie. Dostaje w mordę od przyjaciela.
-jebło cię?! -moje oczy zrobiły się wielkie. Siadam na łóżku.
-nie nadaję się na ojca. -potrząsam głowa -nie mogę być ojcem. Jaki ja przykład daję?!
-co ty pieprzysz?! Nie możesz zabić jeszcze nienarodzonego dziecka! -widzę w jego oczach złość. Dobrze wiem dlaczego. Jego nienarodzone dziecko, które nie dożyło urodzenia. Hana i niedługo jego pierworodny synek. Ja własne chciałem... -to że twój biologiczny ojciec był chujem, a ten którego nosisz nazwisko był jeszcze gorszy, to nie znaczy, że ty też musisz nim być! Evan dobrze cię wychował. Będziesz wspaniałym ojcem! Teraz bierz dupę i idź do niej. Ona jest teraz najważniejsza. -przerwał i spojrzał na mnie tymi swoimi oczętami -stworzyliśmy małą istotę -jego głos był teraz spokojny i delikatny -będzie rodzicami. Jezu, Lou. To twoja szansa, aby być kimś lepszym dla kogoś. Wzorem do naśladowania.
Jego słowa są dla mnie jak kubeł zimnej wody. Nagle zdaję sobie sprawę z tego co chciałem zrobić. Byłem potworem, który miał zamiar doprowadzić do śmierci swojego dziecka. Jakim jestem idiotą. Zamieniałem się w swojego biologicznego ojca!
Wyszedłem szybko z pokoju i wbiegłem do tego należącego do Shan. Dziewczyna siedziała na krześle i czytała gazetę. Sukienka w kwiaty otulała jej ciało. Mój wzrok skupiony był na jej płaskim brzuchu. To tam rodziło się nowe życie. Nasze maleństwo. Moja mała kopia.
Podchodzę do niej i padam na kolana. Opieram głowę o jej nogi i na chwilę zapominam, że jestem odpowiedzialny za śmierć setki istnień. W tym momencie byłem tylko Louis'em Tomlinson'em. Odsłoniłem przed nią prawdziwego siebie. Byłem nagi.

-nie jestem dobrym materiałem na drugą połowę, a tym bardziej na ojca. Jednak cię kocham i myślę, że tą jeszcze nienarodzona istotę, też. Dlatego chcę być częścią waszego życia. Możliwe, że się nie nadaję, ale muszę spróbować i obiecuję, że dam z siebie wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz