wtorek, 23 lutego 2016

Osiemnaście (ONA)



Kiedyś utonę w Twych oczach, kiedyś zniknę w Twoich ramionach.

Dochodzi dziesiąta rano. Od wczorajszego wieczora nie widziałam Louisa. Pamiętam jak opierając się plecami o łóżko opowiadał mi o moim tacie. O rzeczach, o których nie miałam zielonego pojęcia. To było miłe, naprawdę.
Louis był naprawdę miłym facetem, nie mogłam sobie go wyobrazić w postaci Jokera. Mój mózg nawet tego nie przyjmował. Louis był tym Lou, który tulił mnie podczas burzy i opowiadał śmieszne historie. On nie mógł być tym Jokerem, facetem bez serca. Potworem, który zabijał ludzi. Nawet wtedy gdy do mnie strzelał, nie widziałam w nim mordercy, nawet wtedy gdy wykrzykiwałam mu w twarz, że zabił mojego ojca... nie widziałam w nim mordercy.
Ten człowiek na pewno miał dwie twarze. Dwie przeklęte maski. Mam szczęście, że poznałam tylko tą dobrą.
-o czym tak myślisz? -podskakuję na stołku, rozlewam przy tym gorącą herbatę i powinnam być zła, kiedy Liam zaczyna się śmiać, ale ja zamiast tego... sama się śmieję.
-o wszystkim... tak po prostu -wzruszam ramionami. Nie mam zamiaru mówić, że rozmyślam nad Louisem. To by mogło źle wyglądać i tak sytuacja zdaje się napięta. Wydaje mi się, że Liam i Harry ciągle nas obserwują. Tak jakby czegoś między nami szukali.
Zakrywam dłonią usta i patrzę ukradkiem na Liama. Oni myślą, że my...
-zdejmę ci dziś szwy -podchodzi do mnie, odwraca moją twarz w jego stronę i przygląda się jej. -wszytko jakoś wygląda, więc pozbędziemy się ich. Usiądź na środku kuchni, zaraz wracam.
Moje ciało zesztywniało na samo wspomnienie tego, że ktoś może podejrzewać, że jestem zauroczona Louisem. Jeśli oni to zobaczyli, to znaczy, że... on też musi wiedzieć. Jeśli on wie, to... wszystko wiadomo. Teraz już wiem, dlaczego mnie unika.
*
Siedzę na stołki z zamkniętymi oczami. Światło razie mnie prosto w nie. Liam mówił, że nie będę nic czuć, jednak nie miał racji. Czuję każdą usuwaną z mojej twarzy żyłkę. Krzywię się jednak nie chcę wydobywać z siebie żadnego dźwięku.
-ej, spokojnie -czuję ciepła dłoń na swoim ramieniu. Automatycznie jeszcze bardziej napinam mięśnie. Nie musiałam otwierać oczu, aby wiedzieć kto teraz za mną stoi. Wystarczył mi głos i zapach.
Czym pachniał Louis Joker Tomlinson?
Na pewno nie pachniał śmiercią, oczywiście to pierwsze przychodzi na myśl... ale on na pewno nie pachniał śmiercią!!
Pachniał wiosną, nową nadzieją. Sadem, który zawsze odwiedzałam u dziadków. Ogólnie pachniał Louisem i jakby niebo miało zapach, zapewne pachniałoby jak on.
Jego błękitne oczy były jak moje własne, osobiste niebo.
-spokojnie, to tylko ja. Nie spinaj się tak, bo będzie mocniej bolało -szepcze mi do ucha, a ja? Muszę się zebrać w sobie, aby czasem nie zjechać ze stołka.
Jego słowa „to tylko ja”!! To aż TY!!
Moje ciało dopiero się rozluźnia, kiedy Lou odsuwa się ode mnie i nie czuję jego dotyku. Został jeszcze zapach, ale to jeszcze mogę jakoś przetrawić.
Spoglądam na Liama, który robi dziwne ruchy głową. Po chwili rozumiem co to miało znaczyć. Kazał po prostu mu wyjść z kuchni. Chyba zakumał się, że to on jest powodem mojego lekkiego „zesztywnienia”.
Matko jaka wtopa. Mogłam się teraz tylko przygotować na jakiś wykład na cały ten temat.
-nie ruszaj się -mówi i powraca do czynności, którą wykonywał za nim wkroczył tu Lou. -lubi cię..
-co? -jestem lekko zszokowana. Byłam przygotowana na różne scenariusze, ale nie na taki.
-no Louis. On praktycznie nikogo nie lubi, nie mówię o nas -śmieje się, a ja otwieram oczy i mu się przyglądam -nas musi lubić.
-och.. -wymyka się z moich ust
-a cię lubi, jakby tak nie było.... siedziałabyś w jakiejś piwnicy i czekała na rozwój całej sytuacji.
-ale mój ojciec... -nie mogłam dać sobie ani grama nadziei, bo to mogłoby zabić moje serce i mnie.
-Lou, wziął sobie do serca prośbę twojego ojca, a raczej nakaz. To jednak co innego -uśmiecha się do mnie -widzę to w nim, nie znam go od wczoraj... -chcę go zapytać co takiego widzi w nim, ale przerywają mi głosy z salonu. Liam przykleja mi plaster do brwi -zostań tu -wychodzi.
*
Jest godzina dwudziesta, a ja siedzę w pokoju. Mam zakaz wychodzenia. Jeśli można tak nazwać trzaśnięcie drzwiami i krzyk Harrego: jeśli wyjdziesz z pokoju, to odstrzelę ci głowę.
Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Wykręcam dłonie, zaciskam nogi... tak naprawdę muszę iść do łazienki.
Pół godziny później nie wytrzymuję. Wychodzę po cichu z pokoju i na paluszkach idę do łazienki. Modle się, aby po drodze czasem nie natknąć się na Harrego. Zauważyłam, że mimo jego poczucia humoru, zawsze dotrzymuje słowa. Nie chciałam skończyć z kulką w czole, tylko dlatego że nie mogłam wytrzymać i pobiegłam do łazienki.
Wracając z łazienki usłyszałam podniesione głosy z dołu. Jestem oczywiście na tyle głupia, że zamiast iść do swojego pokoju i tam siedzieć, to schodzę po schodach.
Przy ostatnim schodku rozpoznaję głos. To Louis, na kogoś krzyczy, a druga osoba też coś mu okrzykuje. Nie rozumiem żadnego słowa, mówią w jakimś dziwnym języku.
Na paluszkach przechodzę przez salon i podchodzę do uchylonych drzwi gabinetu.
Na środku pomieszczenia klęczy jakiś mężczyzna. Jego twarz jest zakrwawiona, tak jak ubranie. Louis stoi prę kroków przed nim i wymierza w niego bronią. Przez szczelinę między drzwiami a zawiasami widzę złote buty. Mogę się założyć, że należą do Harrego.
Mężczyzna znowu coś mówi do Louis i wtedy słyszę śmiech Liama. On też tam jest, ale nie wiem dokładnie gdzie.
Mój wzrok wędruje z powrotem do Louis, który wydaje się rozluźniony, a nawet znudzony, mimo tego, że trzyma broń i wymierza ją w stronę człowieka.
Człowieka, który prawdopodobnie ma rodzinę!
Moje serce zamiera, kiedy drzwi uchylają się szerzej jakby ktoś je otworzył.

Wtedy Louis naciska na spust, rozlega się głośny huk, a ja zaczynam krzyczeć kiedy widzę, że z mężczyzna do którego strzelił Louis upada. Krzyczę jeszcze głośniej, kiedy dochodzi do mnie to, że on go zabił.
Louis patrzy na mnie w jego wzroku już nie widzę błękitnego nieba, na które chciałabym patrzeć wieczność. Jego oczy wydają się tak czarne jak otchłań na środku oceanu, do której wpadasz i już z niej nie wychodzisz żywym.
Wyraz jego twarzy jest bardziej surowy, bardziej nie obecny.
Zamieram.
Nagle Louis lekko potrząsa głową i patrzy na mnie zdziwiony, zdezorientowany. Robi krok w moją stronę.
Harry wstaje na równe nogi i idzie w moją stronę. Liam chyba nie wie co ma ze sobą zrobić.
-mówiłem, że masz nie wychodzić -Harry syczy przez zęby.
Zaczynam znowu krzyczeć i uciekam. Słyszę za sobą kroki. Podbiegam do drzwi, niestety są zamknięte. Widzę za sobą Louisa. Mam dwa wyjścia, albo dam się złapać i pokroić na kawałki, albo biec na schody i zaryglować się w pokoju. Zawsze mogłam uciec przez okno.
-Shanno -głos Louis lekko się złamie, kiedy wypowiada moje imię. Patrzę na jego dłonie, nie ma broni... ale to nie znaczy, że nie chce mnie zabić. Właśnie widziałam jak zabił człowieka! Tak obojętnie pociągnął za spust, jakby odbierał ulotkę na ulicy.
Czułam się jak w teatrze maskowym. Właśnie zobaczyłam jak z łatwością może spaść maska miłego Louisa. Łatwo ją zastąpił tą obojętną. Z łatwością wstąpił w rolę Jokera.
On naprawdę był zabójcą!
Kiedy idzie w moją stronę, ja wbiegam na schody. Ktoś łapie mnie za nogę, za wszelką cenę chcę się uwolnić więc kopię tą osobę. Słyszę jak coś spada ze schodów. Nie odwracam się biegnę do pokoju. Chcę zamknąć drzwi, ale nie udaje mi się, bo czyjaś noga ląduje między drzwiami a futryną. Zostaję z dużą siłą odepchnięta razem z drzwiami.
Cofam się w stronę okna. W drzwiach stoi Louis. Dyszy głośno. Z jego twarzy nie można nic odczytać. Nie wiem czy jest zły, jednak jego oczy wydają się być zimne.
Podchodzi do mnie powoli, jak lew polujący na zdobycz. Jego kroków w ogóle nie słychać... przez co jeszcze bardziej czuję się jak ofiara, która zaraz „pożre”.
Czuję jak parę łez spływa mi po policzku. Jestem sparaliżowana ze strach. Nawet nie mogę przełknąć śliny, nie mogę płakać.
Moje nogi uginają się pode mną i upadam na ziemię. Kulę się i czekam na swój własny koniec.
Zaciskam mocno oczy i zaczynam się modlić, aby to nie trwało długo. Bałam się śmierci jak cholera, ale chciałam umrzeć szybko.
Czuję jak Louis klęka przy mnie i głaszcze po głowie, przez co zanoszę się płaczem. Mam ochotę krzyczeć, ale nie mogę. Boję się.
Jestem taka zdezorientowana, gdy chwyta mnie w ramiona i wciąga na swoje kolana. Mocno przyciąga mnie do swojej klatki piersiowej i zaczyna kołysać.
Szepcze w moje włosy jakieś słowa, których nie mogę zrozumieć. Prawdopodobnie mają mnie uspokoić, ale po co i tak zaraz umrę...
-przepraszam.... -tyle udaje mi się zrozumieć z tego co mówi do mnie.
Nagle ogarnia mnie senność. Czuję lekki ból po prawej stronie, ale jest taki słaby, że nie ma szans wygrać ze snem. Nie wiem dlaczego tak się dzieję. Moje ciało zaczyna wiotczeć, mam problemy z otwarciem oczu. Moje powieki są tak ciężkie, jakby ktoś przyczepił mi do nich ołów.
Mój uścisk na koszulce Louis traci na mocy. Nawet nie wiedziałam, że się go kurczowo trzymam.
Ostanie co słyszę, to głos Louisa: nie musiałeś tego robić.

A później po prostu odpływam. W ciemność, która mnie mniej przeraża niż to co przed chwilą widziałam. Jeśli to była moja śmierć, to chętnie ją przyjmę. Wolałabym się już nie obudzić.

***
Dwie sprawy!!
1. Blog Love therapy bierze udział w konkursie na Blog roku 2015... prosimy was o głosy :D
głosować można od wtorku (23.02.16) od godziny 15.oo
Wszystko potrzebne znajdzie się po prawej stronie bloga, lub pod linkiem - kliknij mnie
2. wraz z Margaret przyłączyłyśmy się do pewnej akcji. także znajdziecie wszystko z prawej strony i pod linikiem - kliknij mnie

4 komentarze:

  1. Wow, dziś bardziej dramatycznie, ale mi się to podoba!! Oby tak dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skończyła się sielanka :))
      dziękuję:*

      Usuń
    2. Tak dałam rade!!!A co do rozdziału to jest świetny.Czekam na dalszą część.

      Usuń
    3. Cieszę się, że dałaś radę... Od przyszłego tygodnia nie bd musiała się tak długo czekać;) ale o tym w następnym rozdziale.
      pozdrawiam:*

      Usuń