środa, 17 sierpnia 2016

pięć

Najprostsze rozwiązania zawsze są najtrudniejsze.

Obudziłam się cała spocona. Kolejny koszmar. Niby byłam rozbudzona, ale dalej przed oczami miałam twarz umierającego Louis'a. Wszędzie krew... dlaczego te przeklęte koszmary nie mogły mi opuścić?! Chciałam o tym wszystkim zapomnieć.
Włączyłam lampkę nocną, tuż obok mnie smacznie spał Dominick. Nikt nawet nie wie ile bym dała, aby przespać całą noc bez zbędnych 'bagaży'. Spojrzałam na zegarek. Szósta... czyli na dziś koniec spania.
Wyszłam z łóżka z myślą o ciepłym prysznicu. Chciałam się w ten sposób pozbyć tych wszystkich myśli. Tak bardzo chciałam pozbyć się z pamięci twarzy Lou... jego całego.
Zrezygnowałam z ciepłego prysznicu na poczet zimnego. To mnie od razu otrzeźwiło, a mój sen z minuty na minutę odchodził w zapomnienie. I tak o ósmej rano nie pamiętałam ani o Louis'ie, ani o moim koszmarze. Liczył się siedzący naprzeciwko mnie Don. Jak zawsze piękny... pasujący do mnie jak ulał. Mój narzeczony. Podświadomie wiedziałam jednak, że to nie on powinien być obok mnie. Był jakby w zastępstwie za miłość mojego życia. Nie, nie, nie... nie myśl tak. Don jest twoją jedyną i ostatnią miłością. Nie kochałaś tamtego człowieka. To była tylko fascynacja. Dziewczyny przecież kochają złych chłopców.
Nawet nie wiem, kiedy Dominick skończył śniadanie. Ja swojego w ogóle nie ruszyłam. Nie miałam apetytu. Pożegnałam przy wyjściu Don'a. Oboje życząc sobie jak zawsze miłego dnia, choć mój dzień będzie ograniczał się tylko do papierkowej roboty i siedzenia w domu. No lepsze to niż bieganie od sali do sali. Nie ma to jak dzień wolny! Czekają mnie oczywiście roczne wakacje, ale to mało!
Koło pierwszej po południu do drzwi zadzwonił dzwonek. Byłam zdziwiona, bo nikogo się nie spodziewałam. Listonosz też do nas nie zachodził zbyt często, bo nigdy nas nie było w domu. Cholera, kogo tu tym razem diabli niosą.
Bez zastanowienia zbiegłam po schodach i otworzyłam drzwi. Szczęka opadła mi po kolana, kiedy zobaczyłam młodego faceta w czarnym garniturze. Pracy do domu nie przyjmuję.
-pani Shanna Vess? -facet wyglądał jakby był zdesperowany.
-tak... a pan?
-Stuart Stanford, prawnik pana Styles'a. -wraz z wypowiedzianym nazwiska szanownego Styles'a, miałam ochotę zatrzasnąć kolesiowi drzwi przed nosem. Czy ci ludzie nie mogą zrozumieć, że nie mam ochoty mieć z nimi cokolwiek wspólnego?! Ja pieprzę!
-nie mamy o czym rozmawiać...
-mamy. Przyszedłem do pani w prawie umowy, a nawet dwóch. Nie wstawia się pani na wezwania. Pan Styles na mnie ciągle naciska, więc przyszedłem do pani. Możemy porozmawiać w środku?
Dobra zrobiło mi się żal kolesia po słowach 'pan Styles na mnie naciska'. Wpuściłam garniturowca, choć miałam ochotę mu wypierdolić w twarz i odesłać do Styles'a z dopiskiem 'odpierdol się'.
Matka, czego on jeszcze ode mnie chciał?!
Zaprowadziłam gościa do salonu i pozwoliłam mu rozgościć się n kanapie. No i tak... nie zaproponowałam mu nic do picia, bo miałam nadzieję, że koleś szybko sobie pójdzie. Choć zawsze mogłam strzelić mu w łeb i odesłać jego zwłoki Harry'emu.
-o co chodzi panie... ?-i tak, zapomniałam jak mu było.
-Stanford...
-no to panie Stanford, o co chodzi?. Proszę nie owijać, jedziemy prawie na tym samym wózku.
Facet położył na stoliku swoją czarną teczkę i zaczął wyciągać z niej papiery. No miło.
-chciałbym porozmawiać z panią na temat umowy, która wygasa pierwszego maja w przyszłym roku. Umowa podpisana miedzy panem Victorem Vess, a Louis'em Tomlinson'em, w późniejszym czasie między panią, a panem Styles'em. -zawsze się zastanawiałam kiedy mój ojciec zdążył podpisać umowę z Louis'em, skoro ten drugi nawet o tym nie wiedział. Nie zdziwiłabym się oczywiście jakby mój ojciec podstępem go do tego skłonił.
-no... -mój entuzjazm na pewno był widoczny.
-nie mam żadnych pani podpisów, tylko ten jeden na umowie. -podsunął mi papiery -to jest dokument, w którym pani po rozwiązaniu umowy z panem Styles'em nie będzie w żadnym przypadku wchodzić na drogę sądową i starać się o jakiekolwiek odszkodowanie -chciałam już mruknąć na temat pieniędzy, ale się roześmiałam. Podpisałam te papierzyska, chcą się pozbyć kolesia i Styles'a z mojego życia -i jeszcze jedno... dostęp do konta.
-jakiego konta? -zdziwiłam się trochę.
-pan Styles założył konto w banku na które wpływają wszystkie pieniądze, które wpływają na jego konto z pani firmy. -moja szczęka opadła mi po kolana. Że co kurwa?! Nie... nie wierzę!! -przez to właśnie próbuje się z panią skontaktować. Otrzyma pani wszystkie pieniądze po rozwiązaniu umowy.

Krew na chwilę opłynęła mi z twarzy, aby później z głupim uśmieszkiem stwierdzić: teraz wiem, gdzie podziewają się pieniądze. Chciało mi się śmiać i płakać na zmianę. Miałam prawie trzydzieści lat i książeczkę oszczędnościową, założoną przez tatusia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz