czwartek, 13 października 2016

Osiemnaście


na świecie jest miliardy ludzi, a ja zawsze będę podążał za Tobą
*Louis*
Otworzyłem drzwi i przywitało mnie ciepłe powietrze, które uderzyło w moją twarz. Jakiś kiepski dzwonek zabrzmiał tuż nam moją głową.
Rozejrzałem się po kawiarni i mój wzrok padł na kobietę siedzącą w samym środku. W jednej dłoni trzymała filiżankę, a w drugiej gazetę. Wyglądała na dość spokojną i zrelaksowaną. Chyba była pora, aby trochę zakłócić ten jej spokój.
Podszedłem do jej stolika i usiadłem. Kobieta leniwie uniosła wzrok znad gazety. Nie wyglądała na zdziwioną moją obecnością. Nawet wezwała kelnera i zamówiła mi kawę.
-co cię sprowadza w moje skromne progi? -jej spokojny głos dość mocno mnie drażnił.
-w nasze... -poprawiam ją -nie zapominaj, że dokładam się do tego... czegoś -jej usta zaciskają się w cienką linię. Mam wrażenie, że zaraz wybuchnie, ale dzieje się coś odwrotnego. Amy uśmiechnęła się szeroko i wzruszyła ramionami.
-czego chcesz, Louis?
-sprzedałaś dom z ważnymi dla nas dokumentami -mój ton robi się ciężki. Muszę się uspokoić... nie mogę pozwolić Joker'owi ponownie być górą.
-wiem. Chciałam się ich pozbyć -opiera się o oparcie krzesła i patrzy na mnie. Jej oczy przypominają te, które chciałem oglądać codziennie. Shanna nie była podobna do matki, tylko te oczy.
-mogłaś zaszkodzić Shannie -zacisnąłem dłonie w pieści. Nie mogłem wybuchnąć... nie mogłem pozwolić na to, żeby wszyscy nagle na mnie spojrzeli. Przejechałem dłonią po schowanej pod toną makijażu bliźnie.
-pilnujesz jej bardzo niż własnej dupy, Louis -jej ton jest obojętny. Budzi we mnie bestię. Która matka nie przejmuje się życiem własnego dziecka? -jesteś dla niej jak piesek stróżujący...
-nie zapominaj, że zawsze mogę odstrzelić ci głowę... Vess -syczę. Pochylam się w jej kierunku -jeśli wiesz coś na temat swojego męża, to mów teraz... za nim mnie wkurwisz jeszcze bardziej.
*
Odpaliłem papierosa. Oparłem się o samochód. Kaptur na głowie zaczął mi ciążyć. Miałem dość noszenia go. Ileż to można, prawda?
Westchnąłem, gdy spojrzałem na zegarek. Milo spóźniał się już dziesięć minut. Nie lubiłem ludzi, którzy nie potrafili być punktualni. Miałem ochotę odstrzelić idiocie głowę jak tylko się pojawi.
-Lou... -odwróciłem się w prawą stronę. Milo miał na sobie marynarkę i nie wyglądał jakby szedł ze mną na poszukiwania Greyson'a.
-spóźniłeś się... -upuszczam niedopałek i przygniatam go butem
-byłem na obiedzie z Denis'em u jego rodziców -kiwam głową w odpowiedzi. Nie mogłem mieć teraz mu za złe spóźnienia, bo to przeze mnie przez ostatnie lata miał ograniczone spotkania ze swoim facetem.
-jedźmy już... -wsiadam do swojego auta i czekam, aż Milo zajmie miejsce tuż obok mnie. Ruszam z piskiem opon i skupiam się na drodze. Muszę jak najszybciej odnaleźć wspólnika Felix'a, za nim on nie dopadnie chłopaków i Shanny lub Victor'a. No oczywiście nie powinienem się bać o Harry'ego i resztę, ale od kiedy chłopcy są osobami 'publicznymi', wiecznie są na widoku. Ciężko się im bronić nie ściągając na siebie wzroku policji.
Prowadziłem próbując nie myśleć o Victorze ani o Amy.
Zatrzymałem się pod klubem, który o tej porze powinien być zamknięty, ale stało pod nim tyle aut, że każdy głupi by wiedział, że coś się dzieje w środku.
-wchodzimy kulturalnie, czy wręcz odwrotnie? -Milo wkłada do brodni magazynek
-czy ja kiedykolwiek wszedłem gdziekolwiek nie kulturalnie? -próbuję się uśmiechnąć, ale coś słabo mi to wychodzi. Nie dziwiłem się. Często tego nie robiłem, więc co tu dużo by gadać.
-wchodzimy od przodu, czy od tyłu, człowieku? -Milo przy tym zaczął zabawnie gestykulować. Uniosłem wysoko brwi.
-oczywiście, że od tyłu... -wysiadam z auta. Chowam broń za pasek spodni i zakrywam ją bluzą. Za nim dotrzemy do tylnych drzwi nie chcę aby ktoś zwrócił na mnie uwagę. Chciałem tylko informacji i dopaść tego parszywego dupka. Nie pozwolę aby ktoś wodził mnie za nos...
Stanęliśmy przed drzwiami. Milo nacisnął na klamkę, ani nie drgnęła. Kazałem mu się odsunąć. Wyciągnąłem broń i strzeliłem prosto w zamek. Kopnąłem w nie. Otworzyły się na całą szerokość. Wszedłem do środka i przywitał mnie facet w garniturze z bronią wycelowaną prosto w moją twarz.
Cholera... wszędzie, tylko nie w twarz!
Pociągnąłem za spust, koleś upadł łapiąc się za udo. Tuż obok mnie padł jakiś facet. Spojrzałem na Milo, który opuścił broń.
-dzięki... -mruknąłem w jego stronę. Strzeliłem do leżącego faceta.
Ruszyliśmy dalej. Musieliśmy odnaleźć gabinet za nim dopadnie nas reszta ochroniarzy. Liczyły się informacje, nic więcej...
Po drodze minęliśmy jeszcze trzech mężczyzn. Niestety żaden z nich nie chciał nam pomóc dostać się do gabinetu.
Męczyło mnie już strzelanie do ludzi. Czy to nie jest dziwne i śmieszne??
Szliśmy korytarzem, a do naszych uszu dochodziły głośne dźwięki muzyki. Pewnie dlatego nikt nie słyszał strzałów.
Pchnąłem pierwsze lepsze drzwi i na moje szczęście był za nimi gabinet. Chciałem krzyczeć z radości. Idzie ku lepszemu...
no nareszcie!!
Za biurkiem siedział młody chłopak. Wstał od razu gdy zobaczył, że mierzę w niego z broni.
-co tu się dzieje? -jest dość zdezorientowany, a nawet można powiedzieć spanikowany.
*
Po pierwsze Victor Vess jest w Los Angeles...
Po drugie Robert Greyson podążał do Las Angeles, aby odnaleźć Victor'a Vess'a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz