Kiedy serce mówi NIE, rozum krzyczy głośno TAK
Przewracam się z boku na bok. Spanie
na kanapie w gabinecie to chyba była najgorsza z moich decyzji.
Powinienem był położyć się w pokoju Liama za to, że tak po
prostu oddał tej dziewczynie mój pokój. Mogłem jeszcze spać z
Harrym, ale nie miałem ochoty na rozmowy typu: „stary co się z
tobą dzieje?”
Ostatecznie zły i cały połamany...
około czwartej nad ranem wstałem z tej przeklętej sofy, która
była o dwa metry za krótka i o trzy za wąska.
W drodze do kuchni przystanąłem obok
drzwi mojego pokoju. Nacisnąłem klamkę i wetknąłem głowę do
środka. Dziewczyna spała skulona w kącie na moim łóżku.
Wyglądała jakby się czegoś bała... no tak... bała się. Jedyną
osobą, której się tu bała... byłem ja.
Zamknąłem drzwi za nim odczuła, że
ktoś ją obserwuje. Nie chciałem jej obudzić.
W kuchni wsypałem kawę i wlałem wody
do ekspresu, włączyłem go. Miałem ochotę na ciemną, mocną
kawę.
Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem
się mocno. Moje płuca wypełniły się „cudowną” trucizną.
Umrzesz przez to marudziła
wiecznie Marta. Mimo tego, że jej słowa krążyły po mojej głowie
za każdym razem, kiedy odpalałem to świństwo, to i tak to
robiłem.
Kiedy wyłączył
się ekspres, a w dzbanku pojawiła się czarna ciecz, odłożyłem
papierosa i wlałem sobie kawy do kubka. Po pierwszym łyku poczułem,
że odżyłem.
Mogłem zacząć
nowy dzień, który właśnie zaczął się dla mnie o piątej rano,
kiedy moje usta spotkały się z czarnym, mocnym napojem. Teraz
wystarczyło zrobić tylko zrobić śniadanie, mieliśmy gościa więc
wypadałoby nakarmić dziewczynę. Tylko nie byłem pewien, czy
będzie chciała jeść to co ja miałem ochotę jej zaserwować.
Wiem, że uwielbiała jajecznicę, płatki... nie lubiła owsianki...
Spojrzałem na
zegarek i stwierdziłem, że na robienie śniadania jest jeszcze za
szybko. Harry zwlecze swój tyłem około ósmej, pobudzi przy tym
wszystkich w około, mam nadzieję jednak, że da dziewczynie pospać
trochę dłużej.
Z nudów zacząłem
sprzątać kuchnie. O tak! Wielki Joker sprząta kuchnię, która
zabrudzili wczoraj jego przyjaciele. Zachowywałem się jak jakaś
gosposia. Jeszcze dwa lata temu zabijałem ludzi bez najmniejszego
mrugnięcia, a teraz sprzątałem syf, który zrobili ci idioci.
Odkręciłem wodę
i zacząłem myć naczynia. Była tu nas tylko szóstka, a naczyń
było jak po jakimś wojsku. No ale tak, kiedy w domu był Niall,
można było się tego spodziewać. Ten chłopak pochłaniał w jeden
dzień więcej jedzenia niż ja przez tydzień! Nie wiem gdzie on to
mieścił... wiecznie szczuplutki... prawie przezroczysty.
Chciało mi się
śmiać... byłem najniższy i najstarszy z tej całej naszej
„paczki”. Jak to można być najmniejszy i najdrobniejszy... a
wzbudzać tyle strachu.
Odłożyłem
ostatni talerz na suszarkę i wytarłem dłonie, starłem okruchy ze
stołu. Wziąłem miotłę i zacząłem zamiatać. Próbowałem być
jak najciszej, ale nie zawsze mi to wychodziło. Nie miałem ochoty
zobaczyć wpadającego tu Harrego z bronią i krzyczącego nie
wiadomo co.
Już to parę razy
przerabialiśmy. Dupek wtedy prawie mnie postrzelił, miałem tyle
szczęścia, ze kula przeleciała tuż obok mnie i wbiła się w
ścianę. Ale przynajmniej z jednej strony... był zawsze ktoś kto
pilnował domu, kiedy inni spali zimowym snem.
Ostawiłem miotłę
na miejsce i zobaczyłem, że już po szóstej. Nawet nie wiem kiedy
ten czas tak szybko minął.
Dolałem sobie
ciepłej kawy do kubka i wypiłem wszystko do dna. Wyszedłem z
kuchni, w salonie panował spokój, jak zawsze o tej godzinie.
Po szybkim
prysznicu, wziąłem się za robienie śniadania. Skrzywiłem się,
gdy w misie wylądowało dwudzieste jajko. Czułem się jakbym
naprawdę robił śniadanie jak dla wojska.
Nigdy
nie robiłem jajecznicy na śniadanie! Teraz było pytanie jak i czym
to rozbić. Dwadzieścia jajek, małym widelczykiem... to chyba nie
był najlepszy pomył. Nie chciałem jednak hałasować, więc
widelec poszedł w ruch. Mimo tego, że spodziewałem się, że umrę
machając tym żelastwem w misce... jakoś szybko poszło. Kończyłem
już, kiedy poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Mój zmysł zawsze
podpowiadał mi takie rzeczy. Z widelcem w dłoni odwróciłem się i
zobaczyłem wpatrującą się we mnie z szeroko otwartymi oczami,
Shanne. Patrzała na mnie przerażona, ale też bardzo zdziwiona. Nie
wiem ile tak staliśmy, ale wystarczyło czasu, aby z widelca resztki
jajka spadły mi na gołe stopy.
Z jękiem rzuciłem
widelec do zlewu i sięgnąłem po ścierkę. Dziewczyna dalej na
mnie patrzała. No to teraz odwaliłem niezły cyrk.
-no patrz sobie
-rzuciłem, trochę za ostro -jak widzisz, pieprzony Joker też robi
za gosposie.
Dziewczyna nawet
nie drgnęła. Spojrzałem na nią z wymuszonym uśmiechem i nagle
roześmiałem się. Teraz nie potrzebowałem jakiś tam wymuszonych
uśmieszków. Śmiałem się szczerze i miałem w dupie to, że kogoś
obudzę.
Shanna miała na
sobie moje spodnie dresowe i T-shirt, wyglądała w tym zabawie. Mimo
swojego niskiego wzrostu, przy niej wyglądałem jak wielkolud, co
było widać po ubraniu.
-ładna piżamka
-wydusiłem z siebie i zabrałem się za robienie dalej śniadania.
Skoro księżniczka wstała, to mogłem je dokończyć.
Wylałem całą
zawartość na patelnie, mieszałem wszystko szybko modląc się abym
nic nie przypalił. Dawno nic nie spaliłem, ale trochę mnie
krępowała ta cała sytuacja. Nigdy nigdy mi się nie przyglądał
jak gotowałem! No dobra, chłopcy to co innego, a ona? A ona była
obca! Teraz jej pokazywałem mój „sflaczały” wizerunek Jokera.
Z uśmiechem na
twarzy, że nic nie spaliłem, wsypałem zawartość patelni do miski
i postawiłem na środku stołu. Wyciągnąłem odpowiednią ilość
talerzy i sztuców.
-usiądź -wskazem
jej miejsce. Odwróciłem się do niej tyłem, ale słyszałem jak
bosymi stopami idzie po kafelkach.
Odwróciłem się
do niej i zobaczyłem jak niepewnie siada za stołem. Była pewnie
przekonana, że chcę ją otruć, a ja chciałem ją tylko nakarmić.
Nalałem do szklanki soku i ruszyłem w jej stronę. Gwałtownie
jednak przysnąłem, gdy na jej szyi zobaczyłem brązowy krążek.
Naszyjnik wyglądał jak ten ze zdjęcia, które nadesłał mi mój
informator. Ponoć właśnie w nim Victor przechowywał klucz do
całej zagadki. Jeśli to był ten sam naszyjnik, to właśnie
wszedłem w posiadanie całej dokumentacji.
Do samego końca
myślałem, że Victor nie był takim idiotą, aby narażać swoją
córkę. Teraz miałem żywy dowód na to, że ten idiota naprawdę
ją narażał.
-skąd to masz?
-wskazałem na jej szyję. Dziewczyna automatycznie zasłoniła
dłonią naszyjnik. Wstała z krzesła.
-od taty...
Zacisnąłem dłoń
na szklance, która pod naporem nacisku pękła. Shanna z
przerażeniem zaczęła się cofać w stronę wyjścia z kuchni.
Ruszyłem za nią.
-daj mi go?
-wyciągnąłem dłoń w jej kierunku. Widziałem, że ją
przeraziłem, ale nie mogłem dalej zrozumieć rozumowania Victora.
Wiedziałem, że był pewien, że ja ją ochronię... ale do cholery
jasnej! Jak on mógł zrobić jej taką krzywdę. Mogła przez ten
przeklęty naszyjnik zginąć! -Shanno, daj mi go!
-nie... -mówiła
cicho, ale wyraźnie.
Byłem coraz
bardziej zły. Nic chciałem aby się mnie bała, ale musiałem mieć
ten przeklęty naszyjnik. Podszedłem do niej blisko i zerwałem go z
jej szyi. Dziewczyna ze łzami w oczach patrzała na mnie i nagle
poczułem jej dłoń na moim policzku.
Prawy policzek
palił mnie do żywego. Teraz wiem co czuł Harry, kiedy oberwał od
niej. Miał racje, ta dziewczyna nawet nie zna swojej siły. Ale
prawda była taka, że to nie bolał mnie policzek... a coś innego,
coś czego nie potrafiłem nazwać. Rodziło się w moim sercu i
rozchodziło po całym ciele. Czułem jakby ktoś wbijał we mnie
małe igiełki.
Potarłem policzek
i uśmiechnąłem się. Taką minę miałem zawsze za nim moja ofiara
padła martwa. Miałem ochotę ją zabić.. nikt nigdy mnie nie
uderzył w twarz.
Shanna chyba
zrozumiała, że popełniła błąd, bo zaczęła się cofać do
tyłu. Uderzyła plecami o drzwi wejściowe. Zaczęła mocować się
z nimi... czy ta dziewczyna myślała, że zostawimy otwarte drzwi?
-tego szukasz?
-zapytałem patrząc na klucz.
Zobaczyłem w jej
oczach, coś co było najlepszym lekarstwem na moją bolącą twarz.
Jej strach, był dla mnie jak pokarm. Bój się mnie, bój!!
-nigdy tego nie rób
-mówię przez zęby. Ledwo się powstrzymuję, aby do niej nie
podejść...
-zabiłeś mojego
ojca, a teraz chcesz zabić mnie! -krzyczy, a ja prawię eksploduję
ze złości. Chwytam z broń leżącą w szafce i celują ją w
dziewczynę. Widzę jak się wzdryga, przylega plecami do drzwi.
Ciągle słyszę w
głowie jaj słowa zabiłeś
mojego ojca. Moja złość
osiąga maksimum i strzelam w jej kierunku. Dziewczyna krzyczy i
upada na ziemię, strzelam drugi raz.
-Lou, do cholery... co ty robisz? -dwa metry ode mnie stoi Harry,
trzyma broń w dłoni, prawdopodobnie użyłby jej, aby mnie
postrzelić.. jakbym miał ochotę zrobić coś głupiego.
-strzelam -odpowiadam spokojnie. Teraz trochę się rozluźniłem.
Całe to napięcie gdzieś ze mnie uszło. Strzelam trzeci raz, nie
odwracając wzroku od przyjaciela. Kula ląduje w podłodze, tuż
przy stopach Shanny. Dziewczyna znowu zaczyna krzyczeć. -a raczej
demoluję mieszkanie.
-Lou... odłóż broń -mówi spokojnie i podchodzi bliżej, a ja
ponownie strzelam. Tym razem to nie wiem gdzie kula kończy swój
bieg, ale po chili już wiem, bo szafka obok drzwi spada z hukiem.
-Lou, proszę...
Zaczynam się śmiać i parzę na Liama, który myśląc że nie
zauważę, przybliżył się do dziewczyny i chciał ją zabrać z
linii ognia...
-no... na co czekasz? -pytam go -zabierz ją stąd... -nie
opuszczając broni, patrzę jak Liam podnosi z podłogi zlęknioną
dziewczynę.
-co ty odwalasz, Louis? -teraz to on mierzy do mnie z broni -chciałeś
ją zabić?
-nie... ja tylko strzelałem do drzwi...
-przecież ona tam stała!
-a ktoś jej kazał?! -jednym ruchem uwalniam magazynek, który upada
z hukiem na podłogę. Nie patrząc na Harrego odkładam broń. Idę
do kuchni i szukam czegoś, co pomogłoby mi rozmontować naszyjnik.
Słysze, że Harry idzie za mną.
Biorę mały scyzoryk i po chwili zabawy wyciągam z niego mały
kluczyk. Patrzę na niego chwilę i odwracam się do niego przodem. Z
uśmiechem podaje mu moje znalezisko. Nawet nie wiecie jakie to jest
cudowne uczucie, trzymać w dłoni całe życie swoich przyjaciół.
Takie mała rzecz, a cieszyła mnie.
-co to jest? -pyta zdziwiony Harry
-klucz do skrytki -posyłam mu uśmiech -mamy te przeklęte
dokumenty.
Chłopak patrzy na mnie chwilę jakby nie rozumiał w ogóle co do
niego mówię.
*
Ubrałem się w dres i wyszedłem z łazienki. Praktycznie ciągle
trzymałem w dłoni rozwalony naszyjnik Shanny. Musiałem jakoś
odkupić moje winy.
-Louis? -Harry spojrzał na mnie podejrzanie, a ja jakbym nigdy niby
nic założyłem buty -co ty robisz?
Nie odpowiedziałem mu, wszedłem do swojego gabinetu i otworzyłem
sejf. Stałem i wpatrywałem się w jego zawartość.
-Louis... -odwróciłem wzrok od sejfu i spojrzałem na przyjaciela
-wybierasz się gdzieś?
Wyciągnąłem z sejfu kaburę i założyłem ją na ramiona.
Odczułem przyjemne uczucie ucisku. -tak, wybieram się... -założyłem
na to ciemną bluzę i wyciągnąłem dłoń po mojego starego
przyjaciela. Dawno nie trzymałem tej metalowej rękojeści. Broń
miała wygrawerowane na prawym boku „Joker”.
-przecież... -złapałem za broń. Zacisnąłem mocno dłoń na
rękojeści. Wszystko pasowało doskonale.
-witaj przyjacielu, dawno nie byliśmy ze sobą tak blisko... -wiem,
wiem... zwariowałem, bo przemawiałem do broni, ale ona była jak
stary przyjaciel.
Wyciągnąłem jeszcze z sejfu swoje czarne skórzane rękawiczki.
Miałem ochotę się śmiać... na pewno idealnie pasowały do dresu.
*
Nikt mnie nie zabił, nikt mnie nie postrzelił... nikt mnie nie
rozpoznał.
Z tą myślą wracałem do domu. Byłem dość nie zadowolony z tego
faktu... miałem ochotę użyć broni i zobaczyć, czy jeszcze dobrze
działa. No ale trudno...
otworzyłem drzwi wejściowe i wszyscy gwałtownie wstali. Takiego
powitania się nie spodziewałem.
-martwiliśmy się... -Hazz idzie w moją stronę, a ja po chamsku,
go wymijam i idę w stronę mojej sypialni.
-ona tam jest... -słyszę obok siebie głos Liama.
-wiem...
-nie pozwolę Ci -nagle ląduję na ziemi. Jeden zero dla mojego
przyjaciela.
Odpycham go mocno od siebie, wstaje i idę. Nim zdąża mnie dogonić,
ja wchodzę i zamykam za sobą drzwi... na klucz.
Na parapecie siedzi dziewczyna. Robiła to samo co ja każdej nocy...
wpatrywała się w gwiazdy na niebie.
-co tu robisz? -pyta i zeskakuje z parapetu. Próbuje pokazać, że
się nie boi, ale w jej oczach widać strach.
-przyszedłem ci coś oddać i przeprosić -zrobiłem kilka kroków w
jej kierunku. Dziewczyna stała dalej w miejscu jakby ją
sparaliżowało. Mogłem sobie pogratulować...
Stanąłem przed nią. Mimo posiniaczonej twarzy, wyglądała
cudownie. Jej ojciec chciał chyba mnie zabić!! jak mógł kazać mi
pilnować takiego skarbu?!
Miałem ochotę wziąć ją w ramiona i posmakować tych delikatnych
ust. Boże chciałem z niej zedrzeć mój dres i rzucić na łóżko.
Odwróciłem od niej wzrok i spojrzałem na lustro, które wisiało
nad łóżkiem. Miałem ochotę oglądać jej nagie odbicie w
lustrze.
Spojrzałem na nią... -ładna piżama..
dziewczyna spuściła wzrok -przepraszam, ja...
-to ja przepraszam -Boże! Oszalałem! Ja naprawdę ją przeprosiłem!
-nie powinienem był tak reagować, ale nigdy więcej tego nie rób
-łapię jej brodę w palce i ustawiam jej twarz prosto w kierunku
mojej. Czuję jak się trzęsie -uderzaj gdzie chcesz, ale nigdy nie
bij mnie w twarz, rozumiesz?
Puszczam jej twarz, a ona kiwa głową
-to dla ciebie -biorę jej dłoń w swoją i kładę na niej
naprawiony naszyjnik -dobranoc.
Wychodzę, nie oglądam się za siebie... i tak dziś wystarczająco
dużo nabroiłem.
Jezu.... serce podskoczyło mi do gardła i nie chce zejść. Rozdział.... nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa
OdpowiedzUsuńWow
Cieszę się, że się spodobał:)
Usuń(Za przeproszeniem) ZAJEBISTE
OdpowiedzUsuńTrafiłam na ten blog przypadkowo ale teraz z niego nie wyjdę czekam na następny rozdział =D
bardzo się cieszę!!
Usuńmiło mi bardzo :)
pozdrawiam :*