z dedykacją dla Margarett niech Cię się nie znudzi team Luke-Rose
Pozostać szczerym w obliczu zła, to dowód prawdziwej siły.
Trzy dni wcześniej
Leżałam przyparta do ziemi. Płakałam,
moje życie właśnie miało zakończyć swój kres.
-mam ochotę ją teraz zabić bardziej,
niż wcześniej.
Zobaczyłam jak moja torebka ląduje
przed moją twarzą. Zacisnęłam dłonie na trawie, nie chciałam
umierać.
-dobra maleńka, liczę do pięciu
-jego miły głos był dla mnie jak tortura -zabieram nogę, a ty
grzecznie tu leżysz i się nie ruszasz. Nie odwracasz się,
rozumiesz? -pokiwałam lekko głową w odpowiedzi.
-ale pamiętaj, że jeżeli coś komuś
powiesz -słyszałam jego głos tuż nad uchem -to znajdę cię i
przelecę tak, że pożałujesz.
-a ja cię zabiję -na znak, że nie
żartuje, przystawił mi broń do głowy. Pisnęłam z przerażenia.
To wszystko już mnie przerosło.
-jeden...dwa... trzy -nacisk buta na
moją twarz zelżał -cztery... pięć -zabrał nogę z mojej twarzy.
Byłam tak sparaliżowana strachem, że nawet nie drgnęłam. Leżałam
tam i wsłuchiwałam się w ciszę, która nagle w około mnie
zapanowała. Miałam wrażenie, że rozpłynęli się w powietrzu.
Uniosłam powoli głowę i rozejrzałam się, park był pusty. Mogło
się wydawać, że to co przed chwilą się stało, nie miało w
ogóle miejsca. Było tylko złym snem.
Obecnie
Siedziałam
okryta kołdrą na łóżku. Od trzech dni symulowałam chorobę, aby
nie musieć nigdzie wychodzić. Bałam się wystawić nogę poza
łóżko. Kiedy tylko udało mi się zamknąć oczy widziałam tego
zabitego mężczyznę. Ciągle słyszałam ich głosy. W mojej głowie
huczało.
Wszystko we mnie
krzyczało, że powinnam cię cieszyć, że żyję! Zawsze mogłam
być na miejscu tego mężczyzny.
Zakryłam twarz
kołdrą, tak cholernie się bałam.
*
Wieczór był
najgorszy. Każdy szelest, przyprawiał mnie o gęsią skórkę.
Prawie krzyknęłam, kiedy gałąź drzewa lekko uderzyła w moje
okno. Powoli zaczynałam panikować.
O mało nie
zeszłam na zawał, kiedy drzwi do mojego pokoju otworzyły się i
stanęła w nich Hana. Z jednej strony miałam ochotę ją udusić, a
z drugiej ucałować.
Przez dwie
godziny uporczywie chciała mnie przekonać do wyjścia z domu. Nie
miałam jak jej wytłumaczyć, że nie mogę nigdzie wyjść. Nie
miałam żadnego konkretnego argumentu, oprócz tego, że...
-Hana, jestem
chora
-pieprzysz
-zerwała ze mnie kołdrę -zbieraj dupsko, wychodzimy!
-źle się czuję
-próbowałam wyrwać kołdrę z jej dłoni, na próżno
-jasne -jej
szeroki uśmiech zaczął mnie drażnić. Chciałam jej wykrzyknąć,
aby wynosiła się z mojego domu, ale przerwało mi ciche wirowanie
pod moją poduszką. Spojrzałam na nią niepewnie. Praktycznie od
dwóch dni nie dostałam żadnych wiadomości, oprócz tych od Hany,
ale ona stał teraz tu przede mną.
Bałam się, że
to któryś z tych morderców. Pewnie stwierdzili, że jestem słabo
zastraszona i trzeba mnie trochę pognębić.
Ostrożnie,
jakbym wyciągała bombę, wyciągnęłam telefon spod poduszki.
Unknown:
przepraszam za moją hołotę! Nieraz zachowują się jak idioci. Mam
nadzieję, że nie zrobili Ci krzywdy. Jeśli tak, to ja się z nimi
policzę. Dobra, a tak naprawdę nie masz co się bać, żaden z nich
Cię nie ruszy.
Ścisnęłam
telefon w dłoni. Może to głupie, ale poczułam się lepiej. Nie
wiem dlaczego tak było, ale zamiast wyć ze strachu, mnie
przepełniała radość.
Roześmiałam
się głośno.
Przerażona mama
wpadła do mojego pokoju. Nie wiedziała co się dzieje, a ja nie
mogłam się powstrzymać, śmiałam się tak długo aż rozbolał
mnie brzuch. Odbiło mi!
Jakiś wariat
mnie prześladuje, jego „przyjaciele” chcieli mnie zabić, a ja
się cieszę, że to on a nie kto inny.
-Shan?
-zdezorientowana Hana złapała mnie za rękę. Spojrzałam na nią z
uśmiechem
-to idziemy na
tą imprezę? -moje pytanie wywołało cichy protest mamy, natomiast
Hana pokiwała twierdząco głową.
Żyłam, więc
powinnam się cieszyć!
*
W klubie panował
duży gwar i tłok. Od samego wejścia było czuć zapach alkoholu i
papierosów. Wdychając ten zmieszany opar, człowiek upijał się
bez wypicia alkoholu.
Wtedy nagle
poczułam się źle. Ten cały tłok zaczął mnie przerażać. Cały
stan radości, przerodził się w paniczny lęk. W lęk przed
psychopatą, który mnie obserwuje i przed jego przyjaciółmi,
którzy jeszcze parę dni temu na moich oczach zabili człowieka. I
oni niby byli nieszkodliwi?!
Cofnęłam się
i uderzyłam plecami w kogoś, odwróciłam głowę i zobaczyłam
wysokiego mężczyznę. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem, a z
jego oczu nie można było wyczytać nic dobrego. Przerażona
odsunęłam się od niego i znowu na kogoś wpadłam. Czyjeś ramiona
mnie objęły, wzdrygnęłam się.
-co tu robisz?
-wszędzie bym poznała ten głos. Antoni przyciągnął mnie mocniej
do siebie. Męczyna, na którego wpadłam prędzej przyglądał nam
się z zaciśniętymi wargami.
-puść mnie -ze
wszystkich sił próbowałam odepchnąć mojego byłego od siebie. Za
którymś razem mi się to udało i ruszyłam na poszukiwanie Hany.
Czułam się jakbym szła przez pole minowe. Każde spojrzenie
przyprawiało mnie o dreszcze, nagle każdy w tym klubie zrobił się
podejrzany.
Najgorsze było
to, że ciągle czułam na sobie wzrok tego kolesia, na którego
wpadłam przy wejściu.
Na moje
szczęście szybko odnalazłam Hanę. Bawiła się z jakimś facetem,
który mógłby być jej ojcem, ale okazał się moim wykładowcą od
Literatury angielskiej. Byłam w takim szoku, że nie zauważyła, że
ktoś za mną stoi.
-zatańczymy -to
nie było pytanie, a stwierdzenie. Głos tego faceta mnie przeraził.
Słyszałam go dokładnie trzy dni temu, kiedy jego noga przyciskała
moją twarz do ziemi.
Nie wiem co mnie
podkusiło, aby dziś gdziekolwiek wychodzić. Teraz stałam
owładnięta strachem, bo nawet jakbym zaczęła krzyczeć, nikt by
nie zwrócił na mnie uwagi. To w skupiskach ludzi, człowiek ginie
najczęściej.
Nie miałam siły
się opierać i pozwoliłam mężczyźnie wepchać się na parkiet.
Nie miałam odwagi spojrzeć mu w twarz. Nie chciałam, aby było
ostatnią osobą, która zobaczę przed śmiercią.
-rób co ci
każę, a wyjdziesz z tego cało -wyszeptał mi do ucha, a ja
zacisnęłam oczy, nie chciałam się rozpłakać -widzisz tamte
wyjście -mój wzrok podążył za jego ręką -powoli tam się
udamy, bez paniki.
-nie jestem sama
-myślałam, że w ten sposób jakoś uda mi się uciec
-twoja
przyjaciółka jest bezpieczna -odwróciłam się w kierunku, gdzie
powinna być Hana, ale jej nie było! Przestraszyłam się
-co jej
zrobiliście? -mój szept mieszał się ze szlochem. Rozpłakałam
się ma dobre, pomoczyłam przy tym jego koszulę. Wtedy dopiero
lepiej przyjrzałam się koszuli. Gdzie ja ją widziałam?
-ja nic, wyszła
z tym kolesiem z którym tańczyła -wtedy dopiero spojrzałam mu w
twarz. To był ten facet, na którego wpadłam przy wejściu.
Gwałtownie przystanęłam, a on kręcą głowa zaciągnął mnie w
miejsce, gdzie prędzej wskazywał.
Kiedy tylko
otworzył drzwi, wyszliśmy na jakąś słabo oświetloną uliczkę.
Kawałek od drzwi stało jakieś drogie sportowe auto.
Facet podszedł
do niego i otworzył drzwi po stronie pasażera.
-zapraszam
-skłonił się przy tym. Miałam nogi jak z betonu, nawet się nie
ruszyłam. Z uśmiechem na twarzy „mój towarzysz” sam wpakował
mnie do auta. Sam usiadł za kierownicą i ruszył z piskiem opon.
-gdzie mnie
wieziesz? -zacisnęłam dłonie na pasie bezpieczeństwa. Tak
naprawdę to chyba nie chciałam wiedzieć gdzie mnie wiezie.
-do domu -jego
głos był przyjazny. Tak jakiś inny niż ten w parku. Wydawałoby
się, że chciał być miły.
-dlaczego?
-dlatego
-wskazał palcem na zbliżające się w naszym kierunku migające
niebieskie światła -wybrałaś sobie doskonały klub na
imprezowanie -w jego głosie można było usłyszeć kpinę.
Patrzałam z
przerażeniem jak kilka radiowozów nas mija. Jeden z nich wjechał w
uliczkę z której wyjechaliśmy.
-dlaczego to
robisz?
-bo przyjaciele
mojego przyjaciela, są moimi przyjaciółmi -parsknął śmiechem i
pogłośnił muzykę
-nie znam twoich
przyjaciół -w odpowiedzi wzruszył ramionami i szeroko się
uśmiechnął. Jakby nie fakt, że mnie przerażał i chciał mnie
zabić, to nawet mogłabym go polubić -jak ci na imię?
-Liam.
Dziekuje! Spokojnie, o to nie martw :D
OdpowiedzUsuńAby ten duet Cię nie wykończył ^^
UsuńWow, nieźle
OdpowiedzUsuń:-)
Dziękuję:)
Usuń