Najprostsze rozwiązania zawsze są najtrudniejsze.
Obudziłam
się cała spocona. Kolejny koszmar. Niby byłam rozbudzona, ale
dalej przed oczami miałam twarz umierającego Louis'a. Wszędzie
krew... dlaczego te przeklęte koszmary nie mogły mi opuścić?!
Chciałam o tym wszystkim zapomnieć.
Włączyłam
lampkę nocną, tuż obok mnie smacznie spał Dominick. Nikt nawet
nie wie ile bym dała, aby przespać całą noc bez zbędnych
'bagaży'. Spojrzałam na zegarek. Szósta... czyli na dziś koniec
spania.
Wyszłam
z łóżka z myślą o ciepłym prysznicu. Chciałam się w ten
sposób pozbyć tych wszystkich myśli. Tak bardzo chciałam pozbyć
się z pamięci twarzy Lou... jego całego.
Zrezygnowałam
z ciepłego prysznicu na poczet zimnego. To mnie od razu otrzeźwiło,
a mój sen z minuty na minutę odchodził w zapomnienie. I tak o
ósmej rano nie pamiętałam ani o Louis'ie, ani o moim koszmarze.
Liczył się siedzący naprzeciwko mnie Don. Jak zawsze piękny...
pasujący do mnie jak ulał. Mój narzeczony. Podświadomie
wiedziałam jednak, że to nie on powinien być obok mnie. Był jakby
w zastępstwie za miłość mojego życia. Nie, nie, nie... nie myśl
tak. Don jest twoją jedyną i ostatnią miłością. Nie kochałaś
tamtego człowieka. To była tylko fascynacja. Dziewczyny przecież
kochają złych chłopców.
Nawet
nie wiem, kiedy Dominick skończył śniadanie. Ja swojego w ogóle
nie ruszyłam. Nie miałam apetytu. Pożegnałam przy wyjściu Don'a.
Oboje życząc sobie jak zawsze miłego dnia, choć mój dzień
będzie ograniczał się tylko do papierkowej roboty i siedzenia w
domu. No lepsze to niż bieganie od sali do sali. Nie ma to jak dzień
wolny! Czekają mnie oczywiście roczne wakacje, ale to mało!
Koło
pierwszej po południu do drzwi zadzwonił dzwonek. Byłam zdziwiona,
bo nikogo się nie spodziewałam. Listonosz też do nas nie zachodził
zbyt często, bo nigdy nas nie było w domu. Cholera, kogo tu tym
razem diabli niosą.
Bez
zastanowienia zbiegłam po schodach i otworzyłam drzwi. Szczęka
opadła mi po kolana, kiedy zobaczyłam młodego faceta w czarnym
garniturze. Pracy do domu nie przyjmuję.
-pani
Shanna Vess? -facet wyglądał jakby był zdesperowany.
-tak...
a pan?
-Stuart
Stanford, prawnik pana Styles'a. -wraz z wypowiedzianym nazwiska
szanownego Styles'a, miałam ochotę zatrzasnąć kolesiowi drzwi
przed nosem. Czy ci ludzie nie mogą zrozumieć, że nie mam ochoty
mieć z nimi cokolwiek wspólnego?! Ja pieprzę!
-nie
mamy o czym rozmawiać...
-mamy.
Przyszedłem do pani w prawie umowy, a nawet dwóch. Nie wstawia się
pani na wezwania. Pan Styles na mnie ciągle naciska, więc
przyszedłem do pani. Możemy porozmawiać w środku?
Dobra
zrobiło mi się żal kolesia po słowach 'pan
Styles na mnie naciska'.
Wpuściłam garniturowca, choć miałam ochotę mu wypierdolić w
twarz i odesłać do Styles'a z dopiskiem 'odpierdol
się'.
Matka,
czego on jeszcze ode mnie chciał?!
Zaprowadziłam
gościa do salonu i pozwoliłam mu rozgościć się n kanapie. No i
tak... nie zaproponowałam mu nic do picia, bo miałam nadzieję, że
koleś szybko sobie pójdzie. Choć zawsze mogłam strzelić mu w łeb
i odesłać jego zwłoki Harry'emu.
-o
co chodzi panie... ?-i tak, zapomniałam jak mu było.
-Stanford...
-no
to panie Stanford, o co chodzi?. Proszę nie owijać, jedziemy prawie
na tym samym wózku.
Facet
położył na stoliku swoją czarną teczkę i zaczął wyciągać z
niej papiery. No miło.
-chciałbym
porozmawiać z panią na temat umowy, która wygasa pierwszego maja w
przyszłym roku. Umowa podpisana miedzy panem Victorem Vess, a
Louis'em Tomlinson'em, w późniejszym czasie między panią, a panem
Styles'em. -zawsze się zastanawiałam kiedy mój ojciec zdążył
podpisać umowę z Louis'em, skoro ten drugi nawet o tym nie
wiedział. Nie zdziwiłabym się oczywiście jakby mój ojciec
podstępem go do tego skłonił.
-no...
-mój entuzjazm na pewno był widoczny.
-nie
mam żadnych pani podpisów, tylko ten jeden na umowie. -podsunął
mi papiery -to jest dokument, w którym pani po rozwiązaniu umowy z
panem Styles'em nie będzie w żadnym przypadku wchodzić na drogę
sądową i starać się o jakiekolwiek odszkodowanie -chciałam już
mruknąć na temat pieniędzy, ale się roześmiałam. Podpisałam te
papierzyska, chcą się pozbyć kolesia i Styles'a z mojego życia -i
jeszcze jedno... dostęp do konta.
-jakiego
konta? -zdziwiłam się trochę.
-pan
Styles założył konto w banku na które wpływają wszystkie
pieniądze, które wpływają na jego konto z pani firmy. -moja
szczęka opadła mi po kolana. Że co kurwa?! Nie... nie wierzę!!
-przez to właśnie próbuje się z panią skontaktować. Otrzyma
pani wszystkie pieniądze po rozwiązaniu umowy.
Krew
na chwilę opłynęła mi z twarzy, aby później z głupim
uśmieszkiem stwierdzić: teraz wiem, gdzie podziewają się
pieniądze. Chciało mi się śmiać i płakać na zmianę. Miałam
prawie trzydzieści lat i książeczkę oszczędnościową, założoną
przez tatusia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz