poniedziałek, 16 maja 2016

Trzydzieści trzy (ON)


Zależy?
Tłum ludzi, a pośrodku ja. Dawno nie uczestniczyłem, aż w tak wielkich imprezach. Miałem szczęście, że tak naprawdę nikt nie wie jak wygląda Joker i nie rozpozna mnie w tym całym tłumie. Nawet nie chcę sobie wyobrazić co by się stało jakby nagle ktoś zaczął krzyczeć, że ja to ten morderca, postrach Londynu.
Podrapałem się po policzku i spojrzałem na stojącego tuż obok mnie Harry'ego. Nie wyglądał na zadowolonego, ale też nie na złego. Hazz, zawsze był gdzieś pomiędzy. Ciężko było czytać z jego twarzy. Zero wypisanych uczuć. Znałem go jednak na tyle dobrze, żeby wiedzieć co teraz odczuwa. Był totalnie znudzony. Mogłem to zauważyć po tym jak uderza w nierównym rytmie palcem o szklankę, którą trzyma w dłoni. Pewnie jakby nie ta skąpo ubrana dziewczyna, która rozmawia Shanną... dawno by go tu już nie było.
Właśnie... Shanna.
Ulokowałem swój wzrok na niej i uśmiechnąłem się szeroko, kiedy zahaczyłem jak się śmieje. Nigdy jej takiej nie widziałem. Do nas podchodziła z lekkim dystansem. Uśmiechała się, ale nigdy nie widziałem takiej radości jaka biła z niej w tej chwili.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Jej wyraz twarzy był obojętny. Przekonałem ślinę. Nie wiem co się stało.
Nagle się do mnie uśmiechnęła. W jej oczach było tyle miłości, że mogłabym wystarczyć dla każdego człowieka na ziemi. To jednak było zarezerwowane tylko dla mnie. Po czym to poznałem? Po tym jak wystawiła oba kciuki do góry. Później pokazała ma swoją przyjaciółkę i Harrego, przewróciła oczami. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Moje serce biło tak głośno, że myślałem... że to słyszy. Ja na pewno to czułem w ustach. Każde uderzenie... aż mi się robiło niedobrze.
Z uśmiechem odwróciła się do mnie plecami, a ja mogłem oglądać nagość jej skóry. Zaschło mi w ustach i zacząłem żałować, że kupiłem jej tą sukienkę. Każdy teraz mógł widzieć jak piękna jest jej skóra. Przez tą godzinę zdążyłem zauważyć, że wielu z obecnych tu mężczyzn obraca się za nią. Niektórzy nawet pożerali ją wzrokiem. Miałem ochotę ich pozabijać.
-cześć, przystojniaku... -poczułem czyjąś dłoń na swojej klatce piersiowej. Spojrzałem w tą stronę i napotkałem małe brązowe oczy. Skrzywiłem się lekko... chyba wolałbym wpatrywać się w oczy Harry'ego, które wyglądały jak zielona butelka.
Ale wracając do dziewczyny, miałem przed sobą niską brunetkę, której sukienka nie sięgała dalej niż połowa uda. Mogłem się założyć, że widać jej bieliznę. Nie przepadałem za takim typem kobiet. Zawsze chętne.
Ściągnąłem jej dłoń ze swojego ciała i lekko się odsunąłem.
-nie gustujemy w małolatach... -jak na zawołanie wtrącił się Hazz. Lustrował jej sylwetkę i przewrócił oczami...
-na pewno? -skinąłem głową z nadzieją, że dziewczyna zabierze swój tyłek jak najdalej stąd. -z tego co widziałam to przyszedłeś z Shanna Vess. Jesteśmy w tym samym wieku... więc... -jej dłoń znowu wylądowała na mojej klatce piersiowej. Zdenerwowałem się. Agresywnie ściągnąłem jej dłoń. Już miałem powiedzieć co o niej myślę, gdy usłyszałem wkurzony głos Harry'ego.
-słuchaj, gówniaro... tak się składa, że jestem mu wykładowcą i jeśli nie chcesz, abym ci w prezencie załatwił ci brak jakiegoś zaliczenia... to spływaj.
Dziewczyna w odpowiedzi zrobiła wielkie oczy i uciekła.
-nie spodziewałem się tego po tobie -mruknąłem w stronę przyjaciela nie odrywając oczu od odchodzącej, a raczej uciekającej dziewczyny.
-wkurzają mnie te małolaty, które myślą, że mogą mieć każdego... a szczególnie facetów, którzy są zajęci.
Słowo zajęci, odbiło się w mojej głowie. Czy ja byłem zajęty?! Matko!! Co ten człowiek sobie ubzdurał?!
-idę zapalić...
Nie czekałem na jego odpowiedź, po prostu poszedłem. Nie od wracałem się w jego stronę, a szczególnie nie patrzałem na Shannę. Ta kobieta była wszystkiemu winna. Przez nią robiłem się plastelina, gotowa do tworzenia. Zrobiła ze mnie jakiegoś dzieciucha, który miękł przy każdym jej spojrzeniu. Gdzie się podział ten facet, który mordował?!
-Boże, co ona ze mną zrobiła? -westchnąłem głęboko i odpaliłem papierosa. Nie zdążyłem jednak dobrze się zacisnąć, bo usłyszałem czyjś głos tuż za moimi plecami.
-nie wiem co ona ci zrobiła, ale ja wiem co ja ci zrobię... -odwróciłem się do tyłu. Zetknąłem się z nowym nabytkiem Felix'a... Antoni Foster, zamiennik Henero, były Shanny mierzył do mnie właśnie z broni. Nie no super, wreszcie jakaś rozrywka.
-odłóż tą broń dzieciaku, za nim zrobisz sobie krzywdę...
-wiem kim jesteś i masz się odwalić od Shanny...
Zaciągnąłem się dymem z papierosa. Chciało mi się śmiać z dzieciaka. To był naprawdę śmieszny widok.
-bez gwałtownych ruchów!
Uniosłem wysoko brwi i zaśmiałem się. Felix znalazł sobie cienkiego przydupasa. Broń w ręku chłopaka chodziła jakby ją podłączyli pod jakieś wibracje.
Podszedłem do niego bliżej. Chwyciłem za jego rękę i wycelowałem broń prosto w moje serce.
-strzelaj... -włożyłem papierosa do ust i czekałem na reakcję chłopaka. Uniosłem gwałtownie rękę i wytraciłem broń z jego dłoni, która upadła parę metrów od nas.
Rzuciłem niedopałek i przygniotłem go butem. Nawet nie patrzałem na chłopaka, odszedłem od niego i ruszyłem w stronę wejścia na salę. Chciałem znaleźć Shanne i wyjść. Robiło się niebezpiecznie. Mnie mógł postrzelić, ale jakby coś stało się Shannie!! Nie chciałbym nikogo dziś zabijać.
-tu jesteś... -uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem piękność w czerwonej sukience.
Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale chwyciłem ją w ramiona i przytuliłem ją do siebie. Tego mi było trzeba...
Powinienem oczywiście trzymać się z dala od niej, ale nie mogłem. Musiałem być przy niej... Teraz i zawsze. Nawet jak nasza historia się skończy, będę o nią dbał... aż nie zejdę z tego świata.
Nagle czuję jak coś metalowego dotyka tyłu mojej głowy. Lufa pistoletu...
Westchnąłem głęboko i pomyślałem jakim idiotą jest Foster. Chyba jednak będę musiał zabić tego chłopaka. Nie lubię jak ktoś celuje do mnie z broni. No ale nie chodziło mi teraz o mnie. Teraz liczyła się Shanna i to, że ten idiota mógł ją postrzelić.
Odsuwam od siebie dziewczynę i kiedy patrzy na mnie... na nas z przerażeniem, przewracam oczami. Wiem, że dla niej to jest przerażające, ale dla mnie to jest śmieszne.
-miałeś ją zostawić! -krzyczy. Ja dalej stoję w bezruchu i po prostu się uśmiecham. Dobrze, ze chłopak nie widzi mojej miny, bo by jeszcze się zestresował.
-nie rób mu krzywdy -słyszę szept Shanny.
-idź Shanno... -nakazuje jej Foster -nie bój się... nie zamierzam mu robić wielkiej krzywdy.
-nie rób mu krzywdy... -patrzy mi w oczy. Czyli te słowa były skierowane w moją stronę.
Daje jej znak, aby odsunęła się na bezpieczną odległość i była cicho.
-ok... -mruczę jak tylko widzę jak dziewczyna znika z linii ognia. Odwracam się szybko i powalam chłopaka na ziemię. Na moje szczęście nie pada strzał i nikt nie wie co się dzieje. Tyle było szczęścia. Kilka osób nam się przygląda, ale stoimy w mroku, więc... jest luz.
Przyciskam twarz chłopaka do ziemi. Broń odkopuję kawałek od siebie. Tym razem jednak nie mam zamiaru zostawiać jej przy chłopaku. Jeszcze komuś krzywdę zrobi, a ja nie mam zamiaru odpowiadać za śmierć niewinnych.
-no brawo, brawo... -prostuję się -jak zawsze, reakcje na najwyższych obrotach.
Mam nadzieję, że to jest sen... a go tu nie ma.
-Dylan... -ściągam stopę z twarzy Fostera i przyglądam się swojemu przyjacielowi, który wciągnął mnie w ciemną stronę Londynu. Dzięki niemu stoję tu i jestem kim jestem.
-nie przytulisz mnie? -jego uśmiech jak zawsze jest zdradliwy. Nigdy nic nie wiadomo. Rozkłada swoje ramiona i czeka. Podchodzę do niego i oplatam go ramionami. Kiedy się odsuwam, patrzy na chłopaka leżącego na ziemi -zmiataj Foster...
Chłopak jak na zawołanie zbiera dupę i ucieka, a ja czuje jak szczupłe ramiona oplatają moją rękę. Patrzę w bok. Shanna przykleja się do mnie i patrzy podejrzanie na nowo przybyłego.
-uuu... Czy to córka Snajpera? -Dylan patrzy na nas z szerokim uśmiechem. -podobna
Próbuje jak najbardziej schować Shanne za sobą. Po Dylanie nigdy nic nie wiadomo. Nikt nie przewidzi, kiedy wyciągnie broń i strzeli do ciebie. O siebie oczywiście się nie bałem, ale za to o dziewczynę.
-wstydliwa? -przygląda nam się. Jego twarz nagle zmienia wyraz twarzy. -powinienem cię zabić, Lou. Byłem na twoim pogrzebie... miałem ochotę zabić swojego rodzonego brata. Kurwa, myślałem, że zabił mojego najlepszego przyjaciela.... a tak naprawdę, ty żyjesz. -przekrzywia głowę -jesteś dupkiem... -śmieje się -ale to nic. Mam dla ciebie robotę, dlatego tu jestem.
-słucham... -spinam się cały. Dawno nie podejmowałem żadnego zlecenia. Tylko jednego się bałem. Dylan nigdy nie miał łatwych i bezpiecznych zleceń.
-ktoś musi przetransportować mojego dobrego znajomego do USA.
Spojrzałem na niego zdziwiony.
-kogo?

-muszę przetransportować broń do Stanów. Tylko tobie jedynemu ufam na tyle, żeby powierzyć tyle broni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz