Bo z Tobą nie będzie lepiej... będzie gorzej. Wiem o tym, ale bez Ciebie umieram...
Obudził mnie potworny hałas. Miałam
wrażenie, że ktoś biega po domu i wszystko przewraca. Wyszłam z
pokoju sprawdzić co się dzieje i nie byłam daleko od prawdy. Po
salonie chodziło kilkunastu mężczyzn jakby czegoś szukało.
Między nimi biegał Niall. Z kuchni wyszedł Liam, miał w ręku
jakiś karton. Kiedy mnie zobaczył, odłożył go i uśmiechnął
się do mnie. Gdzieś znikąd pojawił się Harry. Wyrósł tak po
prostu przede mną. No ale to był Harry... go tak samo nie ogarniesz
jak Louis'a. Oni obaj po prostu się pojawiają, a później nagle
znikają. Tak jak ostatniej nocy. Kładłam się spać z Louis'em, a
rano go nie było... szukaliśmy go wszędzie. Przepadł!
No i co?
Znalazł się w swoim gabinecie,
ululany w trzy dupy... przynajmniej tak mi się wydawało. Śmierdział
z kilometra jakimś alkoholem.
No dobra, ale teraz to ja bym chciała
wiedzieć co tu się do cholery jasnej wyprawia.
-co... -nie było mi dane dokończyć
zdania, bo z łazienki wyszedł Louis... NAGI!! NAGI!! NAGI!!!!
-kto kurwa, zwinął wszystkie
ręczniki?! -krzyczy, a ja stoję jak wryta. Nie mogę oderwać
wzroku od jednego punktu na jego ciele. Definitywnie patrzę tam
gdzie nie powinnam.
Robi mi się gorąco i zimno na
przemian.
Boże, skąd on się urwał?! Spadł z
nieba?! Albo wyszedł z otchłani piekielnych... normalny człowiek
nie ma takiego ciała.
Zamykam oczy i cofam się do tyłu.
Uderzam w coś twardego, ale się tym nie przejmuję. Brakuje mi tchu
i w ogóle, dziwnie się czuję. Chyba umieram... mam zawał!
Słyszę trzaśnięcie drzwi i śmiech
tuż za sobą. Otwieram oczy i odkrywam, że opieram się o
Harry'ego. Chłopak łapie mnie za ramiona i bardzo dobrze, bo
prawdopodobnie leżałabym teraz na podłodze i próbowała jakoś
dojść do siebie.
To nie mogła być prawda... miałam
urojenia. On nie mógł stać przede mną nagi... nie mógł!!
-no Tommo dał występ -Liam zaczyna
się śmiać. Mnie nie jest do śmiechu. Prawdopodobnie jestem cała
czerwona i dyszę jak parowóz.
-weź mu daj ten ręcznik, bo znowu
urządzi nam pokaz -Harry popycha mnie w stronę kanapy. Siadam, a
raczej na nią upadam i przyglądam się mężczyzną, którzy
oglądają wszystko w salonie jakby chcieli wystawić te wszystkie
rzeczy, które tu się znajdują na aukcję.
Harry gdzieś odchodzi. Zostaję sama
pośród tego całego zgiełku i nie wiem co mam ze sobą zrobić.
-Shanno... -podskakuję, kiedy słyszę
głos Louis'a. Chyba wolałabym go dziś już nie widzieć. Wstydzę
się... -ja... przepraszam... -on też musi czuć się zawstydzony.
Cholera... koleś, który zabijał ludzi, stoi teraz przede mną
zawstydzony! Pewnie nie jednak kobieta widziała go nago, więc czemu
teraz tak się zachowuje?
-co oni tu robią? -chcę szybko
zmienić temat. Nie chcę rozmawiać o tym co się stało. Matko...
nie chcę, aby się tłumaczył. I tak to była dość żenująca
sytuacja.
No ok, widziałam go kilkanaście razy
bez koszulki i nawet dotykałam jego ciała... na samo wspomnienie
tej akcji w gabinecie, zaczerwieniłam się chyba bardziej niż
byłam.
-nie ukrywam gdzie mieszkamy, więc
chcę mieć pewność... że nikt nam nic nie podrzucił. -kuca
przede mną -a teraz chciałbym, abyś poszła się spakować.
Wyjeżdżamy -wstał i odszedł.
Siedziałam w osłupieniu i jakby nie
upadające zdjęcie, które znalazło się tuż przed moimi nogami,
siedziałabym tu wieczność.
*
Paręnaście godzin później,
zatrzymaliśmy się pod dużym domem. Ogólnie nawet nie wiem ile
jechaliśmy, bo zaraz po tym jak wsiadłam do auta, odpłynęłam.
Zdawało mi się, że za moim „niedźwiedzim” snem stał Liam.
Chyba znowu mi coś podał i po prostu padłam jak długa. Nie
podobało mi się to w ogóle.
-chodź... -Louis wystawił w moją
stronę dłoń. Nawet nie wiem kiedy otworzył drzwi -moi rodzice
czekają...
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
Że jak?!
Że jacy rodzice?!
-chodź, nie mamy całego dnie -w jego
głosie było można usłyszeć, że jest zdenerwowany. A ja po taki
czasie mieszkania z nimi... nauczyłam się, żeby go nie denerwować.
Kiedyś przecież do mnie strzelał!
Wysiadłam ostrożnie z auta. Chciałam
wysiąść bez jego pomocy, ale zakręciło mi się w głowie, więc
złapałam się jego ramienia. No i to był błąd.
Louis spojrzał mi w oczy... a ja
zapomniałam jak się oddycha. Szaroniebieski odcień tęczówek
pochłonął mnie. Widziałam jak Louis nachyla się w moją stronę
i patrzy na moje usta... a może to były jakieś urojenia. Nigdy
jednak się o tym nie przekonam.
-przyjadę później! -Harry krzyczy, a
czar chwili pryska. Wzdycha i odsuwam się o Lou. Z jednej strony
żałuje, a z drugiej jednak się ciesze. I tak mamy za sobą za dużo
takich momentów. Im mniej tego, tym lepiej dla mojego serca, bo
kiedy zniknie z mojego życia... zabije mnie. Zabijała mnie sama
myśl, że nigdy nie będzie mój.
Należy do swojego świata... w którym
nie ma miejsca dla mnie.
-jesteście!
Zostaje przytulona do jakiegoś
drobnego kobiecego ciała. Zdążyłam zauważyć tylko, że kobieta
ma jasne włosy i różowy sweter na sobie.
-Boo... -patrzę z przerażeniem jak
kobieta przyciąga Louis'a do siebie. A on? A on jak potulny baranek
pozwala na to. -jak mogłeś tyle czasu nas nie odwiedzać?! -Louis
spuszcza głowę ku dołowi i kopie nogą w kostkę na podjeździe.
Przeprasza, czy to na pewno mam przed
sobą Louisa Tomlinsona, który jest Jokerem i którego boi się cały
Londyn?!
-martwiłam się o ciebie!!
-przepraszam, Marto... -jego głos jest
cichy i słychać w nim skruchę.
Nie wierzę w to co widzę... nie
wierzę!
*
Siedzimy przy ogromnym stole. Jestem
trochę zawstydzona. Marta, matka zastępcza Louis'a ciągle mówi
jaka to jestem piękna i jakie to jej Lou ma szczęście, że spotkał
taką kobietę jak ja.
Zastanawiałam się czemu ten idiota
nie zaprzecza temu co myśli o nas jego matka?! Bo jak do jasnej
cholery?! Nie byliśmy razem!!
Dlaczego nie powie jej prawdy!?
Dlaczego ją okłamuje?!
Nie jestem jego i nigdy nie będę...
to mnie najbardziej boli...
kochałam go i nie mogłam temu
zaprzeczyć. Nie mogłam zaprzeczyć moim uczuciom, bo były
prawdziwe. Nie wiem czemu akurat w nim się zakochałam...
Zwariowałam, prawda? Żadna normalna
osoba nie zakochuje się w takim mężczyźnie jak Louis. Mówią, że
kobiety lubią złych chłopców. Ja chyba nie koniecznie ich
lubiłam... ale Lou, był inny. Zdawało się, że skrywa jakąś
tajemnicę, która zrobiła z niego takiego potwora. Bo ludzie tak po
prostu nie zmieniają się w morderców... ni chyba, że mają coś z
głową, a Louis był chyba zdrowy umysłowo... chyba.
-więc jesteś córką Victora...
-podskoczyłam. Spojrzałam na mężczyznę, który wypowiedział te
słowa i skinęłam lekko głową. Marta gdzieś zniknęła, nawet
nie wiem kiedy i gdzie. Czy aż tak pochłonęły mnie moje „głupie”
myśli? -Victor był dobrym człowiekiem...
-znał pan mojego ojca?
-oczywiście i to bardzo dobrze
-uśmiecha się -to dzięki niemu nas kochany Louis nie wylądował
za kratkami w wieku siedemnastu lat.
-tato! -Lou uderzył ręką w stół
-taka prawda... -Evan wzruszył
ramionami -jesteś bardzo podobna do taty -uśmiecha się do mnie, a
ja mam milion pytań. Wiedziałam, że ten człowiek w porównaniu do
Louis'a powie mi cokolwiek. Chciałam wiedzieć kim naprawdę był
mój ojciec. Bo zwykłym prawnikiem to on chyba przestał być wieki
temu.
-co zrobił mój...? -Louis przerwał
moje pytanie, ściskając moje udo. Spojrzałam na niego z
zmarszczonym czołem.
-o czym rozmawiacie? -Marta usiadła
obok męża
-o interesach, kochanie...
Czyli ona nie wiedziała, czym zajmuje
się jej syn.
***
Jutro powinien ukazać się kolejny rozdział...
do "przeczytania" :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz