poniedziałek, 21 marca 2016

Dwadzieścia cztery (ONA)


śmierć jest niczym,
jest pustką,
 która doświadczy każdy z nas...



4 dni później.
Wszyscy się na mnie uparli. Louis omijał mnie szerokim łukiem, Liam patrzał na mnie krzywo. Uważałam go przecież za najlepszego przyjaciela, teraz zachowywał się jak mój wróg. Niall traktował mnie jak powietrze, a Harry krzyczał na mnie przy każdej możliwej sytuacji.
Dziś już wszystko skumulowało się na tyle, że miałam dość. Spakowałam potrzebne rzeczy na uczelnie. Wyszłam z pokoju i od razu skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych.
Mogli mnie zabić, bo chciałam się uwolnić od nich wszystkich.
-a śniadanko? -Zatrzymał mnie jednak dość cichy, ale za razem ostry głos. Słyszałam go tylko raz i tylko raz go widziałam, więc może dlatego stanęłam jak słup soli. Zaczęły trząść mi się dłonie i nie wiedziałam co mam zrobić. Zmieniłam zdanie, nie chciałam aby ktokolwiek mnie zabił, a szczególnie on.
Mężczyzna był naprawdę przystojny!!
-co tu się dzieje? -Harry stał oparty o ścianę niedaleko nas. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego, a wręcz było widać jak kipi ze złości.
Po prostu cudownie!! znowu go zezłościłam, tylko czym ja się pytam... czym?
Staliśmy tak we trójkę, obaj panowie wpatrywali się we mnie z morderczym wzrokiem, a ja z sekundy na sekundę kurczyłam się i miałam wrażenie, że zrobiłam się tak mała...
-wychodzimy -twardy ton głosu Harrego, naprawdę nie wróżył nic dobrego. Sam Harry nie wróżył nic co by mogło się skończyć dobrze. Od samego początku wiedziałam, że mnie nie lubi, ale przynajmniej prędzej próbował to jakoś ukryć, a nie jak teraz.
Chłopak złapał mnie za ramie i praktycznie wywlekł przed dom. Popchał do przodu, przez co wylądowałam na masce samochodu. Syknęłam, kiedy moje ciało zderzyło się z twardą powierzchnią auta.
Czy on próbował mnie zabić?!
-kiedy nauczysz się słuchać, tępa idiotko?! -wzdrygam się, kiedy słyszę jego krzyk tuż za mną. Łzy cisną mi się do oczu.
Zaufałam im i co mi z tego wyszło?
Byłam gorzej traktowana niż śmieć. Czułam się niczym i nikim. Od samego początku chodziło im o jedno... o pieniądze ojca. Pewnie naprawdę go zabili, a mnie ściemniają że tak nie jest. Byłam idiotką, aby wierzyć im w te bajki.
-przestań wreszcie uciekać -jego dłonie zaciskają się na moim ramieniu. Jęczę z bólu. Jeszcze chwila, a moja kość rozpadnie się na miliony kawałków, ale Harremu to nie przeszkadza.
Nabieram wreszcie odwagi i zaczynam się z nim szarpać. Jak mam zginąć, to przynajmniej nie biernie.
-uciekać?! To wy zabraliście mnie do tego pieprzonego baru -patrzę na niego ze złością. Nic nie zostało z tej zlęknionej myszki, którą byłam przed chwilą. Samo wspomnienie tego jak zostałam potraktowana, wezbrało we mnie furie -nie chciałam tam iść... a później mnie zostawiliście. Pewnie jakbym umarła to nawet byście tego nie zauważyli!! zostawiliście mnie z jakąś nienormalną SUKĄ, która wyrzuciła mnie z tego pożal się Boże baru!!
Harry stoi w osłupieniu i mi się przygląda. Sama jestem zdziwiona moim wybuchem, ale muszę to odstawić na później. Wykorzystuję nieuwagę Harrego i wyswabadzam się z jego kleszczowego uścisku.
Odwracam się i zaczynam iść. Nie słyszę za sobą żadnych kroków, nie odwracam się za siebie bo boję się, że zobaczę tam coś czego bym nie chciała.
Idę przed siebie i czekam, aż coś się stanie. Prawdopodobnie czeka mnie szybka śmierć. Wystarczyłby jeden wystrzał z broni, abym padła i już nigdy się nie podniosła...
-gdzie ty idziesz?! -zamiast bólu, słyszę krzyk Harrego. Mimo swoich obietnic i zastrzeżeń odwracam się do tyłu.
-jak najdalej od was, DUPKI! -pokazuje mu środkowego palca i przyśpieszam kroku.
Jestem w totalnym szoku, kiedy po przejściu dwustu metrów nie słyszę za sobą żadnych kroków, ani krzyków.
Odpuścili sobie...
Nabieram dużo powietrza do płuc i czuję jak cała ta adrenalina opuszcza moje ciało. Nie jestem już pewna tego co zrobiłam. Zaczynam się bać... a jeśli ktoś naprawdę zrobi mi krzywdę?!
Ze strachem w oczach rozglądam się po okolicy. Droga na pieszo do uczelni jest długa. Mijam przeróżne domy, sklepy. Wszystko wydaje się takie spokojne i bezpieczne.
Tylko dlaczego ten spokój nie udziela mi się? Dlaczego tak strasznie się boję?
Uwolniłam się przecież od tych morderców.
Mijam pusty park, przechodzą mnie dreszcze. Boję się jeszcze bardziej. Wiem, że przejście przez park skróciło by moją wycieczkę o dziesięć minut, ale boję się nim iść.
Kiedy go mijam, obok mnie, tuż przy chodniku zatrzymuje się czarne sportowe auto. Nigdy prędzej go nie widziałam.
Przełykam ślinę i idę dalej, nie patrzę. Boję się patrzeć. Kurde, jeśli to ci, którzy mnie wtedy napadli?!
-Shanna! -słyszę donośny głos. Nie wiem czy mam oddychać z ulgą czy się bać, kiedy odkrywam do kogo on należy. -co ty odpierdalasz?!
Przystaję i wpatruję się w rozwścieczoną twarz Louisa. Wygląda jakby miał ochotę odgryźć mi głowę. Pewnie tak było. Miał ochotę mnie zabić.
-idę... -mój głos brzmiał jak pisk maleńkiego dziecka.
-wsiadaj!
-nie... -ruszyłam dalej przed siebie. W pewnym momencie nawet przyśpieszyłam kroku
-Shan...
-odwal się ode mnie! Wszyscy traktujecie mnie jak jakiś przedmiot, który ma was doprowadzić do wielkiej fortuny! Powiedz, że zależy wam na kasie mojego ojca. -Lou nie odpowiada, ale widzę, że z jego oczu znika złość. Teraz wyglądają na puste. -weź sobie je, a mnie zostaw w spokoju!
-Shanno...
-a i jeszcze jedno -mówię spokojnie. Tak naprawdę się go nie boję. Jeśli chce mnie zabić, przynajmniej wiem, że zrobi to szybko i bezboleśnie -najpierw się do mnie dobierasz, a późnej odstawiasz w kąt. Chyba wytatuuję sobie na czole „dziwka” -dotykam swojego czoła.
Nie patrząc co robi Louis, idę dalej. Mam już dość... mam już naprawdę tego wszystkiego dość. To było ponad mnie...
Zakochałam się w facecie, który ma mnie gdzieś, a do tego zabija ludzi jak ma zły humor. Powinnam sobie gratulować.
Usłyszałam za sobą głośny trzask zamykania drzwi. Nie zdążyłam się dobrze odwrócić, gdy zostałam popchnięta na ścianę jakiegoś budynku. Chyba jak na moje szczęście Louis uważał i nie trzasnęłam o nią z taką siłą, abym poczuła jakikolwiek ból. Czułam jakbym się po prostu o nią oparła.
Nie mniej, to nie miała być miła pogawędka pod murem. Z chwilą, gdy o tym pomyślałam jedna z dłoni Louisa zacisnęła mi się na szyi i mocniej przywarłam do ściany. Mężczyzna zacisnął dłoń. Lou musiał mieć dużo wprawy w tym, skoro mimo jego silnego zacisku byłam w stanie oddychać.
Oparł swoje czoło o moje i patrzał na mnie z góry. Jego oczy były bez wyrazu. Były puste, widziałam go takiego raz... gdy zabił tamtego mężczyznę.
To nie był już Louis, to był Joker. Człowiek bez jakichkolwiek uczuć, maszyna do zabijania. Byłam jego kolejną ofiarą.
Miałam właśnie zginąć pod sklepem z zabawkami z rąk najbardziej bezlitosnego faceta na świecie.
-mógłbym cię przelecieć na tylnej kanapie auta, na masce w gabinecie, a nawet i tu. -poczułam jak jego wolna ręka ląduje na moim pośladku i przyciąga mnie do siebie -ale... myślę, że zasługujesz na coś lepszego... -jego głos zamienia się w szept. Jego oczy już nie wyrażają pustki. Widać w nich niepewność.
Kiedy dotyka swoimi ustami moich, prawie upadam. Nawet nie zauważam kiedy jego dłoń znika z mojej szyi.
Właśnie utonęłam i jestem w raju!!
Moje dłonie zaplatam w jego włosy, przez co Lou pogłębia pocałunek. Naprawdę umarłam!!
Ech... czy to nie dziwne, że właśnie teraz dopiero ogarnęłam, że Lou stoi przy mnie tylko w spodniach i butach?! Jego włosy są wilgotne.
Wiem, że nie powinnam o tym myśleć w takim momencie, ale mamy dopiero kwiecień... jest jeszcze zimno!!
-chodźmy... -jak tylko odrywamy się od siebie, Lou zabiera głos -spóźnisz się do szkoły.
Łapie moją rękę i ciągnie mnie do samochodu.
-dlaczego jesteś nie kompletnie ubrany?
-brałem prysznic...
-myślałam, że cię nie ma -rzucam z wyrzutem.
Zaraz, zaraz?! Gdzie się podziała cała złość na niego?!
-myślenie zostaw nam, tobie ono słabo wychodzi...
*
Był kolejny weekend. Sytuacja między nami wszystkimi trochę się uspokoiła. Liam przeprosił mnie za swoją siostrę i teraz trochę się obwiniał za to całe zajście. Harry dalej na mnie warczał, Niall wrócił do starego trybu. Teraz już patrzał na mnie z uśmiechem, a nie z obojętnością. Zayn okazał się dobrym kompanem do rozmów. Nie był taki zły jak mi się wydawało. Przeprosił mnie nawet za tą sytuację w parku.
Co do Louisa, to nic się nie zmieniło. Dalej mnie unikał. Może trochę mniej niż przez poprzednie dni, ale dało się odczuć, że wolałbym być wszędzie tak gdzie nie ma mnie.
Nie chciałam mu więc wchodzić w drogę. Całe dni spędzałam w sypialni, albo w kuchni.
Właśnie teraz była siódma rano, sobotni poranek, a ja siedziałam w kuchni i sprzątałam. Nie mogłam spać i musiałam coś zrobić.
Teraz na klęczkach ze szczoteczką w dłoni szorowałam kafelki na podłodze. Śmieszne prawda?
Mogłam robić wszystko, byle oderwało to moje myśli od Louisa. Na samą myśl o nim do oczu napływały mi łzy.
-nie płacz, idiotko -szepczę sobie co chwilę.
Poprawiam przeklęty fartuszek i mam ochotę krzyczeć. Nic nie układało się w moim życiu. Wszystko schodziło na zły tor. Byłam idiotką!
Podskakuję, gdy drzwi frontowe otwierają się z trzaskiem. Wychylam się i widzę Louisa wpychającego jakiegoś człowieka do mieszkania.
Nieruchomieję, gdy odkrywam że Lou jest cały zakrwawiony, a jego twarz wykrzywia się z bólu.
-Hazz... -jego głos jest tak cichy, że ja sama ledwo go słyszę.
Podbiegam do niego kiedy upada na ziemię. Nie przejmuję się facetem obok, który kuli się i jęczy z bólu.
-Lou... -klękam przy nim i dotykam jego ramienia. Jęczy... wszędzie jest pełno krwi. Nie mogę złapać oddechu. Krew... Boże krew!!
Shanno, daj spokój... on się wykrwawi jak będziesz panikować.
-Harry!!!!!! -mój pisk przebudza Louisa, który teraz patrzy na mnie. Ma lekko przymglone oczy, przynajmniej mam pewność, że żyje.
-co tu się dzieje?! -Harry wybiega ze swojego pokoju i momentalnie przystaje.
Muszę wam powiedzieć, że nie pamiętam co dalej się dzieje. Wiem, że krzyczę, kiedy odrywają mnie od Louisa.
Teraz dopiero do mnie dochodzi, że on umiera. Mój Louis umiera... przecież nawet nie zdążyłam mu powiedzieć, jak bardzo go kocham.
Harry wpycha mnie do jakiegoś pokoju i słyszę jak zamyka drzwi na klucz. Zaczynam w nie walić i krzyczeć, aby mnie wypuścili i pozwolili zobaczyć Lou.
Ostatecznie obsuwam się po gładkiej drzwi powierzchni i teraz klęczę przed nimi. Jestem zrozpaczona.
Nawet nie wiem kiedy zmęczona od płaczu usypiam.
Mam piękny sen z którego nie chcę się obudzić.
Budzę się jednak upadając, kiedy drzwi wreszcie się otwierają. Stoi w nich Niall, patrzy na mnie ze smutkiem. Czuję, że stało się coś złego. Podnoszę się z podłogi, wymijam go i biegnę. Przy wejściu do pokoju, gdzie spałam stoi ta sama kobieta, którą widziałam kilka dni prędzej. Liam opiera się o futrynę i spogląda w głąb pokoju. Podchodzę bliżej, ale zatrzymują mnie jakaś ręka. Odwracam się i widzę Harrego. Kręci przecząco głową.
Chcę mu się wyrwać, chcę zobaczyć Lou!!
-macie sprzątaczkę? -odwracam się w stronę, gdzie stoi kobieta -może by posprzątała po...
-to nie jest sprzątaczka -po głosie Liama, słyszę że nie jest zadowolony tą całą sytuacją.
Wyrywam się Harremu i wymijając kobietę, która patrzy na mnie z pogardą i wzdychającego Liama.
W pokoju, który zajmowałam leżał Lou. Jego twarz wyglądała jak prześcieradło.
Powoli podeszłam a łzy stanęły mi w oczach. Chłopak wyglądał okropnie. Jego rozsypane włosy na poduszce już nie miały takiego blasku jak zazwyczaj. Usta miał lekko zaciśnięte, wyglądał jakby cierpiał.
Jego lewe ramie było zabandażowane i gdzieniegdzie prześwitywała krew... KREW!!
Chciało mi się naprawdę płakać. To nie był ten sam Lou, którego znałam.
Uklękłam przed nim i odgarnęłam kosmyk włosów z jego czoła. Był taki bezbronny.
Jak tylko zabrałam dłoń, Louis się obudził. Spojrzał na mnie przekrwionym wzrokiem, a ja poczułam jak na moim gardle zawiązuje się supeł i zaciska.
-czego chcesz? -zapytał ochrypniętym głosem, a mnie zmroziło. Patrzałam na niego i nie dowierzałam. Zdarzało się, że był dla mnie nie miły, ale nigdy nie zwracał się do mnie takimi słowami. -pytałem czego chcesz?!
-ja... ja... ja tylko... -nie mogłam wyrzucić z siebie żadnego mądrego słowa.
-wyjedź... -wskazał ręką na drzwi. Nie mogłam się ruszyć, ciągle stałam w miejscu -powiedziałem wyjdź!! nie mam ochoty na ciebie patrzeć!! -jego słowa były dla mnie jak ostrze -czego nie rozumiesz?! Wynocha!!!
Łzy zebrały mi się w oczach, odwróciłam się od mężczyzny i wybiegłam.
Nie słuchałam nikogo. Wiem, że krzyczeli za mną, ale ja...
Rozpadłam się w sekundzie na tysiące małych elementów. Moja dusza wyglądała jak pośrutowana tarcza strzelecka. Byłam teraz niczym.
Przez łzy nie wiedziałam gdzie biegnę. Nawet nie zważałam na to, że mogę wpaść pod samochód. No ale co z tego? I tak już umarłam. Umarłam z miłości do człowieka, dla którego byłam niczym! Nie byłam mu potrzebna.
Dobiegłam do parku i usiadłam na ławce. Wbiłam się w jej kąt. Podciągnęłam kolana pod brodę i dałam upust swoim łzą. Chciałam przestać istnieć, chciałam zapomnieć... chciałam zapomnieć wszystko.
Cieszyłam się, że było ciemno... przynajmniej nikt nie widział tego, że płacze. Nikt się mną nie interesował. Byłam kolejną osobą na ławce w parku. Odróżniało mnie tylko to, że miałam na sobie fartuszek. Ściągnęłam go i cisnęłam nim do kosza.
Pora chyba wrócić do domu, prawdziwego domu... do mamy.
-cholera, Shanno... -wzdrygam się, kiedy słyszę głos Harrego. Wygląda jakby biegł -jestem za stary na bieganie... -uśmiecha się szeroko
-zostaw mnie... -szepczę i chował twarz w dłoniach.
Czuję jak Harry siada obok mnie. Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie.
-powiem ci coś... więcej tego nie powiem. -chcę mu przerwać, ale mnie powstrzymuje -chcę ci powiedzieć coś... za nim znienawidzisz Lou na wieki. -czuję jak wciąga powietrze do płuc -on nawet jutro nie będzie tego pamiętał. Lou nie jest typem osoby, która bierze narkotyki... działają na niego dość silnie. Morfina robi z niego potwora, którego widziałaś. Po tym arsenale chemii, którą dostał i tak obchodził się z tobą łagodnie. Nas zjechał gorzej -śmieje się i kręci głową -on taki jest po tych wszystkich środkach. Odlatuje i jest całkiem inną osobą. Jutro nie będzie nawet tego pamiętał. Będzie sobą... dlatego też nie chciałem cię do niego puścić...
Odsuwam się od Harrego i patrzę na niego. Nie wiem czy mówi prawdę, ale w jego oczach można zobaczyć skruchę.

-chodź do domu... -kiwam głową na zgodę. Powinnam tam nie iść, ale prawda była taka, że nie miałam gdzie się podziać. Mama na pewno by mnie nie przyjęła z otwartymi ramionami.

******
Witajcie...
Chcę wam powiedzieć tylko, że nie wiem czy w czwartek ukaże się kolejny rozdział... ze względu na święta.
dziękuję :*

8 komentarzy:

  1. Boże, świetny rozdział
    Moje serce się zatrzymało, gratuluje pomysłu :)
    Pozdrawiam i życzę Miłych Świąt :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki 😍
      Cieszę się, że się podoba :))
      Tobie również Wesołych 😘

      Usuń
  2. Ja nie moge, to jest CUDOWNE, kurde kocham to, naprawde *.* caluski kochana ;*** i wesołych swiat ^^
    -Blue

    OdpowiedzUsuń
  3. To było piękne.Naprawdę piszesz zajebiście!Ten rozdział trzymał w napięciu do ostatniego zdania.
    Jak jesteśmy przy pozdrowieniach to pozdrawiam wszystkich i abyście wyszli suche w lany poniedziałek.^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki 😉
      Właśnie chodziło o to napięcie 😁
      Dzięki, dzięki... Tobie również"suchego" poniedziałku ❤

      Usuń
  4. Dla mnie rozdział był niezrozumiały. Musze się domyślać co się stało, skąd, gdzie i jak. Kiedyś byłaś moja ulubiona blogerka, ale ostatnio cos widzę ze się popsulo. Mam nadzieje ze jak zrobisz Sb ta przerwę to będzie jak dawniej. Mimo wszystko nie oceniam cie, rozumiem.
    Sciskam gorąc i wesołych świat!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem co tu jest niezrozumiałego... Ale ok.
      Również pozdrawiam.

      Usuń