czwartek, 12 maja 2016

Trzydzieści (ONA)


Bo z Tobą nie będzie lepiej... będzie gorzej. Wiem o tym, ale bez Ciebie umieram...

Obudził mnie potworny hałas. Miałam wrażenie, że ktoś biega po domu i wszystko przewraca. Wyszłam z pokoju sprawdzić co się dzieje i nie byłam daleko od prawdy. Po salonie chodziło kilkunastu mężczyzn jakby czegoś szukało. Między nimi biegał Niall. Z kuchni wyszedł Liam, miał w ręku jakiś karton. Kiedy mnie zobaczył, odłożył go i uśmiechnął się do mnie. Gdzieś znikąd pojawił się Harry. Wyrósł tak po prostu przede mną. No ale to był Harry... go tak samo nie ogarniesz jak Louis'a. Oni obaj po prostu się pojawiają, a później nagle znikają. Tak jak ostatniej nocy. Kładłam się spać z Louis'em, a rano go nie było... szukaliśmy go wszędzie. Przepadł!
No i co?
Znalazł się w swoim gabinecie, ululany w trzy dupy... przynajmniej tak mi się wydawało. Śmierdział z kilometra jakimś alkoholem.
No dobra, ale teraz to ja bym chciała wiedzieć co tu się do cholery jasnej wyprawia.
-co... -nie było mi dane dokończyć zdania, bo z łazienki wyszedł Louis... NAGI!! NAGI!! NAGI!!!!
-kto kurwa, zwinął wszystkie ręczniki?! -krzyczy, a ja stoję jak wryta. Nie mogę oderwać wzroku od jednego punktu na jego ciele. Definitywnie patrzę tam gdzie nie powinnam.
Robi mi się gorąco i zimno na przemian.
Boże, skąd on się urwał?! Spadł z nieba?! Albo wyszedł z otchłani piekielnych... normalny człowiek nie ma takiego ciała.
Zamykam oczy i cofam się do tyłu. Uderzam w coś twardego, ale się tym nie przejmuję. Brakuje mi tchu i w ogóle, dziwnie się czuję. Chyba umieram... mam zawał!
Słyszę trzaśnięcie drzwi i śmiech tuż za sobą. Otwieram oczy i odkrywam, że opieram się o Harry'ego. Chłopak łapie mnie za ramiona i bardzo dobrze, bo prawdopodobnie leżałabym teraz na podłodze i próbowała jakoś dojść do siebie.
To nie mogła być prawda... miałam urojenia. On nie mógł stać przede mną nagi... nie mógł!!
-no Tommo dał występ -Liam zaczyna się śmiać. Mnie nie jest do śmiechu. Prawdopodobnie jestem cała czerwona i dyszę jak parowóz.
-weź mu daj ten ręcznik, bo znowu urządzi nam pokaz -Harry popycha mnie w stronę kanapy. Siadam, a raczej na nią upadam i przyglądam się mężczyzną, którzy oglądają wszystko w salonie jakby chcieli wystawić te wszystkie rzeczy, które tu się znajdują na aukcję.
Harry gdzieś odchodzi. Zostaję sama pośród tego całego zgiełku i nie wiem co mam ze sobą zrobić.
-Shanno... -podskakuję, kiedy słyszę głos Louis'a. Chyba wolałabym go dziś już nie widzieć. Wstydzę się... -ja... przepraszam... -on też musi czuć się zawstydzony. Cholera... koleś, który zabijał ludzi, stoi teraz przede mną zawstydzony! Pewnie nie jednak kobieta widziała go nago, więc czemu teraz tak się zachowuje?
-co oni tu robią? -chcę szybko zmienić temat. Nie chcę rozmawiać o tym co się stało. Matko... nie chcę, aby się tłumaczył. I tak to była dość żenująca sytuacja.
No ok, widziałam go kilkanaście razy bez koszulki i nawet dotykałam jego ciała... na samo wspomnienie tej akcji w gabinecie, zaczerwieniłam się chyba bardziej niż byłam.
-nie ukrywam gdzie mieszkamy, więc chcę mieć pewność... że nikt nam nic nie podrzucił. -kuca przede mną -a teraz chciałbym, abyś poszła się spakować. Wyjeżdżamy -wstał i odszedł.
Siedziałam w osłupieniu i jakby nie upadające zdjęcie, które znalazło się tuż przed moimi nogami, siedziałabym tu wieczność.
*
Paręnaście godzin później, zatrzymaliśmy się pod dużym domem. Ogólnie nawet nie wiem ile jechaliśmy, bo zaraz po tym jak wsiadłam do auta, odpłynęłam. Zdawało mi się, że za moim „niedźwiedzim” snem stał Liam. Chyba znowu mi coś podał i po prostu padłam jak długa. Nie podobało mi się to w ogóle.
-chodź... -Louis wystawił w moją stronę dłoń. Nawet nie wiem kiedy otworzył drzwi -moi rodzice czekają...
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
Że jak?!
Że jacy rodzice?!
-chodź, nie mamy całego dnie -w jego głosie było można usłyszeć, że jest zdenerwowany. A ja po taki czasie mieszkania z nimi... nauczyłam się, żeby go nie denerwować. Kiedyś przecież do mnie strzelał!
Wysiadłam ostrożnie z auta. Chciałam wysiąść bez jego pomocy, ale zakręciło mi się w głowie, więc złapałam się jego ramienia. No i to był błąd.
Louis spojrzał mi w oczy... a ja zapomniałam jak się oddycha. Szaroniebieski odcień tęczówek pochłonął mnie. Widziałam jak Louis nachyla się w moją stronę i patrzy na moje usta... a może to były jakieś urojenia. Nigdy jednak się o tym nie przekonam.
-przyjadę później! -Harry krzyczy, a czar chwili pryska. Wzdycha i odsuwam się o Lou. Z jednej strony żałuje, a z drugiej jednak się ciesze. I tak mamy za sobą za dużo takich momentów. Im mniej tego, tym lepiej dla mojego serca, bo kiedy zniknie z mojego życia... zabije mnie. Zabijała mnie sama myśl, że nigdy nie będzie mój.
Należy do swojego świata... w którym nie ma miejsca dla mnie.
-jesteście!
Zostaje przytulona do jakiegoś drobnego kobiecego ciała. Zdążyłam zauważyć tylko, że kobieta ma jasne włosy i różowy sweter na sobie.
-Boo... -patrzę z przerażeniem jak kobieta przyciąga Louis'a do siebie. A on? A on jak potulny baranek pozwala na to. -jak mogłeś tyle czasu nas nie odwiedzać?! -Louis spuszcza głowę ku dołowi i kopie nogą w kostkę na podjeździe.
Przeprasza, czy to na pewno mam przed sobą Louisa Tomlinsona, który jest Jokerem i którego boi się cały Londyn?!
-martwiłam się o ciebie!!
-przepraszam, Marto... -jego głos jest cichy i słychać w nim skruchę.
Nie wierzę w to co widzę... nie wierzę!
*
Siedzimy przy ogromnym stole. Jestem trochę zawstydzona. Marta, matka zastępcza Louis'a ciągle mówi jaka to jestem piękna i jakie to jej Lou ma szczęście, że spotkał taką kobietę jak ja.
Zastanawiałam się czemu ten idiota nie zaprzecza temu co myśli o nas jego matka?! Bo jak do jasnej cholery?! Nie byliśmy razem!!
Dlaczego nie powie jej prawdy!? Dlaczego ją okłamuje?!
Nie jestem jego i nigdy nie będę... to mnie najbardziej boli...
kochałam go i nie mogłam temu zaprzeczyć. Nie mogłam zaprzeczyć moim uczuciom, bo były prawdziwe. Nie wiem czemu akurat w nim się zakochałam...
Zwariowałam, prawda? Żadna normalna osoba nie zakochuje się w takim mężczyźnie jak Louis. Mówią, że kobiety lubią złych chłopców. Ja chyba nie koniecznie ich lubiłam... ale Lou, był inny. Zdawało się, że skrywa jakąś tajemnicę, która zrobiła z niego takiego potwora. Bo ludzie tak po prostu nie zmieniają się w morderców... ni chyba, że mają coś z głową, a Louis był chyba zdrowy umysłowo... chyba.
-więc jesteś córką Victora... -podskoczyłam. Spojrzałam na mężczyznę, który wypowiedział te słowa i skinęłam lekko głową. Marta gdzieś zniknęła, nawet nie wiem kiedy i gdzie. Czy aż tak pochłonęły mnie moje „głupie” myśli? -Victor był dobrym człowiekiem...
-znał pan mojego ojca?
-oczywiście i to bardzo dobrze -uśmiecha się -to dzięki niemu nas kochany Louis nie wylądował za kratkami w wieku siedemnastu lat.
-tato! -Lou uderzył ręką w stół
-taka prawda... -Evan wzruszył ramionami -jesteś bardzo podobna do taty -uśmiecha się do mnie, a ja mam milion pytań. Wiedziałam, że ten człowiek w porównaniu do Louis'a powie mi cokolwiek. Chciałam wiedzieć kim naprawdę był mój ojciec. Bo zwykłym prawnikiem to on chyba przestał być wieki temu.
-co zrobił mój...? -Louis przerwał moje pytanie, ściskając moje udo. Spojrzałam na niego z zmarszczonym czołem.
-o czym rozmawiacie? -Marta usiadła obok męża
-o interesach, kochanie...

Czyli ona nie wiedziała, czym zajmuje się jej syn.

***
Jutro powinien ukazać się kolejny rozdział...
do "przeczytania" :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz