środa, 26 października 2016

Dziewiętnaście


To nigdy nie powinno się wydarzyć... Miłość nas zgubiła....
*Louis*
Zacisnąłem dłoń na widelcu. Miałem ochotę wbić go Harry'emu w dłoń. Ta chęć rosła wraz z każdym jego głupim uśmieszkiem. Trajkotał z moją matką jak jakieś przekupki na bazarku. Ileż to można ich słuchać?!
Marta zachowywała się ciążą Hany, jakby to ona miałaby zostać babcią. Cholera... wiem, że traktowała Harry'ego jak syna, ale ileż można się zachwycać jeszcze nie narodzonym dzieckiem? Rozumiem, że musiała gdzieś ulokować swoje uczucia, bo po mnie wnuków mieć nie będzie... no, ale nie nadawałem się na ojca. Dzieci wywoływały u mnie mdłości i strach. Nie byłbym w stanie wsiąść tak małego człowieka w dłonie. Byłem stworzony do zabijania, a nie do bawienie dziecka, które by biegało za mną krzycząc 'tato'. Nie mogłem być ojcem... Trzeba mieć przecież do tego predyspozycje, trzeba mieć kogoś!
Byłem sam i nie miałem zamiaru się z nikim wiązać...
-Louis! -podskakuje na krześle. Krzywię się. -mówię od ciebie, dziecko... -byłem tak pogrążony w swoich myślach, że nie zauważyłem, że ktoś coś do mnie mówi. Niall parsknął śmiechem za co rzuciłem w niego groszkiem.
-ej, nie marnuj tak dobrego groszku! -oburzył się blondyn. Pokręciłem głową i spojrzałem na mamę.
-o ty kiedy wreszcie zaszczycisz mnie wnukami? -Marta lekko uśmiechnęła przy tym. Poczułem jak czerń zalewa moje oczy. Moje mroczne ja chciało przejąć nade mną władzę, kiedy usłyszałem parskniecie Harry'ego. Musiałem jednak utrzymać się w ryzach. Nie mogłem pokazać jakim jestem potworem, miałem przecież z tym walczyć. Miałem się wyzwolić.
-nie uprawiałem seksu od paręnastu lat, więc się domyśl... -zaciskam zęby -a po drugie trzeba mieć kogoś, nie uważasz?
-a Shanna? -podnoszę się gwałtownie z krzesła, gdy słyszę jej imię. Kolejny raz czuję jak coś ciężkiego uderza w moją pierś. Czy kiedyś uda mi się pozbyć tego przeklętego uczucia?!
Dopóki nie spojrzałem jej w oczy, dopóki pierwszy raz nie poczułem jej dotyku na swojej skórze, wszystko było dobrze... teraz czuję przez nią pustkę, która nie pozwala mi normalnie funkcjonować.
-dajcie mi z nią spokój, do jasnej cholery! -wychodzę z domu zatrzaskując za sobą drzwi. Idę przed siebie. Przeszukuję kieszenie mając nadzieję, że znajdę fajki. Niestety. Miałem ochotę zapalić... oczyścić umysł. Zapomnieć.
Nie da się jednak. O takich rzeczach się nie zapomina. Kochałem ją... nie było co temu zaprzeczać, ale ona musiała ułożyć sobie życie beze mnie. Byłem niebezpieczny. Skazanie jej na mnie było zbyt egoistyczne i głupie.
Usiadłem na jakiejś ławce i zacisnąłem powieki. Myślałem, że się zaraz rozryczę. Cholerny los... miał pewnie ubaw, kiedy na nas patrzały. Wstrętne cholerstwo!
'...zawsze kochałem...' kluczowe słowa, które nie powinny nigdy wyjść z moich ust. Zabiłem ją tym. Widziałem to przez ostatnie cztery lata w jej oczach i zachowaniu.
Obawa przed zbliżającą się śmiercią kazały mi to powiedzieć. Śmierć jednak nigdy nie nadeszła i ciągle mam przed oczami tą przeklętą scenę.
'kocham cie... nie zostawiaj mnie, proszę...'
Ile bym dał, aby móc spełnić jej prośbę. Chciałem wszystko rzucić w cholerę i biec do niej. Wziąć w ramiona i kochać do grobowej dechy. Móc codziennie mówić jej jak bardzo ją kocham, że jest jedyną... Być wszystkim dla niej, być tym, którego by kochała nad życie... przez którego nie musiałaby wylewać tony łez.
Wziąłem głęboki wdech i przyłożyłem dłoń do piersi, w miejsce, gdzie znajdowała się blizna... to wtedy umarłem raz drugi(„die again” -umrzeć ponownie, umrzeć jeszcze raz).
Poruszyłem ramieniem. Bolało jak diabli. Ubierałem się z jękiem na ustach. Liam zakazał mi poruszania się. Rana była za świeża, a ja dopiero co wyszedłem z ciężkiego stanu, ale nie mogłem leżeć na łóżku i patrzeć na ścianę, gdy tam gdzieś w rozpaczy tonęła miłość mojego życia.
Szedłem wąską ścieżką cmentarza. Cisza jaka tu panowała doprowadzała do gęsiej skórki. Miałem ochotę wiać gdzie pieprz rośnie. Cmentarze nie były niczym dobrym.
Na wzgórzu zobaczyłem znajomą postać. Chwiejnym krokiem ruszyłem tam. Skrzywiłem się, gdy poczułem piekący ból w piersi. Rana dawała o sobie znać, może warto było jednak pozostać w domu. Miałem nadzieję, że nie zemdleję tu.
Podszedłem do Evan'a. Mężczyzna spiął się na mój widok.
-co ty tu robisz? Powinieneś leżeć w łóżku. -w jego głosie można było wyczuć złość.
-nie mogłem tego opuścić -wskazałem w stronę stojących w grupie ludzi. Mój wzrok zatrzymał się na wiszącej na ramieniu Harry'ego dziewczynie. Serce ścisnęło mi się, rana zaczęła pulsować. Chciałem naprawdę umrzeć, zapaść się pod ziemię. Robiłem jej ogromną krzywdę. Byłem głupi.
-przyjemnie się patrzy na swoją śmierć... po raz drugi?
-ja... -wtedy usłyszałem jej krzyk, przeraźliwy. Pełen bólu, żalu, rozpaczy. Chciałem tam pobiec, wziąć ją w ramiona, ochronić. Dać znak, że żyje. Zrobiłbym to jakby nie silne ramiona Evan'a.
-nie rób tego teraz, trzeba było pomyśleć za nim podjąłeś się tej przeklętej gry. Da rade... -jego słowa dźgają mnie , jej krzyk tworzył we mnie ranę, która nigdy się nie zabliźni. -chodź, za nim naprawę tu padniesz...
Uderzyłem pięścią o ławkę. Bolało mnie to, dlaczego zawsze ta wizja przychodziła do mnie... dręczyła na jawie jak i we śnie. To ja spisałem nas na to. Kara była odpowiednia w stosunku do winy. Każdego dnia chciałem umrzeć...
-poruszasz się jak duch... zawsze mam problemy ze znalezieniem ciebie -wzdycham kiedy słyszę tuż obok siebie głos Harry'ego. Jak zawsze ON. Dlaczego nie dadzą mi odrobiny spokoju. Chciałbym choć przez minutę pobyć sam, sam ze sobą. Jak najdalej od nich wszystkich! -nie denerwuj się tak. Marta ciągle się o ciebie martwi -mówi cicho.
-to niech zacznie martwić się o ciebie -prycham. Wiem, że nie powinienem mówić takich rzeczy.
-daj spokój. -uderza mnie w ramię. Przechodzi przeze mnie zimny prąd i lokuje się w piersi. Krzywię się odrobinę. -mamy gorsze problemy niż twoje przewrażliwienie -wzdycham. Oczywiście my zawsze mamy problemy i nie ma co tu o tym za wiele dyskutować. Tworzyliśmy jeden wielki problem. -Greyson jest w Los Angeles. Namierzyliśmy go. Musimy tam jechać. -kiwam głową. Jestem zrezygnowany. To tak szybko wszystko się dzieje. Nie mam kiedy nad tym pomyśleć. Zero planu działania. -musimy wziąć ze sobą Shanne. Potrzebujemy wszystkich tam... Ona nie może tu zostać sama... -o kurwa... ja pierdole. Wszystko, tylko nie to... proszę -wiesz co to oznacza? -skinąłem głową. Miałem nadzieję, że ziemia się rozstąpi i mnie pochłonie. Niech by to diabeł strzelił!
-idę się napić. Idziesz ze mną? -patrzę na niego. Jeśli miałem z nią się spotkać to należało wprowadzić się w otumaniony stan, aby czasem nie paść u jej stóp i błagać o wybaczenie.
-alkohol tu nie pomoże, Lou -Hazz klepie mnie po ramieniu -lepiej zrobić to na trzeźwego...
-myślisz?
-myślę, że lepiej jak zabezpieczysz się w kamizelkę kuloodporną.
-aż tak źle? -Harry posłał mi współczujące spojrzenie. Schyliłem się i dotknąłem czołem kolan. -Boże! -to było ponad moje siły. Za jakie grzechy? Dlaczego?!


Jakiś głos wewnątrz mnie wymruczał rozbawiony -za wszystko.

2 komentarze:

  1. nareszcie jest rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Jee świetny rozdział a końcówka po prosty dech zapiera. Już czekam na kolejny 😊

    OdpowiedzUsuń