Zależy?
Tłum
ludzi, a pośrodku ja. Dawno nie uczestniczyłem, aż w tak wielkich
imprezach. Miałem szczęście, że tak naprawdę nikt nie wie jak
wygląda Joker i nie rozpozna mnie w tym całym tłumie. Nawet nie
chcę sobie wyobrazić co by się stało jakby nagle ktoś zaczął
krzyczeć, że ja to ten morderca, postrach Londynu.
Podrapałem
się po policzku i spojrzałem na stojącego tuż obok mnie
Harry'ego. Nie wyglądał na zadowolonego, ale też nie na złego.
Hazz, zawsze był gdzieś pomiędzy. Ciężko było czytać z jego
twarzy. Zero wypisanych uczuć. Znałem go jednak na tyle dobrze,
żeby wiedzieć co teraz odczuwa. Był totalnie znudzony. Mogłem to
zauważyć po tym jak uderza w nierównym rytmie palcem o szklankę,
którą trzyma w dłoni. Pewnie jakby nie ta skąpo ubrana
dziewczyna, która rozmawia Shanną... dawno by go tu już nie było.
Właśnie...
Shanna.
Ulokowałem
swój wzrok na niej i uśmiechnąłem się szeroko, kiedy zahaczyłem
jak się śmieje. Nigdy jej takiej nie widziałem. Do nas podchodziła
z lekkim dystansem. Uśmiechała się, ale nigdy nie widziałem
takiej radości jaka biła z niej w tej chwili.
Nasze
spojrzenia skrzyżowały się. Jej wyraz twarzy był obojętny.
Przekonałem ślinę. Nie wiem co się stało.
Nagle
się do mnie uśmiechnęła. W jej oczach było tyle miłości, że
mogłabym wystarczyć dla każdego człowieka na ziemi. To jednak
było zarezerwowane tylko dla mnie. Po czym to poznałem? Po tym jak
wystawiła oba kciuki do góry. Później pokazała ma swoją
przyjaciółkę i Harrego, przewróciła oczami. Uśmiechnąłem się
w odpowiedzi. Moje serce biło tak głośno, że myślałem... że to
słyszy. Ja na pewno to czułem w ustach. Każde uderzenie... aż mi
się robiło niedobrze.
Z
uśmiechem odwróciła się do mnie plecami, a ja mogłem oglądać
nagość jej skóry. Zaschło mi w ustach i zacząłem żałować, że
kupiłem jej tą sukienkę. Każdy teraz mógł widzieć jak piękna
jest jej skóra. Przez tą godzinę zdążyłem zauważyć, że wielu
z obecnych tu mężczyzn obraca się za nią. Niektórzy nawet
pożerali ją wzrokiem. Miałem ochotę ich pozabijać.
-cześć,
przystojniaku... -poczułem czyjąś dłoń na swojej klatce
piersiowej. Spojrzałem w tą stronę i napotkałem małe brązowe
oczy. Skrzywiłem się lekko... chyba wolałbym wpatrywać się w
oczy Harry'ego, które wyglądały jak zielona butelka.
Ale
wracając do dziewczyny, miałem przed sobą niską brunetkę, której
sukienka nie sięgała dalej niż połowa uda. Mogłem się założyć,
że widać jej bieliznę. Nie przepadałem za takim typem kobiet.
Zawsze chętne.
Ściągnąłem
jej dłoń ze swojego ciała i lekko się odsunąłem.
-nie
gustujemy w małolatach... -jak na zawołanie wtrącił się Hazz.
Lustrował jej sylwetkę i przewrócił oczami...
-na
pewno? -skinąłem głową z nadzieją, że dziewczyna zabierze swój
tyłek jak najdalej stąd. -z tego co widziałam to przyszedłeś z
Shanna Vess. Jesteśmy w tym samym wieku... więc... -jej dłoń
znowu wylądowała na mojej klatce piersiowej. Zdenerwowałem się.
Agresywnie ściągnąłem jej dłoń. Już miałem powiedzieć co o
niej myślę, gdy usłyszałem wkurzony głos Harry'ego.
-słuchaj,
gówniaro... tak się składa, że jestem mu wykładowcą i jeśli
nie chcesz, abym ci w prezencie załatwił ci brak jakiegoś
zaliczenia... to spływaj.
Dziewczyna
w odpowiedzi zrobiła wielkie oczy i uciekła.
-nie
spodziewałem się tego po tobie -mruknąłem w stronę przyjaciela
nie odrywając oczu od odchodzącej, a raczej uciekającej
dziewczyny.
-wkurzają
mnie te małolaty, które myślą, że mogą mieć każdego... a
szczególnie facetów, którzy są zajęci.
Słowo
zajęci, odbiło się w mojej głowie. Czy ja byłem zajęty?!
Matko!! Co ten człowiek sobie ubzdurał?!
-idę
zapalić...
Nie
czekałem na jego odpowiedź, po prostu poszedłem. Nie od wracałem
się w jego stronę, a szczególnie nie patrzałem na Shannę. Ta
kobieta była wszystkiemu winna. Przez nią robiłem się plastelina,
gotowa do tworzenia. Zrobiła ze mnie jakiegoś dzieciucha, który
miękł przy każdym jej spojrzeniu. Gdzie się podział ten facet,
który mordował?!
-Boże,
co ona ze mną zrobiła? -westchnąłem głęboko i odpaliłem
papierosa. Nie zdążyłem jednak dobrze się zacisnąć, bo
usłyszałem czyjś głos tuż za moimi plecami.
-nie
wiem co ona ci zrobiła, ale ja wiem co ja ci zrobię... -odwróciłem
się do tyłu. Zetknąłem się z nowym nabytkiem Felix'a... Antoni
Foster, zamiennik Henero, były Shanny mierzył do mnie właśnie z
broni. Nie no super, wreszcie jakaś rozrywka.
-odłóż
tą broń dzieciaku, za nim zrobisz sobie krzywdę...
-wiem
kim jesteś i masz się odwalić od Shanny...
Zaciągnąłem
się dymem z papierosa. Chciało mi się śmiać z dzieciaka. To był
naprawdę śmieszny widok.
-bez
gwałtownych ruchów!
Uniosłem
wysoko brwi i zaśmiałem się. Felix znalazł sobie cienkiego
przydupasa. Broń w ręku chłopaka chodziła jakby ją podłączyli
pod jakieś wibracje.
Podszedłem
do niego bliżej. Chwyciłem za jego rękę i wycelowałem broń
prosto w moje serce.
-strzelaj...
-włożyłem papierosa do ust i czekałem na reakcję chłopaka.
Uniosłem gwałtownie rękę i wytraciłem broń z jego dłoni, która
upadła parę metrów od nas.
Rzuciłem
niedopałek i przygniotłem go butem. Nawet nie patrzałem na
chłopaka, odszedłem od niego i ruszyłem w stronę wejścia na
salę. Chciałem znaleźć Shanne i wyjść. Robiło się
niebezpiecznie. Mnie mógł postrzelić, ale jakby coś stało się
Shannie!! Nie chciałbym nikogo dziś zabijać.
-tu
jesteś... -uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem piękność w
czerwonej sukience.
Nie
wiem co we mnie wstąpiło, ale chwyciłem ją w ramiona i
przytuliłem ją do siebie. Tego mi było trzeba...
Powinienem
oczywiście trzymać się z dala od niej, ale nie mogłem. Musiałem
być przy niej... Teraz i zawsze. Nawet jak nasza historia się
skończy, będę o nią dbał... aż nie zejdę z tego świata.
Nagle
czuję jak coś metalowego dotyka tyłu mojej głowy. Lufa
pistoletu...
Westchnąłem
głęboko i pomyślałem jakim idiotą jest Foster. Chyba jednak będę
musiał zabić tego chłopaka. Nie lubię jak ktoś celuje do mnie z
broni. No ale nie chodziło mi teraz o mnie. Teraz liczyła się
Shanna i to, że ten idiota mógł ją postrzelić.
Odsuwam
od siebie dziewczynę i kiedy patrzy na mnie... na nas z
przerażeniem, przewracam oczami. Wiem, że dla niej to jest
przerażające, ale dla mnie to jest śmieszne.
-miałeś
ją zostawić! -krzyczy. Ja dalej stoję w bezruchu i po prostu się
uśmiecham. Dobrze, ze chłopak nie widzi mojej miny, bo by jeszcze
się zestresował.
-nie
rób mu krzywdy -słyszę szept Shanny.
-idź
Shanno... -nakazuje jej Foster -nie bój się... nie zamierzam mu
robić wielkiej krzywdy.
-nie
rób mu krzywdy... -patrzy mi w oczy. Czyli te słowa były
skierowane w moją stronę.
Daje
jej znak, aby odsunęła się na bezpieczną odległość i była
cicho.
-ok...
-mruczę jak tylko widzę jak dziewczyna znika z linii ognia.
Odwracam się szybko i powalam chłopaka na ziemię. Na moje
szczęście nie pada strzał i nikt nie wie co się dzieje. Tyle było
szczęścia. Kilka osób nam się przygląda, ale stoimy w mroku,
więc... jest luz.
Przyciskam
twarz chłopaka do ziemi. Broń odkopuję kawałek od siebie. Tym
razem jednak nie mam zamiaru zostawiać jej przy chłopaku. Jeszcze
komuś krzywdę zrobi, a ja nie mam zamiaru odpowiadać za śmierć
niewinnych.
-no
brawo, brawo... -prostuję się -jak zawsze, reakcje na najwyższych
obrotach.
Mam
nadzieję, że to jest sen... a go tu nie ma.
-Dylan...
-ściągam stopę z twarzy Fostera i przyglądam się swojemu
przyjacielowi, który wciągnął mnie w ciemną stronę Londynu.
Dzięki niemu stoję tu i jestem kim jestem.
-nie
przytulisz mnie? -jego uśmiech jak zawsze jest zdradliwy. Nigdy nic
nie wiadomo. Rozkłada swoje ramiona i czeka. Podchodzę do niego i
oplatam go ramionami. Kiedy się odsuwam, patrzy na chłopaka
leżącego na ziemi -zmiataj Foster...
Chłopak
jak na zawołanie zbiera dupę i ucieka, a ja czuje jak szczupłe
ramiona oplatają moją rękę. Patrzę w bok. Shanna przykleja się
do mnie i patrzy podejrzanie na nowo przybyłego.
-uuu...
Czy to córka Snajpera? -Dylan patrzy na nas z szerokim uśmiechem.
-podobna
Próbuje
jak najbardziej schować Shanne za sobą. Po Dylanie nigdy nic nie
wiadomo. Nikt nie przewidzi, kiedy wyciągnie broń i strzeli do
ciebie. O siebie oczywiście się nie bałem, ale za to o dziewczynę.
-wstydliwa?
-przygląda nam się. Jego twarz nagle zmienia wyraz twarzy.
-powinienem cię zabić, Lou. Byłem na twoim pogrzebie... miałem
ochotę zabić swojego rodzonego brata. Kurwa, myślałem, że zabił
mojego najlepszego przyjaciela.... a tak naprawdę, ty żyjesz.
-przekrzywia głowę -jesteś dupkiem... -śmieje się -ale to nic.
Mam dla ciebie robotę, dlatego tu jestem.
-słucham...
-spinam się cały. Dawno nie podejmowałem żadnego zlecenia. Tylko
jednego się bałem. Dylan nigdy nie miał łatwych i bezpiecznych
zleceń.
-ktoś
musi przetransportować mojego dobrego znajomego do USA.
Spojrzałem
na niego zdziwiony.
-kogo?
-muszę
przetransportować broń do Stanów. Tylko tobie jedynemu ufam na
tyle, żeby powierzyć tyle broni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz