Życie jest, za krótkie, aby pić marne wino.
Jestem w lesie, na polanie. Otacza
mnie na głucha cisza. Oprócz wiatru nic nie słyszę.
Wtedy za drzewa wyłania się ON,
Felix. Patrzy na mnie i głupio się śmieje. Mnie nie jest do
śmiechu, kiedy widzę, że w dłoni trzyma broń. Wymierza ją we
mnie. Nie minęła sekunda, a słyszę świst wystrzelonej kuli.
Trafia mnie w pierś, upadam. Ból jest tępy, rozrywający.
Przestaję słyszeć, w uszach czuję tylko bicie swojego serca.
Resztkami sił przykładam dłoń do piersi, wtedy czuję jak druga
kula przeszywa moje ciało... ostatnie co słyszę, to jego śmiech...
Budzę się
gwałtownie. Przykładam dłoń do piersi, jest cała bez żadnej
rany. Tylko czuję dwie małe blizny po kulach.
Przecieram spoconą
twarz pościelą. Dawno nie miałem tego snu. Nie wiem dlaczego
akurat teraz.
Nagle do pokoju
wpada Hazz z wymierzoną prosto we mnie bronią. Zakrywam
automatycznie pierś. Za nim zaraz przez drzwi wbiega Zayn, rozgląda
się zdezorientowany. Ostatni wbiega Liam, który potyka się o coś
leżącego na ziemi i ląduje twarzą na podłodze. Jakby miał broń,
to pewnie ktoś by był ranny.
-cholera, Lou
-jęczy Hazz opuszczając broń. Patrzę jak ją zabezpiecza i
odkłada na stolik -darłeś się jakby ktoś obdzierał cię za
skóry. Co się stało?
Patrzą na mnie
troje, a ja nie wiem co mam powiedzieć. Przecież nie mogłem im tak
po prostu powiedzieć. Sorry chłopacy, to tylko koszmar! Tak Lou
Joker, też ma koszmary
-nic -upadam
plecami na łóżko. Zakrywam dłońmi twarz, chciałbym aby stąd
wyszli.
Słyszę jak
wychodzą. Oddycham spokojnie, kiedy drzwi za nimi się zamykają.
Siadam i napotykam zielone oczy. Z jękiem upadam ponownie na łóżko.
Terapia w wykonaniu
Harrego, może być bardzo trudna. Jemu nigdy nie da się wcisnąć
kitu, a ja naprawdę nie miałem ochoty mówić mu co się dzieje.
-gadaj -słyszę
jego głos obok ucha. Otwieram oczy i widzę jak nade mną wisi. Jest
zły -gadaj -ponagla mnie, a ja czuję jakby coś zasznurowało mi
usta. -za cztery godziny mam zajęcia z twoją panną, więc jeśli
nie chcesz abym ją zabił, to gadaj.
-o czym ty
pieprzysz? -usiadłem gwałtownie. Harry zdążył uskoczyć
-Lou, co jest? To
nie pierwszy raz -syczy. Patrzę jak chodzi po moim pokoju. Jego bose
nogi uderzają o podłogę. Zaczyna mnie to trochę denerwować. Mam
ochotę krzyknąć, aby przestał, już wolałbym aby zapakował we
mnie kulkę.
Moje mięśnie się
naprężają na wspomnienie snu. Minęło tyle lat, a nie mogę dalej
uwierzyć, że człowiek którego uważałem za najlepszego
przyjaciela, chciał pozbawić mnie życia. Dla niego liczyła się
tylko i wyłącznie władza, a ja przez ostatnie kilkanaście lat
dzierżyłem ją w dłoni. To mnie się bali a nie jego. Myślę, że
mimo upływu lat, dalej tak jest. Nikt się go nie boi, dlatego szuka
dokumentów. Każdy, kto dostanie te przeklęte papiery w ręce
-zniszczy go. Ja się o siebie nie bałem. Co by się nie stało, ja
zawsze wyjdę z tego obronną ręką.
-Lou... -głos
Harrego przywraca mnie do rzeczywistości. Patrzę na niego i
zaczynam się śmiać.
*
Po kiepskim
poranku, czas na kiepski dzień.
Siedziałem przy
stole i rzucałem kartami w tarczę. Ostatnio to była moja jedyna
rozrywka. Spędzanie całych dni w tym domu, wychodziło mi już
bokiem. Poszukiwania mordercy Victora ciągnęły się w
nieskończoność. Coraz bardziej zastanawiałem się, czy to był
dobry pomysł, aby wszystko robić z ukrycia. Ludzie nie chcieli
sypać, bo wiedzieli, że nic im nie grozi. Wielki Joker nie żył i
mieli wszystko w poszanowaniu.
Zacząłem rozważać
powrót do życia. Śmiesznie to brzmi.
-Louis...
-spojrzałem na Harrego. Dziwnie wyglądał w flanelowej koszuli.
Mimo, że standardowo była rozpięta, teraz miał pod nią czarny
podkoszulek -wychodzę pilnować, tej twojej laluni
-ona nie jest moja
-celuję w niego kartą
-a mogłaby być...
-moja ręka opada i karta przecina lekko moją dłoń
-co masz na myśli?
-jesteście
identyczni -za nim zdążyłem mu odpowiedzieć, drzwi wejściowe
zamykają się z trzaskiem. Nie wiem co miał na myśli mówiąc to,
ale dla mnie to nie było zabawne. Ale przecież dla mnie ostatnio
nic nie jest zabawne, cóż się dziwić?!
*
To był ciężki
dzień, ale udany. Po wielu telefonach namierzyłem miejsce, gdzie
Victor ukrył wszystkie papiery. Nie byłem oczywiście zdziwiony
faktem, gdzie się znajdują, ale chyba Victor nie przemyśl tego do
końca. Przez jego lekkomyślność mogła zginąć jego córka, z
drugiej jednak strony byłem ja. Nie odmówiłem mu pomocy, więc
miał pewność, że utrzymam ją przy życiu.
Idę zrobić sobie
herbaty, kiedy do domu wchodzi Hazz. Przystanąłem kiedy zobaczyłem
jak wygląda. Miał źle zapięta koszulę, a podkoszulek spod niej
gdzieś zniknął. Teraz zamiast torby w ręku, trzymał swoje buty.
Na jego piersi, było widać czerwony duży ślad, a na lewym
policzku miał rozmazaną szminkę.
Pokręciłem z
uśmiechem głową.
-przeleciałeś
jakąś studentkę? -nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.
-żeby tylko jedną
-mruknął.
-i jak obiekt?
-jej
przyjaciółeczka, mówiła że Shan ma problem z jakimś chłopakiem
-podszedłem do niego. Nie wiem dlaczego ale lekko się zagotowałem.
Nawet nie mogłem sobie wyobrazić, że mała Shan mogłaby mieć coś
wspólnego z facetami.
-i.....
-zapytała, czy nie
mogę mu skopać tyłka -roześmiał się, a we mnie coraz bardziej
się gotowało. Na samo wspomnienie jej maleńkich dłoni na moim
ciele, jej oddechu na mojej piersi.
Nikt nie miał
prawa jej dotykać, a nawet o niej myśleć!
-zabiję go -wiem,
że te słowa w ustach innego człowieka zabrzmiałyby śmiesznie,
ale w moich? Kiedy mówię, że kogoś zabiję to, to zrobię.
-to nieszkodliwy
szczeniak -Harry klepie mnie po ramieniu -Shan dobrze sobie z nim
radzi, ale łazi ciągle za nią. Będę miał gościa na oku -wymija
mnie i idzie do swojego pokoju. Nie wiem ile w tym prawdy, że
chłopaczek jest nieszkodliwy. Mam jednak nadzieję, że Hazz wie co
robi i nie będę musiał naprawdę zabić chłopaka. Zabijanie
dzieci jakoś nie leży w mojej naturze, ale dla mojej Shanny...
cholera, co ja
pieprzę?! Jakiej mojej ?!
Raz trzymałem ja w
ramionach. Nie rozumiem skąd we mnie takie dziwne uczucia.
-dobra... -słyszę
jak Harry przystaje, gdy widzie mnie w tym samym miejscu gdzie mnie
zostawił. Wie dobrze, że ostatnio dość dziwnie się zachowuje,
więc teraz znowu czeka mnie pogawędka typu Lou, co się stało?
Jestem jednak zdziwiony, kiedy słyszę -popieprzyło cię?
Podchodzi do mnie i pokazuje mi moją dłoń. Spoglądam na nią i
krzywię się. Teraz zaczynam odczuwać ból. Nawet nie wiem kiedy
zacząłem zaciskać dłoń w pięść. Zgniotłem jedną z moich
kart. Niektóre z nich potrafiły przeciąć włos na pół. Moja
ręka nie była dla nich największą przeszkoda.
Otworzyłem dłoń,
a zakrwawiony zwitek papieru upadł na ziemi.
-chyba tak -jęczę.
Krew z mojej dłoni płynąć strumieniem. Może to dziwne, ale
zacząłem się zastanawiać, ile czasu by upłynęło za nim bym się
wykrwawił.
Ostatnio coraz
częściej myślałem o śmierci.
-Payn! -krzyczy.
Zamykam oczy, gdy świat zaczyna mi przed nimi wirować.
Najwidoczniej za dużo krwi zacząłem tracić.
Ostatnie co słyszę,
to...
-czego, uczę
się...
A później widzę
tylko ciemność, która mnie pochłania. Ostatnio zabrała mnie w
swoje czeluście, dwa lata temu. Czy to nie dziwne, że akurat dziś
prześnił mi się ten koszmar?
Uuuuuu.... wciąga jak narkotyk hehe
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszą część
Pozdrawiam
Bardzo się cieszę:)
UsuńPozdrawiam:*