sobota, 8 października 2016

Siedemnoaście


*Louis*
Odejście... to duże poświęcenie.
Wpatrywałem się w stojącą przy blacie kuchennym mamę. Wyglądała jak oaza spokoju, ale ja wiedziałem, że było wręcz przeciwnie.
Od czterech lat zachowywała się jak bomba z opóźnionym zapłonem... nikt nie miał pojęcia, kiedy wybuchnie i jakie będą tego skutki uboczne.
Oparłem czoło o blat stołu. Dlaczego nie mogłem być normalnym facetem? Czy naprawdę musiałem robić z siebie przestępcę?!
Jakbym mógł cofnąć czas i mieć ten sam rozum jak teraz, rozegrałbym to inaczej.
Usiadłem prosto i przetarłem dłońmi twarz.
-wystarczy... -mówię stanowczo. Kobieta odwraca się w moją stronę. Patrzy to na mnie, to na to co robi. Marszczy brwi.
-dopiero zaczęłam obierać ziemniaki -odwróciła się do mnie plecami i powraca do wykonywanego zadania. Czy ta kobieta musi mnie tak irytować?!
-dobrze wiesz o co chodzi... -wstaje i podchodzę do Marty. Opieram się o szafkę i spoglądam prosto w jej oczy. Widziałem w nich gniew. Tak wyglądały ostatnie cztery lata mojego życia. Wiecznie rozgniewana Marta i słaby kontakt z przyjaciółmi.
-jak Shanna?
-dobrze -biorę do ręki nóż i dotykam palcem jego ostrza.
-rozmawiałeś z nią? -kobieta wyrywa mi nóż z dłoni. Jęczę w proteście.
-nie... -szepczę zrezygnowany
-to nie mamy o czym rozmawiać -wrzuca obranego ziemniaka do wody, która rozchlapuje się i moczy moje spodnie. Nie no cudownie.
Pokręciłem głową i przytuliłem się do kobiety. Oczywiście Marta próbowała być nieugięta.
-wiesz, że cię kocham... -kobieta wzdycha i wtula się w moje ciało. To wszystko powinno być dla mnie dziwne, ale nie jest. Czuję się odprężony. Poczucie, że jest ktoś, kto mnie zrozumie i zawsze będzie mnie kochał miłością bezwarunkową, choć wiem, że nigdy nie będę umiał tego odwzajemnić... kruszy moje serce.
Ogarnia mnie uczucie, że nie zasługuje na to wszystko. Byłem złym człowiekiem. Nic nie może cofnąć moich win. Moja czarna dusza karmi się moim poczuciem winy.
-wiem, że robisz to wszystko dla jej bezpieczeństwa... ale, Boo... nie możesz wiecznie cierpieć, kochanie.
Kiwam głową, ale się nie odzywam. Mocniej przyciągam mamę do siebie. Potrzebuję tego... potrzebuję, aby ktoś i mi okazał choć nikłą ilość miłości.
Bycie w domu... dlaczego prędzej tego nie doceniałem?!
*
Ciemna ulica ciągnęła się w nieskończoność. Kiedyś przemierzałem ją z zamkniętymi oczami. Nic nie było mi straszne... mój stary dom.
Doszedłem do końca ulicy, skręciłem w lewo i wtedy zobaczyłem pięciu facetów. Stali strzegąc drzwi do budynku. Kiedy mnie usłyszeli spojrzeli w moją stronę. Wrogość na ich twarzach powinna mnie przestraszyć. Ruszyłem jednak w ich stronę. Poprawiłem kaptur na głowie. Zauważyłem, że jeden z facetów sięga do tyłu i ewidentnie sięgał po broń. Jestem ciekaw, czy jest szybszy ode mnie.
Wolałbym dziś do nikogo nie strzelać. Byłem na to zbyt zmęczony.
-stój -odzywa się któryś z facetów. Przewracam oczami i dalej idę w ich stronę.
Wszyscy nagle wyciągnęli broń i kierują ją w moją stronę. Parsknąłem śmiechem. Nie przejmowałem się tym, że do mnie mierzą. Pewnie każdy by wiał gdzie pieprz rośnie, gdyby wiedzieli kim jestem.
-kim jesteś i co tu robisz? -zatrzymuję się metr przed nimi, a jedna z moich brwi podskakuje do góry.
-przyszedłem do Dylan'a -robię krok do przodu, co spotyka się z niezadowoleniem mężczyzn. No ale co mnie to obchodzi?! Może jednak powinienem wyciągnąć broń i ich po prostu zabić?
Skończyłem z tym przecież.
-szef nikogo nie przyjmuje -naprawdę zaczynają być upierdliwi i nie do ogarnięcia.
Szef nigdy nie ma czasu, szef nigdy nikogo nie przyjmuje, szef nie ma czasu na głupoty...
-mnie przyjmie -mówię twardo i nagle zapominam o swoich przyrzeczeniach. Nie myślę o tym, że miałem się zmienić... miałem być tylko Louis'em Tomlinson'em, a teraz przemawia przeze mnie moje drugie ja.
-wypieprzaj stąd koleś... -tego już za wiele. Zaciskam zęby i sięgam do tyłu, co spotyka się z szybką reakcją jednego z nich, który praktycznie się na mnie rzuca.
Robię krok do tyłu, aby nie mieć na karku tego mięśniaka i za nim wyciągam broń, bo mam już dość tego przedstawienie, drzwi otwierają się, a przez nie wychodzi długonoga blondynka z bielizną na wierzchu. Powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem.
Za nią pojawia się Dylan. Nakłada akurat marynarkę. Nieruchomieje gdy widzi to co się dzieje. Kidy jego wzrok pada na mnie, marszczy brwi.
-zamiast bawić się tutaj, mogliście mnie poinformować, że mamy gościa -Dylan nachylił się w stronę dziewczyny i coś wyszeptał. Blondynka kiwa głową i ruszyła przed siebie.
Ja poprawiłem kaptur i czekałem aż będzie mi dane wreszcie porozmawiać z tym idiotą.
-chodź -wskazał mi abym wszedł do środka.
We wnętrzu budynku nic się nie zmieniło. Czerwony krwisty kolor zdobił ściany. Gdzieniegdzie można było zobaczyć broń i kilka ramek ze zdjęciami. Powrót do przeszłości.
-myślałem, że jesteś w Wiedniu -Dylan otwiera drzwi prowadzące do gabinetu. Ostatni raz jak tu byłem wszystko było porozwalane. Felix nie mógł znieść, że to ja przejąłem władzę.
-wakacje kiedyś się kończą -usiadłem na jednym z trzech skórzanych foteli. Dylan stanął przy barku z alkoholem.
-napijesz się czegoś? -kręcę głową w zaprzeczeniu. -w takim razie, co cię sprowadza w stare progi, Lou?
Ściągam kaptur z głowy i wpatruje się w przyjaciela. Chyba nawet nie powinienem go tak nazywać, przyjaciołom się ufa... ja jemu nie ufałem.
-sprowadza mnie tu Victor Vess i chcę wiedzieć wszystko, co wiesz -przez chwilę mierzymy się wzrokiem -nie ściemniaj, wiem wszystko -Dylan wygląda na dość zdezorientowanego. -kiedy ostatnio z nim rozmawiałeś?
-pięć lat temu -mężczyzna nalewa siebie całą szklankę alkoholem i siada naprzeciwko mnie -od tamtej pory nie wiem co się z nim dzieje.
Zaciskam usta. Temperatura mojego ciała podskakuje. Mój oddech staje się płytki. Dylan to zauważa, widzę jak cały się spina. Domyślam się, że jak tylko bym się poruszył za szybko, zareagowałby, wyciągając broń.
Mimo, że jestem wkurwiony muszę zachować spokój.
-dlaczego upozorował swoją śmierć? -mój głos jest zimny. Joker zamyka za Louis'em drzwi i teraz on króluje. Nie powinienem mu na to pozwolić, jest bestią w moim ciele...
-przyszedł do mnie po pomoc. Powiedział tylko, że musi zniknąć, bo federalni go szukają. -poprawił się w fotelu. Mój wzrok śledził jego najmniejszy ruch. -myślałem, że trochę za mocno naciągnął prawo.
-pozwolił mnie wrobić we własną śmierć -z każdą sekundą coraz bardziej pochłania mnie mrok. Moja własna klęska. Sześć lat to za mało, aby skończyć ze swoim drugim ja.
-nie wiedział o tym. Zaszył się na jakimś zadupiu. Nic nie wiedział. To ja mu powiedziałem wszystko.
-i nic nie zrobił
Dylan westchnął i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w moje oczy. Czerń odbijała się od nich. To mnie pochłonie, przeżuje i zabije.
-kiedy dowiedział się, że nie żyjesz postanowił to zostawić. Mówił, że nie może wrócić, bo zaszkodzi reszcie... tyle wiem -wzrusza ramionami
-zostawił córkę na pożarcie twojego brata -zaciskam dłonie w pieści na samo wspomnienie Felix'a. Mój głos zmienia się na trochę lżejszy, kiedy myślę o Shannie.
-wszyscy wiedzieliśmy, że Hazz i reszta jej pilnuje.
Mógłbym teraz powiedzieć wiele gorzkich słów na ten temat, jednak milczę. Nagle metal przy moim boku zaczyna mnie palić do żywego.
-gdzie jest?
-pięć lat temu był w Los Angeles, teraz nie mam pojęcia. -opiera łokcie na blacie biurka. Marszczy czoło i przygląda mi się -Lou, to przeszłość... po co chcesz go znaleźć?
Wstaję gwałtownie, Dylan prostuje się w fotelu.
-odchodzę na emeryturę, chcę zamknąć wszystkie sprawy, a po za tym... -przerywam -należy się to Shannie. Muszę zrobić coś dla niej... za nim całkowicie zniknę z jej życia.
Sama świadomość tego, rozrywa moje serce. To mnie zabija.
Cztery lata bez niej były jakbym znajdował się w sali tortur.
Życie bez niej będzie tak naprawę powolną bolesną śmiercią... byłem tego świadomy, ale musiałem jej pozwolić żyć.

Joker zawsze będzie częścią Louis'a Tomlinson'a... on nie jest zdolny do miłości i założenia rodziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz