wtorek, 19 stycznia 2016

Trzynaście (ON)


Kiedy serce mówi NIE, rozum krzyczy głośno TAK

Przewracam się z boku na bok. Spanie na kanapie w gabinecie to chyba była najgorsza z moich decyzji. Powinienem był położyć się w pokoju Liama za to, że tak po prostu oddał tej dziewczynie mój pokój. Mogłem jeszcze spać z Harrym, ale nie miałem ochoty na rozmowy typu: „stary co się z tobą dzieje?”
Ostatecznie zły i cały połamany... około czwartej nad ranem wstałem z tej przeklętej sofy, która była o dwa metry za krótka i o trzy za wąska.
W drodze do kuchni przystanąłem obok drzwi mojego pokoju. Nacisnąłem klamkę i wetknąłem głowę do środka. Dziewczyna spała skulona w kącie na moim łóżku. Wyglądała jakby się czegoś bała... no tak... bała się. Jedyną osobą, której się tu bała... byłem ja.
Zamknąłem drzwi za nim odczuła, że ktoś ją obserwuje. Nie chciałem jej obudzić.
W kuchni wsypałem kawę i wlałem wody do ekspresu, włączyłem go. Miałem ochotę na ciemną, mocną kawę.
Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się mocno. Moje płuca wypełniły się „cudowną” trucizną. Umrzesz przez to marudziła wiecznie Marta. Mimo tego, że jej słowa krążyły po mojej głowie za każdym razem, kiedy odpalałem to świństwo, to i tak to robiłem.
Kiedy wyłączył się ekspres, a w dzbanku pojawiła się czarna ciecz, odłożyłem papierosa i wlałem sobie kawy do kubka. Po pierwszym łyku poczułem, że odżyłem.
Mogłem zacząć nowy dzień, który właśnie zaczął się dla mnie o piątej rano, kiedy moje usta spotkały się z czarnym, mocnym napojem. Teraz wystarczyło zrobić tylko zrobić śniadanie, mieliśmy gościa więc wypadałoby nakarmić dziewczynę. Tylko nie byłem pewien, czy będzie chciała jeść to co ja miałem ochotę jej zaserwować. Wiem, że uwielbiała jajecznicę, płatki... nie lubiła owsianki...
Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że na robienie śniadania jest jeszcze za szybko. Harry zwlecze swój tyłem około ósmej, pobudzi przy tym wszystkich w około, mam nadzieję jednak, że da dziewczynie pospać trochę dłużej.
Z nudów zacząłem sprzątać kuchnie. O tak! Wielki Joker sprząta kuchnię, która zabrudzili wczoraj jego przyjaciele. Zachowywałem się jak jakaś gosposia. Jeszcze dwa lata temu zabijałem ludzi bez najmniejszego mrugnięcia, a teraz sprzątałem syf, który zrobili ci idioci.
Odkręciłem wodę i zacząłem myć naczynia. Była tu nas tylko szóstka, a naczyń było jak po jakimś wojsku. No ale tak, kiedy w domu był Niall, można było się tego spodziewać. Ten chłopak pochłaniał w jeden dzień więcej jedzenia niż ja przez tydzień! Nie wiem gdzie on to mieścił... wiecznie szczuplutki... prawie przezroczysty.
Chciało mi się śmiać... byłem najniższy i najstarszy z tej całej naszej „paczki”. Jak to można być najmniejszy i najdrobniejszy... a wzbudzać tyle strachu.
Odłożyłem ostatni talerz na suszarkę i wytarłem dłonie, starłem okruchy ze stołu. Wziąłem miotłę i zacząłem zamiatać. Próbowałem być jak najciszej, ale nie zawsze mi to wychodziło. Nie miałem ochoty zobaczyć wpadającego tu Harrego z bronią i krzyczącego nie wiadomo co.
Już to parę razy przerabialiśmy. Dupek wtedy prawie mnie postrzelił, miałem tyle szczęścia, ze kula przeleciała tuż obok mnie i wbiła się w ścianę. Ale przynajmniej z jednej strony... był zawsze ktoś kto pilnował domu, kiedy inni spali zimowym snem.
Ostawiłem miotłę na miejsce i zobaczyłem, że już po szóstej. Nawet nie wiem kiedy ten czas tak szybko minął.
Dolałem sobie ciepłej kawy do kubka i wypiłem wszystko do dna. Wyszedłem z kuchni, w salonie panował spokój, jak zawsze o tej godzinie.
Po szybkim prysznicu, wziąłem się za robienie śniadania. Skrzywiłem się, gdy w misie wylądowało dwudzieste jajko. Czułem się jakbym naprawdę robił śniadanie jak dla wojska.
Nigdy nie robiłem jajecznicy na śniadanie! Teraz było pytanie jak i czym to rozbić. Dwadzieścia jajek, małym widelczykiem... to chyba nie był najlepszy pomył. Nie chciałem jednak hałasować, więc widelec poszedł w ruch. Mimo tego, że spodziewałem się, że umrę machając tym żelastwem w misce... jakoś szybko poszło. Kończyłem już, kiedy poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Mój zmysł zawsze podpowiadał mi takie rzeczy. Z widelcem w dłoni odwróciłem się i zobaczyłem wpatrującą się we mnie z szeroko otwartymi oczami, Shanne. Patrzała na mnie przerażona, ale też bardzo zdziwiona. Nie wiem ile tak staliśmy, ale wystarczyło czasu, aby z widelca resztki jajka spadły mi na gołe stopy.
Z jękiem rzuciłem widelec do zlewu i sięgnąłem po ścierkę. Dziewczyna dalej na mnie patrzała. No to teraz odwaliłem niezły cyrk.
-no patrz sobie -rzuciłem, trochę za ostro -jak widzisz, pieprzony Joker też robi za gosposie.
Dziewczyna nawet nie drgnęła. Spojrzałem na nią z wymuszonym uśmiechem i nagle roześmiałem się. Teraz nie potrzebowałem jakiś tam wymuszonych uśmieszków. Śmiałem się szczerze i miałem w dupie to, że kogoś obudzę.
Shanna miała na sobie moje spodnie dresowe i T-shirt, wyglądała w tym zabawie. Mimo swojego niskiego wzrostu, przy niej wyglądałem jak wielkolud, co było widać po ubraniu.
-ładna piżamka -wydusiłem z siebie i zabrałem się za robienie dalej śniadania. Skoro księżniczka wstała, to mogłem je dokończyć.
Wylałem całą zawartość na patelnie, mieszałem wszystko szybko modląc się abym nic nie przypalił. Dawno nic nie spaliłem, ale trochę mnie krępowała ta cała sytuacja. Nigdy nigdy mi się nie przyglądał jak gotowałem! No dobra, chłopcy to co innego, a ona? A ona była obca! Teraz jej pokazywałem mój „sflaczały” wizerunek Jokera.
Z uśmiechem na twarzy, że nic nie spaliłem, wsypałem zawartość patelni do miski i postawiłem na środku stołu. Wyciągnąłem odpowiednią ilość talerzy i sztuców.
-usiądź -wskazem jej miejsce. Odwróciłem się do niej tyłem, ale słyszałem jak bosymi stopami idzie po kafelkach.
Odwróciłem się do niej i zobaczyłem jak niepewnie siada za stołem. Była pewnie przekonana, że chcę ją otruć, a ja chciałem ją tylko nakarmić. Nalałem do szklanki soku i ruszyłem w jej stronę. Gwałtownie jednak przysnąłem, gdy na jej szyi zobaczyłem brązowy krążek. Naszyjnik wyglądał jak ten ze zdjęcia, które nadesłał mi mój informator. Ponoć właśnie w nim Victor przechowywał klucz do całej zagadki. Jeśli to był ten sam naszyjnik, to właśnie wszedłem w posiadanie całej dokumentacji.
Do samego końca myślałem, że Victor nie był takim idiotą, aby narażać swoją córkę. Teraz miałem żywy dowód na to, że ten idiota naprawdę ją narażał.
-skąd to masz? -wskazałem na jej szyję. Dziewczyna automatycznie zasłoniła dłonią naszyjnik. Wstała z krzesła.
-od taty...
Zacisnąłem dłoń na szklance, która pod naporem nacisku pękła. Shanna z przerażeniem zaczęła się cofać w stronę wyjścia z kuchni. Ruszyłem za nią.
-daj mi go? -wyciągnąłem dłoń w jej kierunku. Widziałem, że ją przeraziłem, ale nie mogłem dalej zrozumieć rozumowania Victora. Wiedziałem, że był pewien, że ja ją ochronię... ale do cholery jasnej! Jak on mógł zrobić jej taką krzywdę. Mogła przez ten przeklęty naszyjnik zginąć! -Shanno, daj mi go!
-nie... -mówiła cicho, ale wyraźnie.
Byłem coraz bardziej zły. Nic chciałem aby się mnie bała, ale musiałem mieć ten przeklęty naszyjnik. Podszedłem do niej blisko i zerwałem go z jej szyi. Dziewczyna ze łzami w oczach patrzała na mnie i nagle poczułem jej dłoń na moim policzku.
Prawy policzek palił mnie do żywego. Teraz wiem co czuł Harry, kiedy oberwał od niej. Miał racje, ta dziewczyna nawet nie zna swojej siły. Ale prawda była taka, że to nie bolał mnie policzek... a coś innego, coś czego nie potrafiłem nazwać. Rodziło się w moim sercu i rozchodziło po całym ciele. Czułem jakby ktoś wbijał we mnie małe igiełki.
Potarłem policzek i uśmiechnąłem się. Taką minę miałem zawsze za nim moja ofiara padła martwa. Miałem ochotę ją zabić.. nikt nigdy mnie nie uderzył w twarz.
Shanna chyba zrozumiała, że popełniła błąd, bo zaczęła się cofać do tyłu. Uderzyła plecami o drzwi wejściowe. Zaczęła mocować się z nimi... czy ta dziewczyna myślała, że zostawimy otwarte drzwi?
-tego szukasz? -zapytałem patrząc na klucz.
Zobaczyłem w jej oczach, coś co było najlepszym lekarstwem na moją bolącą twarz. Jej strach, był dla mnie jak pokarm. Bój się mnie, bój!!
-nigdy tego nie rób -mówię przez zęby. Ledwo się powstrzymuję, aby do niej nie podejść...
-zabiłeś mojego ojca, a teraz chcesz zabić mnie! -krzyczy, a ja prawię eksploduję ze złości. Chwytam z broń leżącą w szafce i celują ją w dziewczynę. Widzę jak się wzdryga, przylega plecami do drzwi.
Ciągle słyszę w głowie jaj słowa zabiłeś mojego ojca. Moja złość osiąga maksimum i strzelam w jej kierunku. Dziewczyna krzyczy i upada na ziemię, strzelam drugi raz.
-Lou, do cholery... co ty robisz? -dwa metry ode mnie stoi Harry, trzyma broń w dłoni, prawdopodobnie użyłby jej, aby mnie postrzelić.. jakbym miał ochotę zrobić coś głupiego.
-strzelam -odpowiadam spokojnie. Teraz trochę się rozluźniłem. Całe to napięcie gdzieś ze mnie uszło. Strzelam trzeci raz, nie odwracając wzroku od przyjaciela. Kula ląduje w podłodze, tuż przy stopach Shanny. Dziewczyna znowu zaczyna krzyczeć. -a raczej demoluję mieszkanie.
-Lou... odłóż broń -mówi spokojnie i podchodzi bliżej, a ja ponownie strzelam. Tym razem to nie wiem gdzie kula kończy swój bieg, ale po chili już wiem, bo szafka obok drzwi spada z hukiem. -Lou, proszę...
Zaczynam się śmiać i parzę na Liama, który myśląc że nie zauważę, przybliżył się do dziewczyny i chciał ją zabrać z linii ognia...
-no... na co czekasz? -pytam go -zabierz ją stąd... -nie opuszczając broni, patrzę jak Liam podnosi z podłogi zlęknioną dziewczynę.
-co ty odwalasz, Louis? -teraz to on mierzy do mnie z broni -chciałeś ją zabić?
-nie... ja tylko strzelałem do drzwi...
-przecież ona tam stała!
-a ktoś jej kazał?! -jednym ruchem uwalniam magazynek, który upada z hukiem na podłogę. Nie patrząc na Harrego odkładam broń. Idę do kuchni i szukam czegoś, co pomogłoby mi rozmontować naszyjnik.
Słysze, że Harry idzie za mną.
Biorę mały scyzoryk i po chwili zabawy wyciągam z niego mały kluczyk. Patrzę na niego chwilę i odwracam się do niego przodem. Z uśmiechem podaje mu moje znalezisko. Nawet nie wiecie jakie to jest cudowne uczucie, trzymać w dłoni całe życie swoich przyjaciół. Takie mała rzecz, a cieszyła mnie.
-co to jest? -pyta zdziwiony Harry
-klucz do skrytki -posyłam mu uśmiech -mamy te przeklęte dokumenty.
Chłopak patrzy na mnie chwilę jakby nie rozumiał w ogóle co do niego mówię.
*
Ubrałem się w dres i wyszedłem z łazienki. Praktycznie ciągle trzymałem w dłoni rozwalony naszyjnik Shanny. Musiałem jakoś odkupić moje winy.
-Louis? -Harry spojrzał na mnie podejrzanie, a ja jakbym nigdy niby nic założyłem buty -co ty robisz?
Nie odpowiedziałem mu, wszedłem do swojego gabinetu i otworzyłem sejf. Stałem i wpatrywałem się w jego zawartość.
-Louis... -odwróciłem wzrok od sejfu i spojrzałem na przyjaciela -wybierasz się gdzieś?
Wyciągnąłem z sejfu kaburę i założyłem ją na ramiona. Odczułem przyjemne uczucie ucisku. -tak, wybieram się... -założyłem na to ciemną bluzę i wyciągnąłem dłoń po mojego starego przyjaciela. Dawno nie trzymałem tej metalowej rękojeści. Broń miała wygrawerowane na prawym boku „Joker”.
-przecież... -złapałem za broń. Zacisnąłem mocno dłoń na rękojeści. Wszystko pasowało doskonale.
-witaj przyjacielu, dawno nie byliśmy ze sobą tak blisko... -wiem, wiem... zwariowałem, bo przemawiałem do broni, ale ona była jak stary przyjaciel.
Wyciągnąłem jeszcze z sejfu swoje czarne skórzane rękawiczki. Miałem ochotę się śmiać... na pewno idealnie pasowały do dresu.
*
Nikt mnie nie zabił, nikt mnie nie postrzelił... nikt mnie nie rozpoznał.
Z tą myślą wracałem do domu. Byłem dość nie zadowolony z tego faktu... miałem ochotę użyć broni i zobaczyć, czy jeszcze dobrze działa. No ale trudno...
otworzyłem drzwi wejściowe i wszyscy gwałtownie wstali. Takiego powitania się nie spodziewałem.
-martwiliśmy się... -Hazz idzie w moją stronę, a ja po chamsku, go wymijam i idę w stronę mojej sypialni.
-ona tam jest... -słyszę obok siebie głos Liama.
-wiem...
-nie pozwolę Ci -nagle ląduję na ziemi. Jeden zero dla mojego przyjaciela.
Odpycham go mocno od siebie, wstaje i idę. Nim zdąża mnie dogonić, ja wchodzę i zamykam za sobą drzwi... na klucz.
Na parapecie siedzi dziewczyna. Robiła to samo co ja każdej nocy... wpatrywała się w gwiazdy na niebie.
-co tu robisz? -pyta i zeskakuje z parapetu. Próbuje pokazać, że się nie boi, ale w jej oczach widać strach.
-przyszedłem ci coś oddać i przeprosić -zrobiłem kilka kroków w jej kierunku. Dziewczyna stała dalej w miejscu jakby ją sparaliżowało. Mogłem sobie pogratulować...
Stanąłem przed nią. Mimo posiniaczonej twarzy, wyglądała cudownie. Jej ojciec chciał chyba mnie zabić!! jak mógł kazać mi pilnować takiego skarbu?!
Miałem ochotę wziąć ją w ramiona i posmakować tych delikatnych ust. Boże chciałem z niej zedrzeć mój dres i rzucić na łóżko. Odwróciłem od niej wzrok i spojrzałem na lustro, które wisiało nad łóżkiem. Miałem ochotę oglądać jej nagie odbicie w lustrze.
Spojrzałem na nią... -ładna piżama..
dziewczyna spuściła wzrok -przepraszam, ja...
-to ja przepraszam -Boże! Oszalałem! Ja naprawdę ją przeprosiłem! -nie powinienem był tak reagować, ale nigdy więcej tego nie rób -łapię jej brodę w palce i ustawiam jej twarz prosto w kierunku mojej. Czuję jak się trzęsie -uderzaj gdzie chcesz, ale nigdy nie bij mnie w twarz, rozumiesz?
Puszczam jej twarz, a ona kiwa głową
-to dla ciebie -biorę jej dłoń w swoją i kładę na niej naprawiony naszyjnik -dobranoc.

Wychodzę, nie oglądam się za siebie... i tak dziś wystarczająco dużo nabroiłem.

4 komentarze:

  1. Jezu.... serce podskoczyło mi do gardła i nie chce zejść. Rozdział.... nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa
    Wow

    OdpowiedzUsuń
  2. (Za przeproszeniem) ZAJEBISTE
    Trafiłam na ten blog przypadkowo ale teraz z niego nie wyjdę czekam na następny rozdział =D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo się cieszę!!
      miło mi bardzo :)
      pozdrawiam :*

      Usuń