wtorek, 8 grudnia 2015

Dziewięć (ON)



Życie jest, za krótkie, aby pić marne wino.

Jestem w lesie, na polanie. Otacza mnie na głucha cisza. Oprócz wiatru nic nie słyszę.
Wtedy za drzewa wyłania się ON, Felix. Patrzy na mnie i głupio się śmieje. Mnie nie jest do śmiechu, kiedy widzę, że w dłoni trzyma broń. Wymierza ją we mnie. Nie minęła sekunda, a słyszę świst wystrzelonej kuli. Trafia mnie w pierś, upadam. Ból jest tępy, rozrywający. Przestaję słyszeć, w uszach czuję tylko bicie swojego serca. Resztkami sił przykładam dłoń do piersi, wtedy czuję jak druga kula przeszywa moje ciało... ostatnie co słyszę, to jego śmiech...
Budzę się gwałtownie. Przykładam dłoń do piersi, jest cała bez żadnej rany. Tylko czuję dwie małe blizny po kulach.
Przecieram spoconą twarz pościelą. Dawno nie miałem tego snu. Nie wiem dlaczego akurat teraz.
Nagle do pokoju wpada Hazz z wymierzoną prosto we mnie bronią. Zakrywam automatycznie pierś. Za nim zaraz przez drzwi wbiega Zayn, rozgląda się zdezorientowany. Ostatni wbiega Liam, który potyka się o coś leżącego na ziemi i ląduje twarzą na podłodze. Jakby miał broń, to pewnie ktoś by był ranny.
-cholera, Lou -jęczy Hazz opuszczając broń. Patrzę jak ją zabezpiecza i odkłada na stolik -darłeś się jakby ktoś obdzierał cię za skóry. Co się stało?
Patrzą na mnie troje, a ja nie wiem co mam powiedzieć. Przecież nie mogłem im tak po prostu powiedzieć. Sorry chłopacy, to tylko koszmar! Tak Lou Joker, też ma koszmary
-nic -upadam plecami na łóżko. Zakrywam dłońmi twarz, chciałbym aby stąd wyszli.
Słyszę jak wychodzą. Oddycham spokojnie, kiedy drzwi za nimi się zamykają. Siadam i napotykam zielone oczy. Z jękiem upadam ponownie na łóżko.
Terapia w wykonaniu Harrego, może być bardzo trudna. Jemu nigdy nie da się wcisnąć kitu, a ja naprawdę nie miałem ochoty mówić mu co się dzieje.
-gadaj -słyszę jego głos obok ucha. Otwieram oczy i widzę jak nade mną wisi. Jest zły -gadaj -ponagla mnie, a ja czuję jakby coś zasznurowało mi usta. -za cztery godziny mam zajęcia z twoją panną, więc jeśli nie chcesz abym ją zabił, to gadaj.
-o czym ty pieprzysz? -usiadłem gwałtownie. Harry zdążył uskoczyć
-Lou, co jest? To nie pierwszy raz -syczy. Patrzę jak chodzi po moim pokoju. Jego bose nogi uderzają o podłogę. Zaczyna mnie to trochę denerwować. Mam ochotę krzyknąć, aby przestał, już wolałbym aby zapakował we mnie kulkę.
Moje mięśnie się naprężają na wspomnienie snu. Minęło tyle lat, a nie mogę dalej uwierzyć, że człowiek którego uważałem za najlepszego przyjaciela, chciał pozbawić mnie życia. Dla niego liczyła się tylko i wyłącznie władza, a ja przez ostatnie kilkanaście lat dzierżyłem ją w dłoni. To mnie się bali a nie jego. Myślę, że mimo upływu lat, dalej tak jest. Nikt się go nie boi, dlatego szuka dokumentów. Każdy, kto dostanie te przeklęte papiery w ręce -zniszczy go. Ja się o siebie nie bałem. Co by się nie stało, ja zawsze wyjdę z tego obronną ręką.
-Lou... -głos Harrego przywraca mnie do rzeczywistości. Patrzę na niego i zaczynam się śmiać.
*
Po kiepskim poranku, czas na kiepski dzień.
Siedziałem przy stole i rzucałem kartami w tarczę. Ostatnio to była moja jedyna rozrywka. Spędzanie całych dni w tym domu, wychodziło mi już bokiem. Poszukiwania mordercy Victora ciągnęły się w nieskończoność. Coraz bardziej zastanawiałem się, czy to był dobry pomysł, aby wszystko robić z ukrycia. Ludzie nie chcieli sypać, bo wiedzieli, że nic im nie grozi. Wielki Joker nie żył i mieli wszystko w poszanowaniu.
Zacząłem rozważać powrót do życia. Śmiesznie to brzmi.
-Louis... -spojrzałem na Harrego. Dziwnie wyglądał w flanelowej koszuli. Mimo, że standardowo była rozpięta, teraz miał pod nią czarny podkoszulek -wychodzę pilnować, tej twojej laluni
-ona nie jest moja -celuję w niego kartą
-a mogłaby być... -moja ręka opada i karta przecina lekko moją dłoń
-co masz na myśli?
-jesteście identyczni -za nim zdążyłem mu odpowiedzieć, drzwi wejściowe zamykają się z trzaskiem. Nie wiem co miał na myśli mówiąc to, ale dla mnie to nie było zabawne. Ale przecież dla mnie ostatnio nic nie jest zabawne, cóż się dziwić?!
*
To był ciężki dzień, ale udany. Po wielu telefonach namierzyłem miejsce, gdzie Victor ukrył wszystkie papiery. Nie byłem oczywiście zdziwiony faktem, gdzie się znajdują, ale chyba Victor nie przemyśl tego do końca. Przez jego lekkomyślność mogła zginąć jego córka, z drugiej jednak strony byłem ja. Nie odmówiłem mu pomocy, więc miał pewność, że utrzymam ją przy życiu.
Idę zrobić sobie herbaty, kiedy do domu wchodzi Hazz. Przystanąłem kiedy zobaczyłem jak wygląda. Miał źle zapięta koszulę, a podkoszulek spod niej gdzieś zniknął. Teraz zamiast torby w ręku, trzymał swoje buty. Na jego piersi, było widać czerwony duży ślad, a na lewym policzku miał rozmazaną szminkę.
Pokręciłem z uśmiechem głową.
-przeleciałeś jakąś studentkę? -nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.
-żeby tylko jedną -mruknął.
-i jak obiekt?
-jej przyjaciółeczka, mówiła że Shan ma problem z jakimś chłopakiem -podszedłem do niego. Nie wiem dlaczego ale lekko się zagotowałem. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić, że mała Shan mogłaby mieć coś wspólnego z facetami.
-i.....
-zapytała, czy nie mogę mu skopać tyłka -roześmiał się, a we mnie coraz bardziej się gotowało. Na samo wspomnienie jej maleńkich dłoni na moim ciele, jej oddechu na mojej piersi.
Nikt nie miał prawa jej dotykać, a nawet o niej myśleć!
-zabiję go -wiem, że te słowa w ustach innego człowieka zabrzmiałyby śmiesznie, ale w moich? Kiedy mówię, że kogoś zabiję to, to zrobię.
-to nieszkodliwy szczeniak -Harry klepie mnie po ramieniu -Shan dobrze sobie z nim radzi, ale łazi ciągle za nią. Będę miał gościa na oku -wymija mnie i idzie do swojego pokoju. Nie wiem ile w tym prawdy, że chłopaczek jest nieszkodliwy. Mam jednak nadzieję, że Hazz wie co robi i nie będę musiał naprawdę zabić chłopaka. Zabijanie dzieci jakoś nie leży w mojej naturze, ale dla mojej Shanny...
cholera, co ja pieprzę?! Jakiej mojej ?!
Raz trzymałem ja w ramionach. Nie rozumiem skąd we mnie takie dziwne uczucia.
-dobra... -słyszę jak Harry przystaje, gdy widzie mnie w tym samym miejscu gdzie mnie zostawił. Wie dobrze, że ostatnio dość dziwnie się zachowuje, więc teraz znowu czeka mnie pogawędka typu Lou, co się stało? Jestem jednak zdziwiony, kiedy słyszę -popieprzyło cię? Podchodzi do mnie i pokazuje mi moją dłoń. Spoglądam na nią i krzywię się. Teraz zaczynam odczuwać ból. Nawet nie wiem kiedy zacząłem zaciskać dłoń w pięść. Zgniotłem jedną z moich kart. Niektóre z nich potrafiły przeciąć włos na pół. Moja ręka nie była dla nich największą przeszkoda.
Otworzyłem dłoń, a zakrwawiony zwitek papieru upadł na ziemi.
-chyba tak -jęczę. Krew z mojej dłoni płynąć strumieniem. Może to dziwne, ale zacząłem się zastanawiać, ile czasu by upłynęło za nim bym się wykrwawił.
Ostatnio coraz częściej myślałem o śmierci.
-Payn! -krzyczy. Zamykam oczy, gdy świat zaczyna mi przed nimi wirować. Najwidoczniej za dużo krwi zacząłem tracić.
Ostatnie co słyszę, to...
-czego, uczę się...

A później widzę tylko ciemność, która mnie pochłania. Ostatnio zabrała mnie w swoje czeluście, dwa lata temu. Czy to nie dziwne, że akurat dziś prześnił mi się ten koszmar?




2 komentarze:

  1. Uuuuuu.... wciąga jak narkotyk hehe
    Czekam na dalszą część
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń