poniedziałek, 26 grudnia 2016

Dwadzieścia dziewięć


Gdybyś kiedy we śnie poczuła, że oczy moje już nie patrzą na ciebie z miłością, wiedz, żem żyć przestał.”
Stefan Żeromski
*Shanna*
Ciepło bijące z mojej prawej strony doprowadzało mnie do białej gorączki. Było mi tak gorąco, że miałam ochotę wybiec na dwór w samej bieliźnie.
Otworzyłam powoli oczy i spojrzałam na twórcę tego ciepła. Miałam ochotę krzyczeć, kiedy zobaczyłam tuż obok siebie Louis'a. Jego ramiona oplątały mój brzuch niczym bluszcz drzewo. Chciałam zamiar panikować, ale wtedy uderzyło we mnie coś co czułam od dawna.
Nie wybaczyłam mu tą zabijającą mnie od środka krzywdę tylko po to, aby teraz wpadać w złość. Kochałam go i o to w tym wszystkim chodziło. Być ze sobą mino wszystko. Zmarnowaliśmy już tyle lat. Mogliśmy teraz być razem mimo wszystko.
Niedługo ma urodzić się nasze dziecko.
Wzięłam głęboki wdech na samą myśl o tym maleństwie, które rozwijało się w moim łonie.
Nie byłam do końca pewna, czy jestem na to gotowa, ale mam nadzieję, że oboje damy radę. Będziemy przecież rodzicami.
Głowa Lou poruszyła się i chwilę po tym zobaczyłam jego twarz. Niebieskie zaspane oczy spojrzały w te moje. Lekki uśmiech wyszedł na jego usta. Może to głupie, ale dopiero teraz zobaczyłam jak bardzo czas go nie oszczędził. Wyglądał trochę starzej na swój wiek. Praca w nerwach robiła swoje.
-dzień dobry -zachrypnięty głos mężczyzny zrobił swoje. Jak to się stało, że chciałam go zabić?! Kochałam go nad życie i cokolwiek by zrobił i tak by tego nie zmieniło. Może i chowałam do niego lekką urazę, ale to było nic w porównaniu do tego co nas połączyło.
Niech Louis będzie sobie Joker'em, bo to nieodłączne jego drugie ja, ale nie pozwolę mu już nigdy w życiu mnie zostawić. Nas!
Chcę mu powiedzieć co czuję, ale przeszkadza mi gwałtowne otwarcie drzwi. Harry wyglądał jakby przed chwilą przebiegł maraton. Jego zazwyczaj perfekcyjnie ułożone włosy teraz były ułożone w totalny bezład. Koszula całkowicie rozpięta, a spodnie porwane i tak jakby czerwone. O butach nie wspomnę.
-znaleźliśmy Victor'a. Greyson nie żyje -tyle wystarczyło, aby Louis szybko się podniósł i wybiegł z pokoju. Potknął się o własne buty. Nie przeszkodziło mu to jednak.
Usiadłam na łóżku i słuchałam tylko jak za drzwi dobiega mnie zdenerwowany głos niebieskookiego. Zdarzało się, że przeklinał, ale to co przedstawiał nam teraz przekraczało wszystko. Zastanawiałam się dlaczego jest zły. Chciał przecież znaleźć mojego ojca i dopaść tego wspólnika Felix'a. Nie wiem o co teraz robił takie hallo.
Zasłoniłam twarz dłońmi. Teraz zaczęło do mnie docierać to co się wydarzyło. Mój ojciec żyje, a ja nie byłam tak do końca pewna, czy chcę go widzieć. Po tylu latach życia w świadomości, że on nie żyje... Louis zrobił to samo, ale każdego dnia pragnęłam go zobaczyć, bo nigdy nie pogodziłam się z jego stratą. Z ojcem było inaczej. Z czasem po prostu stało się to codziennością. Może brakowało mi go, ale wiedziałam, że on już nie wróci. Z szatynem było jakby inaczej. Gdzieś w podświadomości czułam, że to wszystko jest bujdą.
Bałam się go zobaczyć, bo co to będzie jeśli zareaguję tak jak przy Lou? Jeśli będę go chciała zabić?!
*
Dłonie pociły mi się jakbym ktoś lał na nie wodę. Trzęsłam się cala z nerwów. Nic nie pomagało na uspokojenie. Chciałam uciec z auta. Jednak nie byłam gotowa na spotkanie z ojcem.
Zacisnęłam oczy i oparłam twarz o zimną szybę. Przełknęłam ślinę i powoli uniosłam powieki. Krajobraz nie zmienił się od dłuższego czasu. Drzewa i tylko drzewa.
Nagle auto zatrzymało, a ja poleciałam do przodu. Znaleźliśmy się na jakimś zadupiu. Brama obok której staliśmy była wyłamana. To tak jakby ktoś tu się włamał.
Do środka wsiadł Zayn. Wyglądał podobnie jak Harry, tylko jego policzek zdobił wielki siniak. Przeraziłam się tym.
*
Skrzypiące drzwi doprowadzały mnie o gęsią skórkę. Niall skłonił się wpuszczając mnie do środka. Za mną kroczył Lou, który rzucam kąśliwe uwagi. Nie mógł ścierpieć tego, że nikt go nie poinformował o całej akcji.
Weszliśmy do dużego salonu. Wszystkie znajdujące się tu rzeczy były porozrzucane. W rogu tego totalnego bezwładu siedział przygarbiony mężczyzna. Kucający przy nim Liam opatrywał mu dłoń. Kiedy uniósł twarz do góry, nie rozpoznałam w nim nikogo. Długie włosy, broda oplatająca szczękę. Jakby nie oczy.
-tato? -to pytanie przyszło mi tak łatwo, że aż sama się zdzieliłam. Poczułam nagle taką wielką tęsknotę za tym człowiekiem. Za jego zapachem, głosem i ciepłem.
-Shanno -wstał odpychając Liam'a od siebie. Rzuciłam się w jego stronę. Musiałam być tuż obok niego. Chciałam być z nim. To silniejsze.
-tato, tak bardzo tęskniłam -szepczę, kiedy jej ramiona oplatają moje ciało. Może i używał innych perfum, ale ciepło zostało to samo. -kocham cię, tatusiu -łzy spływały po moich policzkach niczym wodospad. Wszystkie uczucia wychodziły na wierzch.
-też cię kocham...

-cieszę się, że cię odnaleźliśmy -pociągam nosem i spoglądam w jego twarz. Z bliska wyglądał jak człowiek, który zawsze przed snem opowiadał mi bajki -mam dla ciebie nowinę. Będziesz dziadkiem -nie wiem dlaczego to mu mówię. Możliwe, że chcę się tym z kimś podzielić, a szczególnie z bliską mi osobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz