środa, 16 marca 2016

Dwadzieścia trzy (ON)

Miłość może ranić,
Miłość może ranić, czasem,
Ale to jedyna rzecz,
Jaką znam...
"Photograph" Ed Sheeran


Siedzę w skórzanym fotelu, a moja głowa spoczywa na zimnym biurku. Jestem wyssany z życia. Wstałem chyba o trzeciej nad ranem i od tamtej pory nie mogę spać. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby usnąć obok Shanny.
Prawda była taka, że nie ufałem jej ani sobie. Dziewczyna mogła mnie zabić podczas snu. Mogłem tak naprawdę już nie żyć. Lekko uderzyłem czołem o blat biurka.
Byłem wczoraj taki skonany, że miałem ochotę położyć się przy leżącej na chodniku dziewczyny i spać.
Wczorajsze spotkanie z Felix'em trochę mnie wykończyło. Musiałem użyć dużo siły, aby czasem mu nie przywalić, albo nie ulokować kulki w jego czaszce. Ale najbardziej musiałem się spiąć, kiedy ciało Shanny bezwładnie upadło na ziemię. Nie mogłem nawet drgnąć, choć moje całe ciało do tego się rwało. Jeśli zauważyłby choć najmniejszy mój ruch w jej stronę, choć jedno moje uczucie, jakikolwiek sygnał... dziewczyna by już nie żyła. Mój najlepszy przyjaciel chciał mnie zabić i byłem pewny, że teraz wykorzysta wszystko, aby mnie zranić. Kurde! Nie mogłem pozwolić, aby ją skrzywdził.
Długo nie ruszałem się z miejsca, kiedy odszedł. Jakby nie Harry, który natarczywie wołał imię Shanny, prawdopodobnie stałbym tu do końca życia.
Sparaliżowała mnie ta sytuacja. Kiedyś to był dla mnie chleb poprzedni, nie przejmowałem się niczym i byłem taki sam jak Felix. Tylko ja nie krzywdziłem kobiet.
Wdech i wydech, Lou... oddychaj... oddychaj.
To mnie przytłaczało.
Kiedyś byłem człowiekiem bez serca. Nic mnie nie obchodziło. Byłem maszyną, która miała tylko jeden program: zabijanie.
A teraz?
Teraz czułem się jakby jakaś magiczna siła pobudziła moje serce do życia. Coś zmuszała mnie do życia z tym wszystkim co do tej pory zrobiłem.
Druga szansa? Na samą myśl, roześmiałem się. Przecież jedno życie nie zmaże moich win. Jedno życie za setki innych... to się nie uda.
-Lou? -podniosłem głowę z zimnego blatu i spojrzałem na przyjaciela. W drzwiach mojego gabinetu stał Liam i przyglądał mi się. Wyglądał na dość zmęczonego i... kurde kiedy on się tak postarzał?!
Zawsze przed oczami mam tego zagubionego chłopaka wiszącego nad zakrwawionym ciałem przyjaciela. Jedna głupia impreza zmieniła jego życie. Tamtego dnia go przygarnąłem pod swoje skrzydła. Miał wtedy siedemnaście lat i od roku mieszkał na ulicy. Wtedy był przestraszonym chłopcem, teraz był maszyną do zabijania. Pomijając fakt, że pracował w szpitalu i ratował ludzki życia.
Z niewinnego chłopca zrobiłem potwora. Kiedyś myślałem, że uratowałem mu życie... teraz już nie byłem tego tak do końca pewien. Może jakbym go wtedy zostawił... jego życie może ułożyłoby się inaczej. Może dużo lepiej.
Choć Payno powtarzał, że jakby nie ja... to nawet nie skończyłby szkoły średniej, a co dopiero studia. Nie byłoby go na to stać.
-nad czym tak dumasz? -uśmiecham się do niego delikatnie. Przez chwilę zapomniałem, że tu jest.
-powiedz mi... kiedy my tak się zestarzeliśmy? -pytam dość cicho.
Liam podchodzi do mojego biurka i siada przede mną. Opiera łokcie na blacie, podpiera głowę na dłoniach i wzdycha. Jego rysy twarzy łagodnieją i teraz znowu przypomina tego samego chłopaka jakim był kiedyś.
-pogubiliśmy się w tym wszystkim, Lou... nawet nie wiem kiedy... -opieram ponownie czoło o biurko.
Miał racje, pogubiliśmy się w tym wszystkim. Gdzieś po drodze zagubiliśmy samych siebie i cele do których zmierzaliśmy.
-kończymy z tym... prawda? -jego pytanie zatrzymuje we mnie krążenie. Jestem zmuszony spojrzeć do na niego i wiem, że on jest już tym wszystkim zmęczony. Każdy chciał już żyć swoim życiem, a nie z piętnem „Jokera” na czole. Wciągnąłem ich wszystkich w grę, która nie miała końca. Trzeba było zostać wyautowanym, aby z niej odejść.
Nie mogłem z siebie wydać ani jednego słowa. Skinąłem tylko głową.
Liam posłał mi lekki uśmiech. Wstał i podszedł do drzwi.
-nie zależnie jak to się skończy, pamiętaj że możesz na mnie liczyć -milknie, zamyka oczy -zawdzięczam ci życie... jestem ci winien dużo więcej niż te puste słowa.
Chłopak stoi już w drzwiach, kiedy wreszcie postanawiam przemówić.
-Liam... jeszcze jedno... -odwraca się w moją stronę i marszczy brwi -następnym razem pilnuj siostry. -spogląda na mnie pytająco. Mogłem się spodziewać, że nic nie wie. -Shanna ma przez nią siniaka na ramieniu.
*
Budzi mnie krzyki. Wzdrygam się i upadam na ziemię. Po raz któryś z rzędu przeklinam dzień w którym postanowiłem zdrzemnąć się na sofie w biurze. To ustrojstwo było tak twarde, że pies by się na tym nie wyspał.
Nagle drzwi gabinetu otwierają się szeroko. Unoszę wzrok ku górze i widzę wściekłe oczy Shanny.
-co ja takiego zrobiłem? -słowa same wychodzą mi z ust... sam nie wiem dlaczego o to zapytałem, ale mogło to mieć związek z tym, że zazwyczaj jest zła na moją osobę.
Chwilę potem do gabinetu wchodzi Harry. Patrzy na mnie zdziwiony. Co do cholery w tym dziwnego, że siedziałem na podłodze tuż obok tej sofy, która podlegała już pod „łóżko tortur”.
-spałeś... na podłodze? -jego pytanie kończy się parsknięciem.
Nie odpowiadam na jego zaczepkę. Wstaję i poprawiam włosy. Musiałem dość „sympatycznie” wyglądać. Teraz jednak nie było co martwić się o swój wygląd... bardziej interesowało mnie wzburzenie Shanny, która gromiła Harrego wzrokiem.
Odetchnąłem z ulgą, że to nie ja jestem znowu powodem złości dziewczyny.
-co się stało? -pytam
-on nie pozwala mi pojechać do domu! -wskazuje do roześmianego Harrego, a ja unoszę obie brwi do góry. Czy ja wyglądam jak Matka Teresa? Czy ja wyglądam jak przedszkolanka, która ma uspokoić dzieci?
Ledwo powstrzymuję się od śmiechu. To naprawdę wyglądało śmiesznie. Dziewczyna przyszła mi się poskarżyć... proszę... no proszę.
-przyszłaś się poskarżyć na Harrego? -pytam. Czuję jak moje usta drgają. Długo nie powstrzymam się i chyba zaraz parsknę śmiechem.
-nie... masz mu kazać mnie zawieść do domu... -wbija we mnie swój wzrok. Momentalnie przestaję się uśmiechać. Musiałem usiąść na biurku, aby czasem nie upaś i się nie zbłaźnić.
Cholera jasna... jak można być tak zniewalająco pięknym?! Jak ona może być tak piękna, kiedy się złości?!
-po co chcesz jechać do domu? -staram się, aby mój głos zabrzmiał w miarę poważnie. Drapię się po karku, aby jakoś rozładować moje zdenerwowanie.
-nie mam w co się ubrać... po drugie nie mam kasy, a po trzecie potrzebuję laptopa na zajęcia, a swojego mam w domu! -dziewczyna krzyczy, a ja automatycznie się prostuję. Prawdopodobnie teraz już całkowicie ogłuchłem.
Ruchem głowy wskazuję Harremu, aby wyszedł. Z jego miny można odgadnąć, że nie ma nic przeciwko, aby zniknąć z linii ognia.
Kiedy drzwi gabinetu zamykają się za chłopakiem, idę za biurko. Kucam przed nim i otwieram ostatnią szufladę. Wyciągam srebrny laptop. Miałem nadzieję, że jak na razie jej wystarczy, później pomyślę nad kupnem dla niej nowego.
Podchodzę do niej i wciskam go w jej ręce. Dziewczyna patrzy na mnie ze zdziwieniem.
-pierwsza sprawa załatwiona -uśmiecham się do niej i zaczynam szukać swojego portfela. Muszę chwilę pomyśleć za nim przypomina mi się, gdzie dokładnie go zostawiłem.
Bluza!
Łapię za filetowy materiał i grzebię w kieszeniach. Kiedy wreszcie go znajduje, oddycham z ulgą. Brakowało jeszcze tego, żebym zgubił portfel. Gratulacje Tomlinson!!
Z portfela wyciągam moją JEDYNĄ kartę płatniczą, a na kartce zapisuje PIN.
Chyba powinienem się dobrze zastanowić za nim dam dostęp dziewczynie do mojego konta, skąd tylko mogłem wyciągać kasę. Oczywiście miałem kilkadziesiąt kont, ale tylko do tego posiadałem kartę.
Podałem wszystko dziewczynie, a ona stała jakby przed chwilą zaprzyjaźniła się z Bazyliszkiem, albo Meduzą.
-co to jest? -pyta
-załatwienie problemu numer dwa i trzy -uśmiecham się do niej. Czuję, że szykuje się wojna.
-przecież to twoja karta...
-no tak. A teraz idź na zakupy z Niall'em i Harry'm...
-nie chcę twoich pieniędzy! -rzuca we mnie kartą. Podchodzi i wciska mi w dłonie laptopa. Oczywiście go łapię, bo szkoda urządzenia.
Odkładam go na krzesło i wbijam wzrok w Shanne.
-to też twoje pieniądze. Jestem twoim opiekunem, więc „kieszonkowe” -zakreśliłem w powietrzu cudzysłów -ci się należą...
-nie potrzebuję twoich pieniędzy. Mam swoje w domu i chcę po nie jechać...
-nie możesz... w obecnej chwili jesteś biedna jak mysz kościelna. Nie było testamentu przez dwa lata, więc twoja matka zagarnęła wszystko to co ci się należy. Mój prawnik już nad tym pracuje. Jak odzyskasz swoje pieniądze, to możesz nawet zjeść moją kartę... teraz jednak musisz zadowolić się moimi, a raczej naszymi.
Byłem z siebie zadowolony. Wygrałem kolejną bitwę z tą „stukniętą” dziewczyną.
-nie chcę twoich pieniędzy, ani nic innego. Poradzę sobie bez... nawet jeśli miałabym chodzić w podartych ubraniach!
Podchodzę do niej i mocno łapię za nadgarstki, agresywnie przyciągam do siebie. Kiedy uderza o moją klatkę piersiową z jej ust wydobywa się jęk.
Posyłam jej moje wściekłe spojrzenie. Czuję jak się wzdryga, ale nie spuszcza ze mnie oczu. Walczy.
-nie pyskuj... -wycedzam przez zęby. Chcę ją przestraszyć, alby wreszcie zaczęła słuchać to co się do niej mówi.
-bo co? -jej pytanie wywołuje na moich ustach uśmiech -zabijesz mnie? Dawaj... przynajmniej uwolnię się od was!!
-nigdy nie zabiłem kobiety, ale ty możesz być pierwsza...
-no na co czekasz?! -ponaglała mnie.
A ja? A ja zrobiłem to... zrobiłem to co chyba powinienem. Wpiłem się w jej usta, na początku się opierała i chciała się wyrwać. Z minuty na minutę jednak poddawała się temu co się działo.
Kurde, a ja nie umiałem przestać.
Kiedy poczułem jej język na swoim wpadłem w szał. Złapałem ją za pośladki i uniosłem do góry. Dziewczyna automatycznie oplotła moje biodra swoimi nogami. Jej ręce wylądowały na moich ramionach. Była jak jakiś narkotyk, który nie pozwalał mi przestać … Boże, niech ktoś już wejdzie, za nim zrobię coś głupiego!!
Jedną ręką zwaliłem wszystko z biurka i położyłem dziewczynę na nim. Jęknęła w proteście, kiedy oderwałem od niej usta. Nie mogłem przez to racjonalnie myśleć.
Przyłożyłem usta do jej szyi i złożyłem delikatny pocałunek, ze wszystkich sił próbowałem powstrzymać się od tego, aby nie zostawić żadnego śladu po sobie.
Obcałowałem całą jej szyję, dziewczyna włożyła swoje dłonie w moje włosy i lekko pociągnęła.
Miałem ochotę wtedy umrzeć, bo mi wcale nie pomagała!! nie mogłem się zatrzymać.
Przejechałem nosem po jej obojczyku i wtedy dopiero zakumałem, że miała na sobie różową koszulę. Dla mnie to było fantastyczne.
Jednym ruchem rozerwałem jej koszule. Usłyszałem tylko jak kilkanaście guzików upada na podłogę. Chciało mi się z tego śmiać... mimo, ze byłem mega napalony, chciało mi się śmiać.
Spojrzałem na nią. Miała zamknięte oczy i lekko rozchylone usta. Wyglądała cudownie.
Znowu moje usta wylądowały na jej szyi, ale tym razem wytyczałem mokry szlak na jej ciele.
Prawą ręką dotknąłem jej piersi przez cienki materiał stanika i lekko ją ścisnąłem. Dziewczyna wygięła się w łuk i zacisnęła dłonie na moich włosach. Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w odkrytą część piersi. Shanna jęknęła. Przez umysł przeleciało mi wiele myśli, a szczególnie jedna: tylko, żeby nas nie usłyszeli... bo jak mi przerwą, to ich pozabijam!
Zacisnąłem znowu dłoń na jej piersi.
-Lo...uis -Shanna wyjęczała moje imię, a mnie przeszły dreszcze. Mógłbym ją pieścić tylko po to, aby usłyszeć swoje imię w jej ustach.
Przyssałem się do jej lewej piersi, pozostawiając po sobie tym samym małą pamiątkę. Chciałem, aby za każdym razem, kiedy się rozbierze... pamiętała.
Muszę powiedzieć, że nawet nie wiem kiedy straciłem swoją koszulkę, ale przyjemność jaką uzyskałem po zetknięciu się naszych nagich ciał, była nie do opisania. Chciałem się z nią kochać... tu i teraz!
Prawda była jednak taka, że ona zasługiwała na coś lepszego. Ciepłe wygodne łóżeczko, a nie zimne biurko czy podłoga.
Miałem już zamiar zakończyć to wszystko. Zabrałem się za rozpinanie jej spodni. Miałem w planach zrobić jej taką przyjemność, że nigdy w życiu tego nie zapomni. Jednak ktoś miał inny plan i gdy usłyszałem głośne walenie do drzwi, znieruchomiałem.
Uniosłem wzrok na twarz Shanny. Patrzała na mnie z przerażeniem. Nachyliłem się nad nią i pocałowałem delikatnie w usta.
-Lou... -zawisłem nad Shanną, gdy za drzwi usłyszałem głos Klary.
Cholera... co ta kobieta tu robiła?!
-już idę! -krzyknąłem zły. Ciało pode mną drgnęło. Nie chciałem wystraszyć Shanny. Uśmiechnąłem się do niej i pogłaskałem po policzku.
Postanowiłem dać się ponieść temu wszystkiemu i zobaczyć, gdzie mnie to poniesie. Nie mogłem jednak robić tego poza murami domu. Tam było niebezpiecznie... Shanna mogła zginąć.
-ej... -ponownie ją pocałowałem -nie martw się... dokończymy -uśmiechnąłem się, a dziewczyna odepchnęła mnie od siebie. Chce mi się z niej śmiać, ale nie chcę jej speszyć.
Zaczyna poprawiać koszule i patrzy na mnie przerażona. Wtedy do mnie dochodzi o co chodzi.
Podnoszę z podłogi jeden z guzików i podaje go jej.
-przyda ci się... -Shanna rzuca się na mnie z pięściami. No cudownie. Najpierw prężny się pode mną jak jakaś kotka, a teraz chce mnie zabić.
Nie zrozumiesz kobiet!
Podnoszę swoją koszulkę i jej podaję.
-nałóż to... -sam wychodzę bez koszulki. Ląduję w salonie. W koło stołu siedzą chłopcy i żmijowata Klara. Jej tu mi najmniej brakowało.
Nie zważając na ich wzrok siadam na krześle i przyglądam się im uważnie.
-Shanna... -Harry macha ręką w stronę dziewczyny, która najwidoczniej chciała wydostać się z mojego gabinetu niezauważona. Jednak to się jej nie udało.
Dziewczyna odchodzi do stolika i siada najdalej ode mnie. Uroczo wygląda w mojej koszulce.
Wbijam wzrok w rozbawionego Harrego. On bardzo dobrze wie, co robiliśmy w gabinecie...
Z głupim uśmieszkiem zaczyna obracać Shanne na moim obrotowym krześle. Sam musiałem siedzieć na zwykłym, co mnie trochę wkurzało. Teraz sam najlepiej bym się poobracał. To by mnie trochę rozluźniło.
Nagle Harry popycha Shannę w moją stronę. Dziewczyna jest tak bardzo przerażona tym co się dzieje, że nawet nie próbuje zatrzymać krzesła.
Wystawiam nogę i tym samym ratuję dziewczynę przed uderzeniem w ścianę. Patrzę na swoją stopę, która wylądowała centralnie między nogami dziewczyny. Powinienem sobie pogratulować.
-co jest, Klaro... -Harry zabiera głos. Ja natomiast przysuwam Shanne do siebie i czekam na to co ma do powiedzenia Klara.
-Matt wraca... -marszczę brwi, nie wiedziałem -Felix chce was wyeliminować za nim jego brat pojawi się tu ponownie.
-po co? -zabieram głos

-jeśli Matt dowie się, że żyjesz... odda ci znowu miasto. A Felix... tego nie przeżyje...

****
Teraz kilka słów ode mnie...
Nie pisuje tu często do was... dobra, nie rozpisuje się na mało ważne tematy.
Zastanawiam się, czy czasem nie wrócić do mojego starego trybu dodawania rozdziałów... no bo skoro nie podoba wam się jakość rozdziałów, to może przez tydzień uda mi się napisać coś z sensem.
W życiu zdarzają się lepsze i gorsze dni, tak samo jest z rozdziałami. Nawet nie wiecie jak często nie mam ochoty wstawiać rozdziału, bo mi się nie podoba... ale nie mam innego materiału, więc muszę to COŚ wstawić.
Ciągle próbuje połączyć moje życie prywatne z tym, że piszę.., nie zawsze wychodzi, więc może dlatego rozdziały są jakie są.
Mój typowy dzień zaczyna się między 6-8 rano a kończy między 3-5 rano... zazwyczaj śpię 4h dziennie. Jakbym mogła to chętnie bym przedłużyła dobę z 24h na 48h... wtedy może bym ogarnęła to wszystko :)
Dziękuję, że mnie czytacie :*
Zapraszam więc na kolejny rozdział w poniedziałek lub we wtorek :)
buziole papa :*
Ps sorry nie umiem pisać scen "erotycznych", więc przepraszam za tą scenę -,-"

6 komentarzy:

  1. Rozdział rewelacyjny
    Więcej wiary w siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki...
      Wiara i chęci są 😁
      Gorzej z czasem 😉

      Usuń
  2. Fajny rozdzial. Do nastepnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział wspaniały!Wszystko było idealne i takie jak lubię *♡*
    Czekam na next ^o^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba...
      Do poniedziałku ❤

      Usuń