sobota, 12 listopada 2016

Dwadzieścia dwa


Wszystko można zmienić...
*Louis*
Nie to, że wszystko było ok... bo było wręcz odwrotnie. Shanna, krążyła wokół mnie jak drapieżca polujący na zwierzynę. Zawsze myślałem, że to ja jestem łowcą, a okazało się inaczej. Teraz to ja byłem ofiarą i powinienem się pilnować. Niekiedy, kiedy patrzymy na siebie mam wrażenie, że wybuchnie i po prostu sprzeda mi kulkę w łeb. Możliwe, że to byłoby coś dobrego. Moje męki by się skończyły.
Przetarłem twarz i wstałem z łóżka. Od kilku dni sypiam tak źle, ze jak patrzę w lustro mam ochotę płakać. Wyglądałem jak własna śmierć, a przecież tak wiele razy ją oszukałem, że teraz nie mogłem jej pozwolić sobą zawładnąć.
Z cichym jękiem otworzyłem łazienkę. Przywitał mnie zimny podmuch powietrza. Nic przyjemnego. Silny dreszcz przeszedł po moim ciele. Zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie. Nic nie szło jak powinno. Wszystko jakby zmierzało pod prąd. Miałem zawsze cichą nadzieję, że nigdy nie dojdzie do mojej konfrontacji z Shanną, a dziewczyna będzie żyła dalej w nieświadomości, że nie umarłem. To wszystko było lepsze dla niej. Przecież ja nie mogłem dać jej szczęścia, ale mógł zrobić to każdy inny człowiek.
Nie ja... nie Louis Tomlinson... nie Joker. Byłem niczym i nie mogłem pozwolić sobie, aby jeszcze bardziej zamienić jej życie w większy koszmar. Chciałem aby pamiętała mnie jako sen, który zakończył się w odpowiednim momencie. Teraz już byłem czymś złym.
Wszystkim co najgorsze.
Człowiek bez duszy, udający, że coś czuje... bo chyba tak naprawdę nic nie czułem, prawda?! Tylko dlaczego do jasnej cholery za każdym razem, gdy o niej pomyślałem... coś ściskało się w moim sercu.
Matko, dlaczego się okłamuję?! Kochałem ją i nic tego nie zmieni. Przez ostatnie lata umierałem bez niej. Myślałem, że już jestem martwy, że te wszystkie sekundy spędzone daleko od niej, uśmierciły mnie doszczętnie. Kiedy jednak ją zobaczyłem, usłyszałem jej głos... poczułem, że rodzę się na nowo. Jakbym dostał drugie życie.
Zjeżdżam po drzwiach, siadam na zimnej podłodze i chowam twarz we dłoniach. Łzy płyną mi po policzkach i może to zabawne i mało realne, że ja WIELKI Joker, teraz tonę w łzach. Jednak to było silniejsze ode mnie. Nie mogłem na to nic poradzić, musiałem wreszcie dać upust temu wszystkiemu co we mnie siedziało.
Poczułem się jak totalne gówno. Milion dusz nawiedziło moje ciało. Głowę zawładnęły niezidentyfikowane myśli. Płuca jakby zalała lodowata woda.
Cholera, co się ze mną dzieje?!
Sumienie!
Przecież go do jasnej cholery nie mam! To nie mogło być to!
Oddycham płytko, zaciskam zęby. Nie mogę teraz odlecieć... nie na zimnych kafelkach w łazience... nie pod dachem rodziców. Oni nie mogą wiedzieć co się ze mną dzieje, nikt nie może wiedzieć. Moje wewnętrzne rozterki. Moje życie.
*
Zapiąłem kurtkę pod samą brodę. Nie czułem się dalej dobrze. Możliwe, że byłem chory, a wszystko co działo się w mojej głowie miało związek z tym, że mam gorączkę. Tak, warto było wszystko zrzucić na chorobę, a nie przyznać się do tego, że się ma wyrzuty sumienia, a całe wnętrze duchowe zmienia się jak w kalejdoskopie.
Byłem jakąś lepką mazią, w którą zmieniłem się z 'krwiożerczego' Joker'a. Czy to było dobre?! Nie... to było złe i mogło zaprzepaścić te wszystkie lata, kiedy próbowałem trzymać się na dystans, kiedy próbowałem ją chronić.
Kopnąłem w kamień, który leżał na podjeździe i nie moja wina, że trafił prosto w psa sąsiadki. Skrzywiłem się, gdy biała kulka futra uciekła z piskiem. Czas był spieprzać... stara baba mieszkająca za płotem była straszną zrzędą, a do tego traktowała tego głupiego psa jak własne dziecko. Lepiej z nią nie zadzierać.
Wsiadłem do auta i jak najszybciej odjechałem. Czekała mnie długa podróż do Bradford, a mówiąc szczerze, to za cholerę nie chciało mi się tam jechać. Możliwe, że to było spowodowane kolejnym spotkaniem z Shanną.
Bałem się ponownie z nią zobaczyć. To było naprawdę śmieszne. Kto by pomyślał, że kiedyś będę się bał... i to kogoś o połowę mniejszego ode mnie!! Jakby ktoś parę lat temu powiedziałby mi, że będę trząsł portkami na samą myśl spotkania się z kobietą, to bym go wyśmiał, a później potraktował czymś ciężkim, za takie głupie myślenie.
*
Usiadłem do stołu w kuchni Malik'a. Wszędzie walały się karty, jakby ktoś w złości je rozrzucił. Jedna z nich była tak zmasakrowana, że ciężko było odkryć co to było. Jednak mój umysł szybko ułożył obrazek i się skrzywiłem.
Karta Joker'a.
Shanna.
Czego innego się spodziewałem?!
-nakryj do stołu, a nie siedzisz jak cielak -dostałem w głowę. Zacisnąłem usta i spojrzałem gniewnie na Liam'a, ale wstałem i zrzuciłem rozrzucone karty na ziemię. Podszedłem do szafki, wyciągnąłem odpowiednią ilość talerzy. Postawiłem je na stole, obok nich wylądowały sztuce, Liam dostawił szklanki.
Klapnąłem na krześle i westchnąłem. Panie mój... zabij!
Spiąłem się, gdy w drzwiach stanęła Shanna. Nie wyglądała na zadowoloną, ale też nie wydawała się być zła. Obojętność, to boli... mocno boli.
Siada, patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Lód, uderza we mnie.
Milczymy oboje. Zachowujemy się jakby każde z nas było tylko powietrzem. Cisza. Słychać tylko Liam'a, który wali garami.
Mieliśmy rozmawiać, prawda?! To dlaczego nic nie mówimy?!
-matko, umarł ktoś? -Niall staje w drzwiach i pociera dłonią kark. Nasz wzrok się krzyżuje i widzę jak się nabija. Jego wzrok mówi: Powiedzmy, że jest mi ciebie szkoda.
-oczywiście, że tak... -przechodzą mnie dreszcze, gdy słyszę delikatny głos Shanny.
-kto? -Niall pyta ze zdziwieniem. Mnie też jej słowa trochę zadziwiają.
-on -wskazała na mnie palcem. Zimny prąd przechodzi po moich plecach. Przełykam ślinę. Zaciskam zęby.
-poważnie? -wstaję i podpieram się o stół. Posyłam jej mordercze spojrzenie.
-cały czas mam nadzieję, że rozmawiam z duchem... -ona też wstaje. Wyglądamy chyba jak dwa najeżone koguty. Z tym, że ona chyba chce rzucić się do mojej szyi.
-miło!
-i jak się czujesz?! -pyta z wyrzutem. Nie mam zielonego pojęcia o co jej chodzi. Czy naprawdę wyglądam tak źle? -jak się czułeś, kiedy wciskałeś mi kit, że nie żyjesz?! Nabijałeś się ze mnie?! Och, ta nic nie warta Shanna, pomyślała, że ją kocham?! Ach, zrobię jej żart i umrę, ale tak na niby!
-nawet nie wiesz co mówisz! -miałem ochotę ją udusić. Odezwała się we mnie ta mroczna strona. -może byś zapytała, gdzie podziewałem się przez te cztery lata! -uderzyłem dłonią o stół. Byłem wkurwiony. Dobrze, że dzielił nas ten przeklęty drewniany blat, bo inaczej właśnie bym ją... cholera, co ja gadam. Nic bym jej nie zrobił. Nie mógłbym. Była wszystkim dla mnie i jakby coś się jej stało... umarłbym.
Pieprzona miłość!
-ha... ha... hahaha! W dupie mam to gdzie byłeś! -wskazała na mnie palcem. Jej oczy kipiały złością. -i możesz wracać tam z powrotem! Nikt cię tu nie potrzebuje!
Otwierałem już usta, aby powiedzieć jej coś nie miłego, ale przerywa mi Liam stawiając jakieś naczynie pomiędzy nami.
-zamknąć się... to miała być miła kolacja, a nie konkurs, kto głośniej krzyknie -wychodzi z kuchni i sam zaczyna krzyczeć -Zayn, rusz dupę i chodź zjeść kolację!
Siadam, nie odrywając wzroku od dziewczyny.
Miało być miło, ale nie jest. Zawsze wszystko się pieprzy.

Cholera, kochałem ją...

4 komentarze:

  1. Oh romantycznie 😆 jak zwykle fajny rozdział i powodzenia z kolejnym 😁

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy next ? Wchodze codziennie i nadal nic ������

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, ale miałam małe zwątpienie.

    OdpowiedzUsuń