Wszystko można zmienić...
*Louis*
Nie
to, że wszystko było ok... bo było wręcz odwrotnie. Shanna,
krążyła wokół mnie jak drapieżca polujący na zwierzynę.
Zawsze myślałem, że to ja jestem łowcą, a okazało się inaczej.
Teraz to ja byłem ofiarą i powinienem się pilnować. Niekiedy,
kiedy patrzymy na siebie mam wrażenie, że wybuchnie i po prostu
sprzeda mi kulkę w łeb. Możliwe, że to byłoby coś dobrego. Moje
męki by się skończyły.
Przetarłem
twarz i wstałem z łóżka. Od kilku dni sypiam tak źle, ze jak
patrzę w lustro mam ochotę płakać. Wyglądałem jak własna
śmierć, a przecież tak wiele razy ją oszukałem, że teraz nie
mogłem jej pozwolić sobą zawładnąć.
Z
cichym jękiem otworzyłem łazienkę. Przywitał mnie zimny podmuch
powietrza. Nic przyjemnego. Silny dreszcz przeszedł po moim ciele.
Zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie. Nic nie szło jak
powinno. Wszystko jakby zmierzało pod prąd. Miałem zawsze cichą
nadzieję, że nigdy nie dojdzie do mojej konfrontacji z Shanną, a
dziewczyna będzie żyła dalej w nieświadomości, że nie umarłem.
To wszystko było lepsze dla niej. Przecież ja nie mogłem dać jej
szczęścia, ale mógł zrobić to każdy inny człowiek.
Nie
ja... nie Louis Tomlinson... nie Joker. Byłem niczym i nie mogłem
pozwolić sobie, aby jeszcze bardziej zamienić jej życie w większy
koszmar. Chciałem aby pamiętała mnie jako sen, który zakończył
się w odpowiednim momencie. Teraz już byłem czymś złym.
Wszystkim
co najgorsze.
Człowiek
bez duszy, udający, że coś czuje... bo chyba tak naprawdę nic nie
czułem, prawda?! Tylko dlaczego do jasnej cholery za każdym razem,
gdy o niej pomyślałem... coś ściskało się w moim sercu.
Matko,
dlaczego się okłamuję?! Kochałem ją i nic tego nie zmieni. Przez
ostatnie lata umierałem bez niej. Myślałem, że już jestem
martwy, że te wszystkie sekundy spędzone daleko od niej, uśmierciły
mnie doszczętnie. Kiedy jednak ją zobaczyłem, usłyszałem jej
głos... poczułem, że rodzę się na nowo. Jakbym dostał drugie
życie.
Zjeżdżam
po drzwiach, siadam na zimnej podłodze i chowam twarz we dłoniach.
Łzy płyną mi po policzkach i może to zabawne i mało realne, że
ja WIELKI Joker, teraz tonę w łzach. Jednak to było silniejsze ode
mnie. Nie mogłem na to nic poradzić, musiałem wreszcie dać upust
temu wszystkiemu co we mnie siedziało.
Poczułem
się jak totalne gówno. Milion dusz nawiedziło moje ciało. Głowę
zawładnęły niezidentyfikowane myśli. Płuca jakby zalała
lodowata woda.
Cholera,
co się ze mną dzieje?!
Sumienie!
Przecież
go do jasnej cholery nie mam! To nie mogło być to!
Oddycham
płytko, zaciskam zęby. Nie mogę teraz odlecieć... nie na zimnych
kafelkach w łazience... nie pod dachem rodziców. Oni nie mogą
wiedzieć co się ze mną dzieje, nikt nie może wiedzieć. Moje
wewnętrzne rozterki. Moje życie.
*
Zapiąłem
kurtkę pod samą brodę. Nie czułem się dalej dobrze. Możliwe, że
byłem chory, a wszystko co działo się w mojej głowie miało
związek z tym, że mam gorączkę. Tak, warto było wszystko zrzucić
na chorobę, a nie przyznać się do tego, że się ma wyrzuty
sumienia, a całe wnętrze duchowe zmienia się jak w kalejdoskopie.
Byłem
jakąś lepką mazią, w którą zmieniłem się z 'krwiożerczego'
Joker'a. Czy to było dobre?! Nie... to było złe i mogło
zaprzepaścić te wszystkie lata, kiedy próbowałem trzymać się na
dystans, kiedy próbowałem ją chronić.
Kopnąłem
w kamień, który leżał na podjeździe i nie moja wina, że trafił
prosto w psa sąsiadki. Skrzywiłem się, gdy biała kulka futra
uciekła z piskiem. Czas był spieprzać... stara baba mieszkająca
za płotem była straszną zrzędą, a do tego traktowała tego
głupiego psa jak własne dziecko. Lepiej z nią nie zadzierać.
Wsiadłem
do auta i jak najszybciej odjechałem. Czekała mnie długa podróż
do Bradford, a mówiąc szczerze, to za cholerę nie chciało mi się
tam jechać. Możliwe, że to było spowodowane kolejnym spotkaniem z
Shanną.
Bałem
się ponownie z nią zobaczyć. To było naprawdę śmieszne. Kto by
pomyślał, że kiedyś będę się bał... i to kogoś o połowę
mniejszego ode mnie!! Jakby ktoś parę lat temu powiedziałby mi, że
będę trząsł portkami na samą myśl spotkania się z kobietą, to
bym go wyśmiał, a później potraktował czymś ciężkim, za takie
głupie myślenie.
*
Usiadłem
do stołu w kuchni Malik'a. Wszędzie walały się karty, jakby ktoś
w złości je rozrzucił. Jedna z nich była tak zmasakrowana, że
ciężko było odkryć co to było. Jednak mój umysł szybko ułożył
obrazek i się skrzywiłem.
Karta
Joker'a.
Shanna.
Czego
innego się spodziewałem?!
-nakryj
do stołu, a nie siedzisz jak cielak -dostałem w głowę. Zacisnąłem
usta i spojrzałem gniewnie na Liam'a, ale wstałem i zrzuciłem
rozrzucone karty na ziemię. Podszedłem do szafki, wyciągnąłem
odpowiednią ilość talerzy. Postawiłem je na stole, obok nich
wylądowały sztuce, Liam dostawił szklanki.
Klapnąłem
na krześle i westchnąłem. Panie mój... zabij!
Spiąłem
się, gdy w drzwiach stanęła Shanna. Nie wyglądała na zadowoloną,
ale też nie wydawała się być zła. Obojętność, to boli...
mocno boli.
Siada,
patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Lód, uderza we mnie.
Milczymy
oboje. Zachowujemy się jakby każde z nas było tylko powietrzem.
Cisza. Słychać tylko Liam'a, który wali garami.
Mieliśmy
rozmawiać, prawda?! To dlaczego nic nie mówimy?!
-matko,
umarł ktoś? -Niall staje w drzwiach i pociera dłonią kark. Nasz
wzrok się krzyżuje i widzę jak się nabija. Jego wzrok mówi:
Powiedzmy, że jest mi ciebie szkoda.
-oczywiście,
że tak... -przechodzą mnie dreszcze, gdy słyszę delikatny głos
Shanny.
-kto?
-Niall pyta ze zdziwieniem. Mnie też jej słowa trochę zadziwiają.
-on
-wskazała na mnie palcem. Zimny prąd przechodzi po moich plecach.
Przełykam ślinę. Zaciskam zęby.
-poważnie?
-wstaję i podpieram się o stół. Posyłam jej mordercze
spojrzenie.
-cały
czas mam nadzieję, że rozmawiam z duchem... -ona też wstaje.
Wyglądamy chyba jak dwa najeżone koguty. Z tym, że ona chyba chce
rzucić się do mojej szyi.
-miło!
-i
jak się czujesz?! -pyta z wyrzutem. Nie mam zielonego pojęcia o co
jej chodzi. Czy naprawdę wyglądam tak źle? -jak się czułeś,
kiedy wciskałeś mi kit, że nie żyjesz?! Nabijałeś się ze
mnie?! Och, ta nic nie warta Shanna, pomyślała, że ją kocham?!
Ach, zrobię jej żart i umrę, ale tak na niby!
-nawet
nie wiesz co mówisz! -miałem ochotę ją udusić. Odezwała się we
mnie ta mroczna strona. -może byś zapytała, gdzie podziewałem się
przez te cztery lata! -uderzyłem dłonią o stół. Byłem
wkurwiony. Dobrze, że dzielił nas ten przeklęty drewniany blat, bo
inaczej właśnie bym ją... cholera, co ja gadam. Nic bym jej nie
zrobił. Nie mógłbym. Była wszystkim dla mnie i jakby coś się
jej stało... umarłbym.
Pieprzona
miłość!
-ha...
ha... hahaha! W dupie mam to gdzie byłeś! -wskazała na mnie
palcem. Jej oczy kipiały złością. -i możesz wracać tam z
powrotem! Nikt cię tu nie potrzebuje!
Otwierałem
już usta, aby powiedzieć jej coś nie miłego, ale przerywa mi Liam
stawiając jakieś naczynie pomiędzy nami.
-zamknąć
się... to miała być miła kolacja, a nie konkurs, kto głośniej
krzyknie -wychodzi z kuchni i sam zaczyna krzyczeć -Zayn, rusz dupę
i chodź zjeść kolację!
Siadam,
nie odrywając wzroku od dziewczyny.
Miało
być miło, ale nie jest. Zawsze wszystko się pieprzy.
Cholera,
kochałem ją...
Oh romantycznie 😆 jak zwykle fajny rozdział i powodzenia z kolejnym 😁
OdpowiedzUsuńCudo ��
OdpowiedzUsuńKiedy next ? Wchodze codziennie i nadal nic ������
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale miałam małe zwątpienie.
OdpowiedzUsuń