*Louis*
Odejście... to duże poświęcenie.
Wpatrywałem
się w stojącą przy blacie kuchennym mamę. Wyglądała jak oaza
spokoju, ale ja wiedziałem, że było wręcz przeciwnie.
Od
czterech lat zachowywała się jak bomba z opóźnionym zapłonem...
nikt nie miał pojęcia, kiedy wybuchnie i jakie będą tego skutki
uboczne.
Oparłem
czoło o blat stołu. Dlaczego nie mogłem być normalnym facetem?
Czy naprawdę musiałem robić z siebie przestępcę?!
Jakbym
mógł cofnąć czas i mieć ten sam rozum jak teraz, rozegrałbym to
inaczej.
Usiadłem
prosto i przetarłem dłońmi twarz.
-wystarczy...
-mówię stanowczo. Kobieta odwraca się w moją stronę. Patrzy to
na mnie, to na to co robi. Marszczy brwi.
-dopiero
zaczęłam obierać ziemniaki -odwróciła się do mnie plecami i
powraca do wykonywanego zadania. Czy ta kobieta musi mnie tak
irytować?!
-dobrze
wiesz o co chodzi... -wstaje i podchodzę do Marty. Opieram się o
szafkę i spoglądam prosto w jej oczy. Widziałem w nich gniew. Tak
wyglądały ostatnie cztery lata mojego życia. Wiecznie rozgniewana
Marta i słaby kontakt z przyjaciółmi.
-jak
Shanna?
-dobrze
-biorę do ręki nóż i dotykam palcem jego ostrza.
-rozmawiałeś
z nią? -kobieta wyrywa mi nóż z dłoni. Jęczę w proteście.
-nie...
-szepczę zrezygnowany
-to
nie mamy o czym rozmawiać -wrzuca obranego ziemniaka do wody, która
rozchlapuje się i moczy moje spodnie. Nie no cudownie.
Pokręciłem
głową i przytuliłem się do kobiety. Oczywiście Marta próbowała
być nieugięta.
-wiesz,
że cię kocham... -kobieta wzdycha i wtula się w moje ciało. To
wszystko powinno być dla mnie dziwne, ale nie jest. Czuję się
odprężony. Poczucie, że jest ktoś, kto mnie zrozumie i zawsze
będzie mnie kochał miłością bezwarunkową, choć wiem, że nigdy
nie będę umiał tego odwzajemnić... kruszy moje serce.
Ogarnia
mnie uczucie, że nie zasługuje na to wszystko. Byłem złym
człowiekiem. Nic nie może cofnąć moich win. Moja czarna dusza
karmi się moim poczuciem winy.
-wiem,
że robisz to wszystko dla jej bezpieczeństwa... ale, Boo... nie
możesz wiecznie cierpieć, kochanie.
Kiwam
głową, ale się nie odzywam. Mocniej przyciągam mamę do siebie.
Potrzebuję tego... potrzebuję, aby ktoś i mi okazał choć nikłą
ilość miłości.
Bycie
w domu... dlaczego prędzej tego nie doceniałem?!
*
Ciemna
ulica ciągnęła się w nieskończoność. Kiedyś przemierzałem ją
z zamkniętymi oczami. Nic nie było mi straszne... mój stary dom.
Doszedłem
do końca ulicy, skręciłem w lewo i wtedy zobaczyłem pięciu
facetów. Stali strzegąc drzwi do budynku. Kiedy mnie usłyszeli
spojrzeli w moją stronę. Wrogość na ich twarzach powinna mnie
przestraszyć. Ruszyłem jednak w ich stronę. Poprawiłem kaptur na
głowie. Zauważyłem, że jeden z facetów sięga do tyłu i
ewidentnie sięgał po broń. Jestem ciekaw, czy jest szybszy ode
mnie.
Wolałbym
dziś do nikogo nie strzelać. Byłem na to zbyt zmęczony.
-stój
-odzywa się któryś z facetów. Przewracam oczami i dalej idę w
ich stronę.
Wszyscy
nagle wyciągnęli broń i kierują ją w moją stronę. Parsknąłem
śmiechem. Nie przejmowałem się tym, że do mnie mierzą. Pewnie
każdy by wiał gdzie pieprz rośnie, gdyby wiedzieli kim jestem.
-kim
jesteś i co tu robisz? -zatrzymuję się metr przed nimi, a jedna z
moich brwi podskakuje do góry.
-przyszedłem
do Dylan'a -robię krok do przodu, co spotyka się z niezadowoleniem
mężczyzn. No ale co mnie to obchodzi?! Może jednak powinienem
wyciągnąć broń i ich po prostu zabić?
Skończyłem
z tym przecież.
-szef
nikogo nie przyjmuje -naprawdę zaczynają być upierdliwi i nie do
ogarnięcia.
Szef
nigdy nie ma czasu, szef nigdy nikogo nie przyjmuje, szef nie ma
czasu na głupoty...
-mnie
przyjmie -mówię twardo i nagle zapominam o swoich przyrzeczeniach.
Nie myślę o tym, że miałem się zmienić... miałem być tylko
Louis'em Tomlinson'em, a teraz przemawia przeze mnie moje drugie ja.
-wypieprzaj
stąd koleś... -tego już za wiele. Zaciskam zęby i sięgam do
tyłu, co spotyka się z szybką reakcją jednego z nich, który
praktycznie się na mnie rzuca.
Robię
krok do tyłu, aby nie mieć na karku tego mięśniaka i za nim
wyciągam broń, bo mam już dość tego przedstawienie, drzwi
otwierają się, a przez nie wychodzi długonoga blondynka z bielizną
na wierzchu. Powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem.
Za
nią pojawia się Dylan. Nakłada akurat marynarkę. Nieruchomieje
gdy widzi to co się dzieje. Kidy jego wzrok pada na mnie, marszczy
brwi.
-zamiast
bawić się tutaj, mogliście mnie poinformować, że mamy gościa
-Dylan nachylił się w stronę dziewczyny i coś wyszeptał.
Blondynka kiwa głową i ruszyła przed siebie.
Ja
poprawiłem kaptur i czekałem aż będzie mi dane wreszcie
porozmawiać z tym idiotą.
-chodź
-wskazał mi abym wszedł do środka.
We
wnętrzu budynku nic się nie zmieniło. Czerwony krwisty kolor
zdobił ściany. Gdzieniegdzie można było zobaczyć broń i kilka
ramek ze zdjęciami. Powrót do przeszłości.
-myślałem,
że jesteś w Wiedniu -Dylan otwiera drzwi prowadzące do gabinetu.
Ostatni raz jak tu byłem wszystko było porozwalane. Felix nie mógł
znieść, że to ja przejąłem władzę.
-wakacje
kiedyś się kończą -usiadłem na jednym z trzech skórzanych
foteli. Dylan stanął przy barku z alkoholem.
-napijesz
się czegoś? -kręcę głową w zaprzeczeniu. -w takim razie, co cię
sprowadza w stare progi, Lou?
Ściągam
kaptur z głowy i wpatruje się w przyjaciela. Chyba nawet nie
powinienem go tak nazywać, przyjaciołom się ufa... ja jemu nie
ufałem.
-sprowadza
mnie tu Victor Vess i chcę wiedzieć wszystko, co wiesz -przez
chwilę mierzymy się wzrokiem -nie ściemniaj, wiem wszystko -Dylan
wygląda na dość zdezorientowanego. -kiedy ostatnio z nim
rozmawiałeś?
-pięć
lat temu -mężczyzna nalewa siebie całą szklankę alkoholem i
siada naprzeciwko mnie -od tamtej pory nie wiem co się z nim dzieje.
Zaciskam
usta. Temperatura mojego ciała podskakuje. Mój oddech staje się
płytki. Dylan to zauważa, widzę jak cały się spina. Domyślam
się, że jak tylko bym się poruszył za szybko, zareagowałby,
wyciągając broń.
Mimo,
że jestem wkurwiony muszę zachować spokój.
-dlaczego
upozorował swoją śmierć? -mój głos jest zimny. Joker zamyka za
Louis'em drzwi i teraz on króluje. Nie powinienem mu na to pozwolić,
jest bestią w moim ciele...
-przyszedł
do mnie po pomoc. Powiedział tylko, że musi zniknąć, bo federalni
go szukają. -poprawił się w fotelu. Mój wzrok śledził jego
najmniejszy ruch. -myślałem, że trochę za mocno naciągnął
prawo.
-pozwolił
mnie wrobić we własną śmierć -z każdą sekundą coraz bardziej
pochłania mnie mrok. Moja własna klęska. Sześć lat to za mało,
aby skończyć ze swoim drugim ja.
-nie
wiedział o tym. Zaszył się na jakimś zadupiu. Nic nie wiedział.
To ja mu powiedziałem wszystko.
-i
nic nie zrobił
Dylan
westchnął i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w moje oczy.
Czerń odbijała się od nich. To mnie pochłonie, przeżuje i
zabije.
-kiedy
dowiedział się, że nie żyjesz postanowił to zostawić. Mówił,
że nie może wrócić, bo zaszkodzi reszcie... tyle wiem -wzrusza
ramionami
-zostawił
córkę na pożarcie twojego brata -zaciskam dłonie w pieści na
samo wspomnienie Felix'a. Mój głos zmienia się na trochę lżejszy,
kiedy myślę o Shannie.
-wszyscy
wiedzieliśmy, że Hazz i reszta jej pilnuje.
Mógłbym
teraz powiedzieć wiele gorzkich słów na ten temat, jednak milczę.
Nagle metal przy moim boku zaczyna mnie palić do żywego.
-gdzie
jest?
-pięć
lat temu był w Los Angeles, teraz nie mam pojęcia. -opiera łokcie
na blacie biurka. Marszczy czoło i przygląda mi się -Lou, to
przeszłość... po co chcesz go znaleźć?
Wstaję
gwałtownie, Dylan prostuje się w fotelu.
-odchodzę
na emeryturę, chcę zamknąć wszystkie sprawy, a po za tym...
-przerywam -należy się to Shannie. Muszę zrobić coś dla niej...
za nim całkowicie zniknę z jej życia.
Sama
świadomość tego, rozrywa moje serce. To mnie zabija.
Cztery
lata bez niej były jakbym znajdował się w sali tortur.
Życie
bez niej będzie tak naprawę powolną bolesną śmiercią... byłem
tego świadomy, ale musiałem jej pozwolić żyć.
Joker
zawsze będzie częścią Louis'a Tomlinson'a... on nie jest zdolny
do miłości i założenia rodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz