wtorek, 10 listopada 2015

Sześć (ONA)

z dedykacją dla Margarett niech Cię się nie znudzi team Luke-Rose



Pozostać szczerym w obliczu zła, to dowód prawdziwej siły.

Trzy dni wcześniej
Leżałam przyparta do ziemi. Płakałam, moje życie właśnie miało zakończyć swój kres.
-mam ochotę ją teraz zabić bardziej, niż wcześniej.
Zobaczyłam jak moja torebka ląduje przed moją twarzą. Zacisnęłam dłonie na trawie, nie chciałam umierać.
-dobra maleńka, liczę do pięciu -jego miły głos był dla mnie jak tortura -zabieram nogę, a ty grzecznie tu leżysz i się nie ruszasz. Nie odwracasz się, rozumiesz? -pokiwałam lekko głową w odpowiedzi.
-ale pamiętaj, że jeżeli coś komuś powiesz -słyszałam jego głos tuż nad uchem -to znajdę cię i przelecę tak, że pożałujesz.
-a ja cię zabiję -na znak, że nie żartuje, przystawił mi broń do głowy. Pisnęłam z przerażenia. To wszystko już mnie przerosło.
-jeden...dwa... trzy -nacisk buta na moją twarz zelżał -cztery... pięć -zabrał nogę z mojej twarzy. Byłam tak sparaliżowana strachem, że nawet nie drgnęłam. Leżałam tam i wsłuchiwałam się w ciszę, która nagle w około mnie zapanowała. Miałam wrażenie, że rozpłynęli się w powietrzu. Uniosłam powoli głowę i rozejrzałam się, park był pusty. Mogło się wydawać, że to co przed chwilą się stało, nie miało w ogóle miejsca. Było tylko złym snem.
Obecnie
Siedziałam okryta kołdrą na łóżku. Od trzech dni symulowałam chorobę, aby nie musieć nigdzie wychodzić. Bałam się wystawić nogę poza łóżko. Kiedy tylko udało mi się zamknąć oczy widziałam tego zabitego mężczyznę. Ciągle słyszałam ich głosy. W mojej głowie huczało.
Wszystko we mnie krzyczało, że powinnam cię cieszyć, że żyję! Zawsze mogłam być na miejscu tego mężczyzny.
Zakryłam twarz kołdrą, tak cholernie się bałam.
*
Wieczór był najgorszy. Każdy szelest, przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Prawie krzyknęłam, kiedy gałąź drzewa lekko uderzyła w moje okno. Powoli zaczynałam panikować.
O mało nie zeszłam na zawał, kiedy drzwi do mojego pokoju otworzyły się i stanęła w nich Hana. Z jednej strony miałam ochotę ją udusić, a z drugiej ucałować.
Przez dwie godziny uporczywie chciała mnie przekonać do wyjścia z domu. Nie miałam jak jej wytłumaczyć, że nie mogę nigdzie wyjść. Nie miałam żadnego konkretnego argumentu, oprócz tego, że...
-Hana, jestem chora
-pieprzysz -zerwała ze mnie kołdrę -zbieraj dupsko, wychodzimy!
-źle się czuję -próbowałam wyrwać kołdrę z jej dłoni, na próżno
-jasne -jej szeroki uśmiech zaczął mnie drażnić. Chciałam jej wykrzyknąć, aby wynosiła się z mojego domu, ale przerwało mi ciche wirowanie pod moją poduszką. Spojrzałam na nią niepewnie. Praktycznie od dwóch dni nie dostałam żadnych wiadomości, oprócz tych od Hany, ale ona stał teraz tu przede mną.
Bałam się, że to któryś z tych morderców. Pewnie stwierdzili, że jestem słabo zastraszona i trzeba mnie trochę pognębić.
Ostrożnie, jakbym wyciągała bombę, wyciągnęłam telefon spod poduszki.
Unknown: przepraszam za moją hołotę! Nieraz zachowują się jak idioci. Mam nadzieję, że nie zrobili Ci krzywdy. Jeśli tak, to ja się z nimi policzę. Dobra, a tak naprawdę nie masz co się bać, żaden z nich Cię nie ruszy.
Ścisnęłam telefon w dłoni. Może to głupie, ale poczułam się lepiej. Nie wiem dlaczego tak było, ale zamiast wyć ze strachu, mnie przepełniała radość.
Roześmiałam się głośno.
Przerażona mama wpadła do mojego pokoju. Nie wiedziała co się dzieje, a ja nie mogłam się powstrzymać, śmiałam się tak długo aż rozbolał mnie brzuch. Odbiło mi!
Jakiś wariat mnie prześladuje, jego „przyjaciele” chcieli mnie zabić, a ja się cieszę, że to on a nie kto inny.
-Shan? -zdezorientowana Hana złapała mnie za rękę. Spojrzałam na nią z uśmiechem
-to idziemy na tą imprezę? -moje pytanie wywołało cichy protest mamy, natomiast Hana pokiwała twierdząco głową.
Żyłam, więc powinnam się cieszyć!
*
W klubie panował duży gwar i tłok. Od samego wejścia było czuć zapach alkoholu i papierosów. Wdychając ten zmieszany opar, człowiek upijał się bez wypicia alkoholu.
Wtedy nagle poczułam się źle. Ten cały tłok zaczął mnie przerażać. Cały stan radości, przerodził się w paniczny lęk. W lęk przed psychopatą, który mnie obserwuje i przed jego przyjaciółmi, którzy jeszcze parę dni temu na moich oczach zabili człowieka. I oni niby byli nieszkodliwi?!
Cofnęłam się i uderzyłam plecami w kogoś, odwróciłam głowę i zobaczyłam wysokiego mężczyznę. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem, a z jego oczu nie można było wyczytać nic dobrego. Przerażona odsunęłam się od niego i znowu na kogoś wpadłam. Czyjeś ramiona mnie objęły, wzdrygnęłam się.
-co tu robisz? -wszędzie bym poznała ten głos. Antoni przyciągnął mnie mocniej do siebie. Męczyna, na którego wpadłam prędzej przyglądał nam się z zaciśniętymi wargami.
-puść mnie -ze wszystkich sił próbowałam odepchnąć mojego byłego od siebie. Za którymś razem mi się to udało i ruszyłam na poszukiwanie Hany. Czułam się jakbym szła przez pole minowe. Każde spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze, nagle każdy w tym klubie zrobił się podejrzany.
Najgorsze było to, że ciągle czułam na sobie wzrok tego kolesia, na którego wpadłam przy wejściu.
Na moje szczęście szybko odnalazłam Hanę. Bawiła się z jakimś facetem, który mógłby być jej ojcem, ale okazał się moim wykładowcą od Literatury angielskiej. Byłam w takim szoku, że nie zauważyła, że ktoś za mną stoi.
-zatańczymy -to nie było pytanie, a stwierdzenie. Głos tego faceta mnie przeraził. Słyszałam go dokładnie trzy dni temu, kiedy jego noga przyciskała moją twarz do ziemi.
Nie wiem co mnie podkusiło, aby dziś gdziekolwiek wychodzić. Teraz stałam owładnięta strachem, bo nawet jakbym zaczęła krzyczeć, nikt by nie zwrócił na mnie uwagi. To w skupiskach ludzi, człowiek ginie najczęściej.
Nie miałam siły się opierać i pozwoliłam mężczyźnie wepchać się na parkiet. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w twarz. Nie chciałam, aby było ostatnią osobą, która zobaczę przed śmiercią.
-rób co ci każę, a wyjdziesz z tego cało -wyszeptał mi do ucha, a ja zacisnęłam oczy, nie chciałam się rozpłakać -widzisz tamte wyjście -mój wzrok podążył za jego ręką -powoli tam się udamy, bez paniki.
-nie jestem sama -myślałam, że w ten sposób jakoś uda mi się uciec
-twoja przyjaciółka jest bezpieczna -odwróciłam się w kierunku, gdzie powinna być Hana, ale jej nie było! Przestraszyłam się
-co jej zrobiliście? -mój szept mieszał się ze szlochem. Rozpłakałam się ma dobre, pomoczyłam przy tym jego koszulę. Wtedy dopiero lepiej przyjrzałam się koszuli. Gdzie ja ją widziałam?
-ja nic, wyszła z tym kolesiem z którym tańczyła -wtedy dopiero spojrzałam mu w twarz. To był ten facet, na którego wpadłam przy wejściu. Gwałtownie przystanęłam, a on kręcą głowa zaciągnął mnie w miejsce, gdzie prędzej wskazywał.
Kiedy tylko otworzył drzwi, wyszliśmy na jakąś słabo oświetloną uliczkę. Kawałek od drzwi stało jakieś drogie sportowe auto.
Facet podszedł do niego i otworzył drzwi po stronie pasażera.
-zapraszam -skłonił się przy tym. Miałam nogi jak z betonu, nawet się nie ruszyłam. Z uśmiechem na twarzy „mój towarzysz” sam wpakował mnie do auta. Sam usiadł za kierownicą i ruszył z piskiem opon.
-gdzie mnie wieziesz? -zacisnęłam dłonie na pasie bezpieczeństwa. Tak naprawdę to chyba nie chciałam wiedzieć gdzie mnie wiezie.
-do domu -jego głos był przyjazny. Tak jakiś inny niż ten w parku. Wydawałoby się, że chciał być miły.
-dlaczego?
-dlatego -wskazał palcem na zbliżające się w naszym kierunku migające niebieskie światła -wybrałaś sobie doskonały klub na imprezowanie -w jego głosie można było usłyszeć kpinę.
Patrzałam z przerażeniem jak kilka radiowozów nas mija. Jeden z nich wjechał w uliczkę z której wyjechaliśmy.
-dlaczego to robisz?
-bo przyjaciele mojego przyjaciela, są moimi przyjaciółmi -parsknął śmiechem i pogłośnił muzykę
-nie znam twoich przyjaciół -w odpowiedzi wzruszył ramionami i szeroko się uśmiechnął. Jakby nie fakt, że mnie przerażał i chciał mnie zabić, to nawet mogłabym go polubić -jak ci na imię?

-Liam.

4 komentarze: