poniedziałek, 2 maja 2016

Dwadzieścia osiem (ONA)


Bo to jest właśnie miłość...

Stałam na środku jakiegoś gabinetu. Louis rozmawiał z jakimś gościem w garniturze. Miałam wrażenie, że kiedyś go już widziałam.
Nie mniej stałam tu i zastanawiałam się co tu robię. Żaden z chłopaków nie chciał mi nic powiedzieć gdzie się wybieramy i po co. Jedno było pewne, byliśmy u jakiegoś prawnika... tak przynajmniej głosiła tabliczka na drzwiach.
Nagle drzwi gabinetu otwierają się i wchodzi moja matka. Dawno jej nie widziałam i pierwszym moim odruchem było biegniecie do niej i przytulenie się. Zatrzymał mnie jednak jej zimny wzrok. Wzdrygnęłam się gdy spojrzała na mnie obojętnie. Co się działo do jasnej cholery?! Dlaczego moja matka była taka okropna?!
-jesteśmy już wszyscy, więc możemy zaczynać.
Spojrzał na nas i zaczął mówić. Mało ogarniałam o czym mówi. Mój umysł ciągle był zajęty myśleniem o mojej matce.
-... niestety testament był znaleziony dość późno. Musieliśmy sprawdzić, czy jest autentyczny, bo mieliśmy zgłoszenie że jest taka możliwość. Wszystkie podpisy są autentyczne. -przerwał i wziął jakąś kopertę do ręki -z nadanego mi prawa przez Victoria Vessta odczytuję jego testament.
Londyn 2012 rok
Witam was moi drodzy. Jeśli tego słuchacie, oznacza to że już nie żyję. Nie ważne co mnie zabiło, zawsze żyłem na krawędzi. Nie płaczcie, nie jęczcie, nic wam to nie da.
Ale trzeba przejść do sedna sprawy.
Moją firmę przepisuję mojej córce Shannie Vess, jednakże sprawowanie opieki nad finansami firmy powierzam mojemu przyjacielowi Louisowi Tomlinsonowi, aż Shanna ukończy trzydzieści lat. Przepisuję jej też całą kwotę z mojego prywatnego konta. Wszystkie papier z tym związane są dołączone do testamentu. Opiekę nad tym przekazuję także Louisowi, aż do dnia ukończenia przez moją córkę studiów.
W mojej głowie zaraz uruchomiły się wszystkie trybiki. Mogłam teraz spłacić kredyt studencki, który zaciągnąłem bo się uparłam, że sama opłacę studia. Mogłam sobie kupić mieszkanie... mogłam zrobić dużo rzeczy. Na pewno mogłam pojechać na jakąś wycieczkę. Może pojadę do Włoch??
Cholera o czym tu myślisz?! To pieniądze twojego ojca, który umarł!! Ogarnij się!!
A po za tym i tak przez najbliższe dwa miesiące tej kasy nie zobaczę, więc nie ma co się bardziej ekscytować.
-testament został odczytany zgodnie z prawem i wolą zmarłego. Jeśli ktoś chce złożyć sprzeciw, proszę o zgłoszenie się w ciągu 7 dni. Po tym okresie wola zmarłego zostanie wykonana. -ocknęłam się z mojego zamyślenia. Cholera... nie słuchałam faceta i teraz nawet nie wiem dlaczego moja matka gromi mnie wzrokiem. -proszę was jeszcze o złożenie podpisów.
Ręce mi drżały kiedy składałam podpis na kancelaryjnym dokumencie. Moje nazwisko widniało obok nazwiska Louisa. On był wykonawcą testamentu. Od niego wszystko zależało. Przez najbliższe cztery lata byłam do niego uwiązana. Miałam niby swoją firmę, ale to i tak Lou będzie nią kierował!
-dlaczego testament nie został odczytany w kancelarii ojca? -odzywam się wreszcie. Ojciec miał wielu pracowników, więc dlaczego tutaj?!
-bo tam... mogliby dojść do nieodpowiednich zagrań -Lou uśmiecha się szeroko. Chcę się go zapytać o co chodzi, ale nie jest mi to dane. Moja matka podchodzi do nas i daje mi po twarzy. Łapie się za policzek i patrzę zdezorientowana na to co się dzieje. Mam łzy w oczach. Czuję jak czyjeś ramie oplata się wokoło mnie. Odsuwam się... Nie chcę litości! Moja matka mnie uderzyła... pierwszy raz w życiu.
-najpierw zabrałeś mi męża, później córkę... a teraz jeszcze pieniądze?! -wbija palec w jego klatkę piersiową.
-możesz iść do pracy -Lou rzuca i uśmiecha się, choć jego wzrok jest pusty -oddałem jej to co się jej należało...
Czuję jak stojący za mną Harry zamyka mnie w żelaznym uścisku. Nie mogę się wyrwać, a chcę... Chcę przyłożyć Louisowi za to, że mnie nie obronił przed matką, ani za to że nie zareagował... A matce za to, że... Moje myśli zostają przeszyte przez słowa mamy.
-tej idiota nawet nie potrafi dobrze wykonać zadania i cię zabić... -moje ciało sztywnieje. Już nawet nie czuję piekącego bólu na policzku. Nie mogę nawet sobie wyobrazić, że moja matka jest winna... Choć Harry kiedyś... -jeszcze się policzymy!
Wychodzi, a ja mam ochotę zemdleć. Nie mogę uwierzyć, że...
W drodze do domu,wszyscy milczą. Siedzę skulona na tylnym siedzeniu. Harry siedzi z przodu na miejscu pasażera, co chwilę szczerzy się do telefonu, a Lou prowadzi. Jedzie jak jakiś rajdowiec. Wymija zręcznie wszystkie samochody. Cieszę się, że nie siedzę z przodu, przynajmniej nie będę widzieć naszej śmierci.
*
Siedzę w salonie. Nie widziałam Louisa od momentu, gdy zamknął za sobą drzwi gabinetu, a później w sypialni a było to już z pięć godzin temu.
Teraz był już wieczór, a ja nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, a szczególnie po tym,co się dowiedziałam. Nie mogłam zrozumieć jak moja matka mogła przyczynić się do próby zabójstwa człowieka. Oczywiście chciałam śmierci Jokera, ale nigdy bym tego nie zrobiła.
Musiałam go przeprosić.
Delikatnie zapukałam do drzwi sypialni. Nie odpowiedział, więc weszłam do środka.
Louis był w samych dresach w uszach miał słuchawki. Robił coś przy laptopie.
Odwrócił szybko wzrok od tego co robił, gdy tylko mnie zobaczył.
Usiadłam na łóżku, kiedy on wyciąga słuchawki z uszu.
-chcę cię przeprosić. To wszystko wina mojej ... Prawie przez nią zginąłeś -zasłaniam dłońmi twarz. Nie wiem co mam powiedzieć. Jestem tak przytłoczona tym wszystkim. Najlepiej bym się położyła i przespała wszystko.
Nagle czuję jak ktoś oplata mnie ramieniem. Czuję jego ciepło... To było moje miejsce. To było zawsze moje miejsce... przy jego boku.
Nawet nie wiem kiedy, ale lądujemy na łóżku. Wtulam się w jego zdrowy bok.
-nie przepraszaj za coś co nie jest twoją winą -czuję jak całuje moje włosy.
W jego ramionach czuję się taka odprężona i nawet nie wiem kiedy odpływam. Śni mi się jednak coś pięknego.
Z moich ust wydobywają się słowa.

-kocham cię Louis... -to był sen, tak to był sen... Nie mogłam mu przecież wyznać miłości.

2 komentarze: