Każdego kiedyś ogarnie nicość... pochłonie i nie pozwoli odejść... pomóż
-kocham
cię Louis...
Moje
ciało zdrewniało. Mój mózg zaczął pracować na pełnych
obrotach... milion myśli przeleciało mi przez głowę. Byłem
przerażony. Ona nie mogła mnie kochać do jasnej cholery! Nikt nie
miał prawa kochać takiego potwora jak ja!
Jak
można zakochać się w takim czymś jak ja?! No jak?!
Wciągnąłem
jej ojca w jakieś bagno, przez co zginął... ona też otarła się
o śmierć i co? I ona tak po prostu mnie kocha?!
Z
przerażeniem zesunąłem się z łóżka, upadając na podłogę.
Miałem ochotę uciec i znaleźć się wszędzie tam gdzie nie ma jej
i tej przeklętej miłości na która w ogóle nie zasługiwałem.
Byłem niczym... nie byłem godny takiego uczucia. Mogły to
potwierdzić wszystkie moje ofiary, jakby mogły mówić. Byłem
potworem... zabijałem ludzi. Ich krew była pokarmem dla mojej
czarnej duszy. Pochłaniałem wszystko co stanęło mi na drodze.
Ona
nie mogła mnie kochać...
Ona
nie mogła być aż taka głupia, aby to zrobić!
Praktycznie
wybiegłem z sypialni i zamknąłem się w gabinecie. Cieszyłem się,
że nikt mnie nie widział i nie musiałem się tłumaczyć z mojego
zachowania. Nie musiałem mówić nic.
Podszedłem
do półki z książkami i zwaliłem wszystkie z środkowej półki.
Książki z hukiem upadły na podłogę, odsłaniając kilkanaście
butelek różnego rodzaju alkoholu.
Wyciągnąłem
whisky i napiłem się bezpośrednio z butelki. Nie pijałem
alkoholu, bo po takich używkach urywa mi się film i nie kontaktuję
ze światem. Zachowuję się tak jakbym miał jakąś amnezję i
zdarza się, że nie rozpoznaję ludzi... a o gadaniu głupot już
nie wspomnę, jednak teraz miałem ochotę się zapić... nawet na
śmierć.
Chciałem
wyrzucić z głowy jej słowa, które teraz ciągle obijały mi się
w głowie.
-kocha
mnie... -prychnąłem i znowu wziąłem łyk palącego napoju. -kocha
mnie... -roześmiałem się, bo to naprawdę było śmieszne...
-oszalała!
No
przecież nikt normalny nie zakochuje się w mordercy, który mógłby
napełnić basen krwią swoich ofiar. Miłość do mnie to nie było
najlepsze posunięcie z jej strony. Chyba powinienem to jej
uświadomić.
Powinienem
uświadomić sobie, że to było nieuniknione... bo jak ja się
zachowywałem w jej kierunku?!
Po
pierwsze: nie powinienem jej całować!
Po
drugie: nie powinienem z nią spać!
Po
trzecie: nie powinienem być o nią zazdrosny!
Po
czwarte: nie powinienem jej traktować jak kobietę, tylko jak
dziecko którym mam się zająć!
Po
piąte: Harry musi się nią zająć!
Po
szóste: muszę wyjechać!
Po
siódme: muszę przestać pić!
Po
ósme: muszę zając się pracą!
Po
dziewiąte: muszę znaleźć mordercę Snajpera
po
dziesiąte: nie powinienem kochać!
-kochać!
-siadam na podłodze i opróżniam butelkę do końca. Mam ochotę
napić się jeszcze, ale nie mam siły wstać po następną. Opieram
się plecami o biurko i zaczynam się śmiać z mojej
nieporadności... z głupoty...
Dałem
się podejść takiej małej dziewczynce...
Byłem
beznadziejny...
Jakbym
teraz umarł, czy coś...
*
Budzi
mnie walenie do drzwi. Bolą mnie wszystkie mięśnie. Po chwili
dopiero dociera do mnie gdzie się znajduję. Próbuję podnieść
się z podłogi, ale słabo mi to wychodzi. Alkohol jeszcze krążył
w moich żyłach.
Za
nim nad ranem padłem, opróżniłem jeszcze butelkę jakiegoś wina,
które było droższe niż moje wszystkie samochody do kuby wzięte.
Czułem
się teraz okropnie, miałem ochotę ryć nosem po ziemi. No i prawie
to zrobiłem, na czworaka podszedłem do drzwi i je otworzyłem.
Położyłem
się twarzą na ziemi, aby złagodzić ból głowy i wszystkich moich
mięśni.
-Tommo,
wszędzie cię szukamy! -krzyk Harry'ego robi wir w mojej skacowanej
głowie.
-co
się drzesz?! -odpowiadam mu i próbuję podnieść się z podłogi,
ale grawitacja jest silniejsza ode mnie i ponownie ląduję na ziemi.
Z
lekką pomocą Harry'ego wstaję na nogi, co powoduje małą karuzelę
przed moimi oczami, szczęście, że mój przyjaciel mnie trzyma.
-piłeś?!
-pyta, a ja kiwam głową -gdzie masz temblak, idioto? -patrzę na
moje ramię i rzeczywiście, gdzieś zniknął temblak. Spoglądam po
koszulkę, aby się upewnić czy opatrunek jest na swoim miejscu...
jest! Dobre i to...
Machnąłem
ręką... nie bolała, ale to pewnie przez alkohol.
-spiłem
się jak świnia -zaczynam się śmiać -która godzina?
-czwarta
po południu...
moje
oczy o mało nie wyskakują z orbity. Tyle czasu spałem? Nie...
nie... nie... nie możliwe!
Omijam
Harrego i podtrzymując się ściany idę w stronę salonu, gdzie na
ścianie wisi duży zegar. Kiedy wskazówki naprawdę pokazują
czwartą po południu, mam ochotę krzyczeć. Piłem prawie całą
noc i przespałem pół dnia, a nie mam na to przecież czasu!
Cudownie,
Tommo...
-o
tu jesteś... -moje ciało całe sztywnieje. Odwracam się powoli w
stronę osoby, która stoi za mną i próbuję się uśmiechnąć
-szukaliśmy cię... martwiłam się.
Shanna
zachowuje się tak, jakby to co powiedziała w nocy nie miało
miejsca... a może nie miało, a ja po prostu miałem urojenia. Za
dużo sobie wyobrażałem.
Cholera!
Podchodzi
do mnie i przygląda mi się.
-gdzie
masz temblak? -zagląda za moją koszulkę i widzę jak oddycha z
ulgą, gdy widzi opatrunek.
A
ja... a ja mam ochotę paść na kolana, jej dotyk sprawia, że moje
całe ciało pulsuje. Iskry sypały się z jej dotyku.
Przepadłem...
-uczelnia
organizuje na koniec bal i pomyślałam... -spuszcza głowę i
zaczyna jeździć stopą po ziemi -może chwiałbyś pójść ze
mną... -patrzę na nią z przerażeniem. Czy ona mnie właśnie
zaprosiła na... -rozumiem, mówi... poproszę Zayn'a...
-nie!
-widzę jak podskakuje na dźwięk mojego krzyku. Sam też się sobie
dziwię. To ja odpieprzam?! Powinienem jej pozwolić pójść z Zu...
ale cholera jasna... moja zazdrość... moja lista! -pójdę... pójdę
z tobą... -widzę uśmiech na jej twarzy -ktoś musi cię pilnować.
Jeju, jak ja uwielbiam to oppowiadanie *.* pozdrawiam gorąco
OdpowiedzUsuń-Blue
cieszę się bardzo :*
Usuńdziekuję... pozdrawiam cieplutko :*